Katmandu – jaka jest stolica Nepalu?

Przyjedź do Katmandu i przeżyj niejeden szok!

Samolot pewnej znanej azjatyckiej linii lotniczej, niczym magiczny wehikuł, przenosi nas z parnego Kuala Lumpur do zimnego (15 C) Katmandu.

Pierwszy szok: za małym okienkiem samolotu na wysokości oczu, niczym biała wstęga, ukazują się naszym oczom ogromne góry: Himalaje. Mam dreszcze na plecach: jeszcze nigdy na tej wysokości nie widziałam gór, które byłyby obok nas a nie jak zazwyczaj pod nami – wysokość najwyższych gór świata robi wrażenie. Powoli zbliżamy się do Katmandu. Pod nami wiją się mniejsze (około 3-4 tyś metrów) łańcuchy górskie. Nagle naszym oczom ukazuje się szara pustynia. Po środku brudnoszarego polodowcowego płaskowyżu, wyrosło ceglane miasto – nasz cel podróży. (Zobacz film: start z lotniska w Katmandu link ↓ ).

Lądujemy. Lotnisko robi wrażenie jakby nic tu od dawna się nie zmieniało. Stoimy w ogromnej kolejce po wizę, później jeszcze kontrola paszportowa, kilka pytań na temat bagażu i jesteśmy wolni. Przy wyjściu atakuje nas grupa naganiaczy i taksówkarzy. Szukamy naszego umówionego kierowcy z hostelu. Wreszcie jest, jakiś mały chłopiec z wąsikiem trzyma kartkę z moim imieniem. Idziemy do samochodu. Naganiacze nas nie opuszczają i żądają dolarów nie wiadomo za co. Chłopiec mówi, żeby dali nam spokój. Odchodzą, a my w szalonym tempie mkniemy przez miasto.

Drugi szok: ruch uliczny. Pierwszy raz w ciągu naszej podróży czuję strach i mam ochotę krzyczeć, żeby kierowca się opamiętał i zwolnił. Ruch jest ogromy. Mkniemy raz środkiem, raz poboczem, co chwilę zajeżdżamy komuś drogę, wymuszamy pierwszeństwo, od wypadku oddziela nas tylko cienka nić szczęścia. Po 20 min. jesteśmy na miejscu. Dajemy napiwek szalonemu młodocianemu kierowcy i idziemy zameldować się w hostelu.

Trzeci szok: pierwszy spacer po Katmandu. Udajemy się na wieczorny spacer, żeby zapoznać się z miastem. Po prawie bezludnej i bardzo czystej Nowej Zelandii, jestem przerażona tym, co widzę a właściwie tym, co mi się wciska do oczu i gardła: wszechobecnym smogiem i pyłem. W kłębowisko ludzi, skuterów i samochodów przedzieramy się przez większe i mniejsze uliczki Katmandu. Zakrywam nos i usta chustą, żeby nie wdychać oparów spalanych śmieci, spalin i pyłu. Prawie wszystkie kolory, jakby za sprawą magicznej sztuczki, zniknęły. Dominuje szarość. Na domach, ubraniach, nielicznych drzewkach… wszędzie… nawet uliczne psy są zakurzone.

Na ulicach panuje typowy azjatycki chaos: tłumy ludzi, każdy biegnie w inną stronę, rzeka skuterów i samochodów, rozpalone do czerwoności garkuchnie, stoiska ze wszystkim, bezpańskie psy, wesołe dzieci, rikszarze, dym kadzideł, swąd palonych w ognisku śmieci, krowa, która wśród folii i plastików próbuje wyskubać przy chodniku jakieś resztki trawy… uff wracam bardzo zmęczona fizycznie i psychicznie do hostelu. Długo nie mogę zasnąć bo na placyku pod naszymi oknami miejscowi rozpalili ognisko. Dym wdziera się do pokoju przez nieszczelne okna. Zakrywam głowę kołdrą, żeby ochronić się przed smrodem i zimnem (w nocy temperatura spada nawet do 0 stopni). Tęsknię za czystą i kolorową Nową Zelandią.

Następnego dnia, już trochę oswojeni z miastem ruszamy zwiedzać. W dzielnicy turystycznej panuje nienaturalny ład i spokój. Tylko co jakiś czas jakiś uliczny handlarz proponuje nam kupno instrumentu muzycznego, wisiorka, marihuany… siadamy w ugładzonej kawiarence na kawę i ciastko. Po krótkim odpoczynku idziemy zobaczyć znacznie zniszczony po ostatnim trzęsieniu ziemi plac Durbar. Jednak tuż przed kasą decydujemy, że pozostaniemy na jego obrzeżach i oglądamy okoliczne pozostałości po świątyniach z daleka (opłata turystyczna 1000 rupii wydaje nam się za wysoka, chociaż żeby odbudować zniszczone obiekty potrzebne są znaczne środki finansowe…). 

Po prawej stronie kasa biletowa – wejście na plac Durbar kosztuje 1000 NPR

Zatapiamy się w gąszczu wąskich uliczek starego miasta, na których kwitnie kolorowy handel i wśród licznych straganów można wypatrzeć stare nepalskie budynki i świątynie.

Następnego dnia wybieramy się na spacer do nowszej i bardziej reprezentacyjnej części miasta. Tu ulice są szersze, chodniki równiejsze, sklepy droższe, hotele mają więcej gwiazdek i za wysokimi murami znajdują się budynki wojskowe i rządowe.

Gdzieś w okolicach hotelu Radisson miasto zmienia się nie do poznania. Wystawne wille z małymi ogródkami, mniejszy ruch… gdyby nie szary pył i smog moglibyśmy się poczuć jak gdzieś w jednej z europejskich dzielnic podmiejskich.

Szybko wracamy do rzeczywistości i naszej swojskiej części miasta. Z dachu hostelu obserwujemy wartkie życie zadymionego Katmandu… 

Aby jeszcze lepiej poczuć atmosferę miasta zobacz film ↓

 

Continue Reading

Bali – wyspa pachnąca kadzidłem – czy warto ją odwiedzić?

Trafiliśmy na Bali zupełnie przypadkiem: z lotniska w Kucie można kupić najtańsze loty do Australii.

Dlaczego nie mieliśmy w planach odwiedzenia tego cudownego turystycznego raju?

Dlatego, że spotkaliśmy się z wieloma skrajnymi opiniami, wśród których przeważały raczej te negatywne. Jedno definitywnie należy stwierdzić: Bali ma na świecie niezwykle dobry PR, niekoniecznie adekwatny do tego, co oferuje.

Czy wyspa Bali rozczarowuje?

Tak i nie, do tej pory mam mieszane uczucia. Powiem tak

Jeżeli chcecie wygrzewać się na cudownych półdzikich plażach z ciepłą i krystalicznie czystą wodą, to nie jedźcie na Bali: tutaj nie znajdziecie zbyt pięknych plaż, ta ponoć najpiękniejsza Virgin Beach też nie okazała się zbyt porywająca, a na dodatek trzeba było zapłacić 2 razy, żeby na nią wejść. Nam najbardziej, chociaż czarna, przypadła do gustu plaża w Amed.

Niezbyt ciekawa plaża w Sanur, ładniejsze plaże z pewnością znajdziemy w Europie i w innych krajach azjatyckich.

Jeżeli pragniecie cieszyć się dziką naturą, brakiem turystów, ciszą i spokojem to nie jedźcie na Bali. Wyspa jest dosyć gęsto zaludniona i wszędzie panuje bardzo duży ruch samochodowo-skuterowy. Jest też bardzo mocno turystyczna i skomercjalizowana. (Zobacz też: Bali informacje praktyczne)

Liczni turyści czekają na rytualne obmycie w świętej sadzawce.

Jeżeli lubicie odwiedzać niezwykłe świątynie, chcecie zanurzyć się i poczuć na własnej skórze odmienny klimat unikalnych wierzeń i religii, to koniecznie wybierzcie się na Bali!

Według mnie właśnie ta specyficzna kultura i wciąż żywe wierzenia są jedynym elementem, który przekonuje do odwiedzenia Bali np. wulkany znajdziecie w całej Indonezji, ładniejsze plaże są chociażby na Lomboku lub wyspach Gili, tarasy ryżowe są w wielu miejscach w Azji etc.

Oprócz balijskiej prowincji (mam tu na myśli środkowe i bardziej północne regiony wyspy), mimo ogromnej popularności wśród turystów, najlepszym miejscem do obserwowania i wczuwania się w lokalne tradycje i wierzenia wciąż pozostaje miasto Ubud.

Pomnik na jednym z głównych rond w Ubud.

Tutaj trafiliśmy do niesamowitego hostelu, czyli typowego domu-świątyni. Na prostokątnej działce otoczonej murem znajdowało się kilka murowanych, bardzo oryginalnie zdobionych domków oraz liczne rzeźby i ołtarze dla bóstw. Codziennie rano właścicielka z córką szykowały nowe ofiary dla bogów, które rozstawiały w konkretnych miejscach posiadłości. Szykowanie ofiar jest pracą bardzo czasochłonną, dlatego raz w tygodniu właścicielka wraz z sąsiadkami i innymi członkami rodziny szykowała małe koszyczki z liści bambusowych, żeby mieć zapas na cały tydzień.

Przygotowane ofiary dla bóstw. Codziennie przygotowywane są nowe.
Widok na ogród z naszego domku.
Marcin pracuje na tarasie naszego domku.
Gustowne wnętrze i niesamowite rzeźbione detale nadawały niezapomniany klimat temu miejscu.
Wejście frontowe do jednego z domów w Ubud.

Dla turystów, którzy szukają kulturowo – religijnych przeżyć, ogromną atrakcją jest obserwowanie miejscowych pochodów i obrzędów religijnych, z którymi w czasie podróży po wyspie można się zetknąć praktycznie codziennie. Dla niektórych bywają one także bardzo uciążliwe ponieważ powodują ogromne utrudnienia na i tak już bardzo ruchliwych drogach.

Jedna z religijnych procesji na balijskich drogach.

Mnie osobiście najbardziej urzekł obrządek zanurzania ołtarza ze świętą figurką w oceanie, który oglądaliśmy w Amed. Równie ciekawym przeżyciem jest odwiedzanie balijskich świątyń, chociaż w tych najbardziej turystycznych człowiek czuje się jak w przereklamowanych katolickich sanktuariach – duch miejsca został zadeptany przez ducha kapitalizmu, czyli odnosi się wrażenie, że liczy się przede wszystkim zysk. (więcej o balijskich świątyniach).

Tłumy turystów w jednej z popularnych balijskich świątyń.

Jeżeli macie mało czasu i nie możecie włóczyć się bez celu po wyspie, to dobrym sposobem na poznanie balijskiej obrzędowości są inscenizacje / spektakle, ukazujące dawne/ obecne rytuały ku czci bogów. W centrum Ubud naganiacze proponują szeroką ofertę spektakli. My wybraliśmy się na Kecak dance i taniec ognia, czyli tradycyjną taneczną inscenizację jednej z opowieści o balijskich bóstwach. 

Kecak dance

Podsumowując:

Cieszę się, że miałam możliwość odwiedzić wyspę Bali i poznać jej kulturę, jednak nie jest to miejsce, które zachwyciło mnie do tego stopnia, że chciałabym do niego nieustannie wracać. Wyjechałam z Bali raczej z ulgą, bo po kilku dniach spędzonych w okropnym Denpasar/ Kucie miałam już serdecznie dosyć hałasu, brzydkich zaśmieconych plaż, naganiaczy i nieciekawych turystycznych restauracji.

Oczywiście zachęcam Was do wyciągania samodzielnych wniosków więc jeżeli tylko macie taka możliwość to jedźcie na Bali, tylko wcześniej zweryfikujcie swoje wyobrażenia na temat tej rajskiej wyspy, bo chyba lepiej jest się pozytywnie zaskoczyć niż gorzko rozczarować, przynajmniej ja tak myślę :).

Najlepszym sposobem poruszania się po wyspie jest skuter – zobacz też: informacje praktyczne.

 

Continue Reading

Amed – czarna plaża w cieniu wulkanu Agung

Do Amed przyjechaliśmy z gwarnego Ubud, żeby zaznać chwili relaksu na plaży. (Jak dojechać do Amed – zobacz Bali praktyczne).

Plaża w Amed cały swój urok zawdzięcza wulkanowi Agung, który równocześnie jest jej przekleństwem: w ostatnim czasie przez swoją wzmożona aktywność skutecznie odstraszał turystów, którzy chętnie odwiedzali tę część Bali głównie ze względu na dobre warunki do nurkowania i snurklowania.

Niesamowicie czarny kolor plaży i majacząca w oddali majestatyczna bryła wulkanu sprawiają, że Amed jest miejscem magicznym, zwłaszcza o zachodzie słońca.

Dla nas oprócz wylegiwania się na plaży, kąpieli w oceanie i wypatrywania kolorowych rybek, dodatkową atrakcją była możliwość obserwowania lokalnych obrzędów religijnych.

Ołtarz w wodzie

Pewnego dnia na plaży zapanował gwar: setka odświętnie ubranych osób szykowała się, aby oddać hołd i złożyć ofiarę bogom oceanu. Zaciekawieni usiedliśmy z boku i obserwowaliśmy, co się dalej wydarzy. Rytmiczne pobrzękiwania z czasem zamieniły się w melodyjne dźwięki, nad którymi dominował monotonny głos kapłana. Po jakiejś godzinie wyśpiewywania modłów, nastąpiła dla nas najbardziej zaskakująca część ceremonii: grupa mężczyzn podniosła ozdobny ołtarz i zaczęła z nim biegać w kółko po plaży, po chwili zwrócili się w stronę morza i położyli ołtarz na wodzie.

Niestety z powodu silnej fali ołtarz przechylił się i zaczął tonąć. Była to chyba niezamierzona część rytuału, bo po chwili, uroczyście odziane kobiety i mężczyźni z wielkimi koszami w rękach zaczęli wyrzucać ich zawartość w stronę tonącej platformy. Do morza wpadały kolejno kwiaty, owoce, pieniądze i inne dary. Praktyczni Azjaci nie mają w zwyczaju marnotrawstwa, dlatego w mgnieniu oka w wodzie pojawili się pierwsi wyławiający dary dla bogów. Były to głównie dzieci i co biedniejsi rybacy. Głównym celem było wyławianie pieniędzy. Jeszcze długo po ceremonii morze wyrzucało na brzeg przeróżne skarby np. nam też udało się znaleźć kilka zwykłych pieniążków i takich udawanych, które są przeznaczone głównie do składania ofiary bogom.

Czy to ze względu na odległość od głównego centrum turystycznego, czy może na charakter plaży, w Amed nie spotkaliśmy tłumów turystów, co nam bardzo odpowiadało. Była to dla nas raczej senna wioska usytuowana po dwóch stronach drogi, w której swoje miejsce znalazły turystyczne bary i szkoły nurkowe.

Główna ulica w Amed.

Relatywnie blisko Amed (jakieś 1-2 godziny jazdy na skuterze) znajduje się świątynia / ogrody Taman Tirta Ganga i plaża Virgin Beach, do których wybraliśmy się pewnego dnia na wycieczkę.

Wulkan Agung, widok z Amed.

Oczywiście Amed jest też dobrą bazą wypadową, aby wybrać się w pobliże wulkanu Agung, ale my postanowiliśmy, że tam nie pojedziemy, bo po zdobyciu wulkanu Rinjani na wyspie Lombok mieliśmy na jakiś czas dosyć oglądania wulkanów z bliska. Ogólnie łatwiejszym i bardziej turystycznym celem jest wulkan Batur, ale na nim też nie byliśmy, więc w zamian zapraszam do przeczytania relacji z naszej wycieczki do Taman Tirta Ganga i Virgin beach.

Przykładowe ceny transferów lokalnymi busami z Amed.
Continue Reading

Taman Tirta Ganga i Virgin Beach – jednodniowa wycieczka skuterem z Amed

Taman Tirta Ganga

Do Taman Tirta Ganga wybralismy się z Amed w ramach naszych jednodniowych wycieczek skuterowych po Bali. Dojazd krętą i czasami zakorkowana drogą zajął nam około godziny.

W samym Taman Tirta Ganga nie ma obowiązku zakładania sarungu ponieważ nie jest to świątynia, jest to teren dawnego wodnego pałacu królewskiego, który został odbudowany po zniszczeniach spowodowanych w 1963 przez erupcje wulkanu Agung. Największą atrakcją jest chodzenie po kamiennych stopniach, które wystają z wody, tak żeby nie spaść. Ze stopni możemy również podziwiać tęczowe rybki (można również je karmić – torebki z jedzeniem sprzedawane są przy wejściu).

Spacer po malowniczym parku również jest bardzo przyjemny. Mnie osobiście zafascynowały posągi rożnych stworów i bóstw, które zostały niejako porozrzucane po całym terenie. Niektóre z nich okazały się całkiem fotogeniczne. Można również napić się herbatki w kawiarni, która znajduje się w hotelu na terenie ogrodu jak również wykąpać się / oczyścić w rytualnym basenie.

Koszt wstępu: 20,000 IDR za osobę plus 5000 IDR za parking

Virgin Beach

Przy okazji wizyty w Tirta Ganga postanowiliśmy na własne oczy przekonać się czy na Bali rzeczywiści nie ma ładnych plaż i wybraliśmy się na ponoć najpiękniejsza balijską plażę Virgin Beach. Mimo że wskazywany przez nawigację czas dojazdu wynosił 40 min, przez korki spowodowane dwoma procesjami (częste zjawisko na Bali) dojazd zajął nam około 1,5 godziny i niestety nie było warto…

Po drodze na szczęście mogliśmy czasami podziwiać ładne balijskie krajobrazy.

Po pierwsze dla tych, co są tam pierwszy raz i nie wiedzą jak najlepiej dojechać do tej plaży jest to zadanie dosyć utrudnione, bo oznakowanie jest kiepskie. Troszkę zagubieni i zmęczeni korkami na widok pierwszej tabliczki z napisem Beach zjechaliśmy z głównej drogi i wąską drogą przez wioskę dojechaliśmy do leśnego parkingu, przed którym jakiś uprzejmy pan przy biurku zbierał opłaty za wjazd. Zapłaciliśmy, zaparkowaliśmy skuter i leśną ścieżką udaliśmy się na plaże, gdzie wejścia również pilnowała grupa pobierająca opłatę. Na moje pytanie dlaczego mam płacić drugi raz za wstęp na ten sam teren wręczono mi kartkę, na której po angielsku wyjaśniono, że pan od parkingu nielegalnie pobiera opłaty za wejście na plażę (co prawda przechodzimy przez jego teren więc oficjalnie nic nie można z tym faktem nic zrobić) i żeby uniknąć płacenia dwukrotnie trzeba na plażę dojechać z innej strony… tylko, że dla kogoś kto nie jest mieszkańcem tego terenu wcale nie jest to takie oczywiste, bo nie ma jasnych oznaczeń. Poirytowani sytuacją, popatrzyliśmy przez chwilę na tę ponoć cudowną plażę, która o swojej dziewiczości już raczej dawno zapomniała, zatopiona pod morzem leżaków i restauracji i zdecydowaliśmy się, ze nie będziemy płacić drugi raz i wracamy na naszą czarną plażę w Amed, która w porównaniu z Virgin Beach wydała nam się 100 razy bardziej atrakcyjna i dziewicza.

Virgin Beach

Cała ta historia utwierdziła nas tylko w przekonaniu, że nie warto odwiedzać Bali w poszukiwaniu pięknych plaż. Ładniejsze są chociażby na Lomboku czy wyspach Gili.

Continue Reading

Ubud – balijskie centrum kultury i sztuki

Dlaczego warto odwiedzić miasto Ubud, mimo że nie ma dostępu do morza ani ładnych plaż?

Głównie dlatego, że Ubud pełni funkcję jednego z najważniejszych ośrodków kulturalno-religijnych Bali. Ma też dogodną lokalizację, bo położone jest w centralnej części wyspy, dzięki czemu można potraktować je jako bazę wypadową na jednodniowe skuterowe wycieczki po wyspie.

Figurki przy jednej ze świątyń w Ubud.

Ubud, mimo dużego ruchu ulicznego, jest też miejscem klimatycznym – wystarczy wejść do jednego z domów-świątyń, bądź też na teren dowolnej świątyni, żeby, jak za dotknięciem magicznej różdżki, przenieść się w inny wymiar czasoprzestrzeni. Niestety, w ostatnich latach to inspirujące artystyczne miasteczko, które słynie z wytwarzania drewnianych rzeźb i charakterystycznego balijskiego rękodzieła, zmieniło się w turystyczną mekkę, dlatego czasami trzeba przymknąć oko na wszechobecną komercjalizację, aby móc cieszyć się niezaprzeczalnym urokiem tego miejsca. Przede wszystkim należy wybrać starannie hostel: najlepiej, żeby znajdował się już we wcześniej wspomnianym balijskim domu.

 

Widok na ogród z naszego domku.
Indonezyjska sieciówka łudząco podobna do pewnej amerykańskiej.

W ramach zapoznania z balijską kulturą można też wybrać się na licznie organizowane pokazy rytualnego tańca lub inscenizację kecak dance i tańca ognia (relacja z pokazu ). Można też przejść się po tutejszym bazarze w poszukiwaniu pamiątek lub pójść/ pojechać na obrzeża miasta, gdzie znajdują się pracownie regionalnych artystów-rzeźbiarzy, którzy przy głównych drogach oferują swoje wyroby. Ze względu na duże gabaryty, wspomniane rękodzieło przeznaczone jest raczej na rynek lokalny, ale jeśli chcecie zakupić jakiś ozdobny mebel lub dużą rzeźbę, to warto wybrać się na spacer poza centrum miasteczka.

Bazar w centrum Ubud.
Jeden ze sklepów meblarskich przy drodze wyjazdowej z Ubud.

Jednodniowe wycieczki skuterowe z Ubud:

 

Continue Reading

Kecak dance – duchowy teatr

Nastała już noc. Przy blasku księżyca spora grupa turystów oczekuje z ciekawością i zniecierpliwieniem na spektakl. Wśród gęsto poustawianych krzeseł i na wysokich schodach porozstawiane są świece. Żółte przerywane światło nadaje całej scenie jeszcze większą aurę tajemniczości.

Dobrze, że przyszliśmy wcześniej, bo napływ nowych gapiów nie ustaje pomimo późnej godziny. Wtem dzwonek i na plac pośrodku wchodzi grupa stu mężczyzn z nagim torsem. Siadają w kręgu i zaczynają wydawać przedziwne transowe dźwięki. Kołyszą się raz w lewo, raz w prawo, po chwili wstają, żeby zaraz usiąść lub położyć się w plątaninie ciał. To oni będą narratorem historii, która za chwilę rozegra się na naszych oczach. Historii, która wywodzi się z hinduistycznej Ramayany.

Chór stu mężczyzn.

Intryga jest bardzo skomplikowana: książę Rama i jego żona Sita zostają wyrzuceni ze swojego królestwa przez króla Dasarata. Na początku przedstawienia Rama, Sita i jej brat znajdują się w lesie obserwowani przez demona, króla Rahwana, który chce uwieść piękną Sitę. W tym celu wysyła swojego ministra, żeby ten porwał Sitę za pomocą podstępnej sztuczki. Rama i brat Sity zostają podstępem wywabieni do lasu i Sita zostaje sama, otoczona magicznym kręgiem, z którego nie może się wydostać. Tymczasem demon Rahwana zamienia się w mnicha, który błaga Sitę o jedzenie. Ta nierozważnie wychodzi z magicznego kręgu i zostaje porwana do pałacu króla demona… później następuje jeszcze kilka wartkich zwrotów akcji i cała historia kończy się szczęśliwie.

Kecak dance to nie tylko sposób na przekazywanie z pokolenia na pokolenia ważnej dla Balijczyków mitologii, ale też hipnotyzujące śpiewy, niesamowite stroje i niezwykła sztuka tańca.

Ukoronowaniem spektaklu jest pokaz tańca ognia. Jeden z tancerzy w transie tańczy wśród rozpalonych do czerwoności węgli i co jakiś czas wznieca ogień. Tumany iskier unoszą się ku niebu. Pokaz robi wrażenie.

Koszt biletu na przedstawienie kupiony u pośrednika na ulicy: 75000 IDR/os

Po spektaklu aktorzy chętnie pozują do zdjęć.
Continue Reading

Wyspy Gili Air i Gili Trawangan – relaks na plaży i snurklowanie

GILI AIR

Po intensywnym trekingu na wulkan Rinjani, postanowiliśmy odpocząć na jednej z wysp Gili. Wybraliśmy Gili Air i był to bardzo trafny wybór. Ta usytuowana najbliżej Lomboku wyspa Gili okazała się idealnym miejscem na wypoczynek przy plaży, czyli tzw. leżakowanie. Mieliśmy też okazję wymoczyć się porządnie w morzu i dzięki temu pozbyliśmy się ostatnich resztek czarnego pyłu z wyprawy na wulkan.

Przy brzegu woda jest raczej pytka, zwłaszcza, gdy zaczyna się odpływ.
Trzeba też uważać na jeżowce i dobrze mieć ze sobą buty do pływania, bo dno pokryte jest ostrymi kawałkami koralowców. 

Wyspa jest stosunkowo mała i w porównaniu z Gili T (Trawangan) wciąż mniej zatłoczona i ruchliwa, chociaż przy pierwszym zetknięciu wydała nam się bardzo ucywilizowana i zabudowana np. w porównaniu z kambodżańską wyspą Koh Rong.

Główna przystań łodzi na Gili Air.
Uliczka w centralnej części wyspy.

Najpopularniejszą formą transportu zbiorowego na wszystkich trzech wyspach są powozy konne i rowery. Na szczęście pojazdy benzynowe tj. skutery są zakazane. Wyspę można też obejść na piechotę (powolnym krokiem zajmuje to jakąś godzinę).

Główny transport na wszystkich wyspach Gili.

Jak już wspomniałam dla nas największą atrakcję stanowiły bary – leżakownie, w których z chęcią spędzaliśmy leniwie dzień. Można też wybrać się łódką na snorkeling (jak nie ma odpływu to można snurkować też przy plaży).

Leżakujemy przy plaży, najlepszy odpoczynek po trekkingu na Rinjani.
Na Gili Air jeszcze można znaleźć nie zatłoczone fragmenty plaży.
Przy plaży są też restauracje z normalnymi stolikami.
Można też odpoczywać w hotelowym stylu ‚all inclusive’.

Jeśli chodzi o noclegi to znajdziecie tu całą gamę hosteli, chatek i luksusowych hoteli z basenem. Średnia cena za przyzwoitą chatkę w szczycie sezonu to 300 tyś rupii. My zapłaciliśmy 200 tyś rupii, bo mieszkaliśmy bliżej tubylczej wioski, w domku na posesji u bardzo miłego Indonezyjczyka, którego rodzina należała do największego klanu zamieszkującego trzy wyspy Gili. Bardzo nam się u niego spodobało, bo mieliśmy własną kuchnie i duże łóżko, do tego stopnia, że zamiast 3 noce zostaliśmy 6.

Jeden z bardziej luksusowych ośrodków przy plaży z ciepłą wodą, co na wyspie jest raczej rzadkością – zazwyczaj z kranu leci zimna słonawa woda.

Jeżeli ktoś nie zamierza nurkować to na wyspie oprócz plażowania i leniuchowania nie będzie miał zbyt wiele do robienia. W czasie odpływu można jeszcze zająć sobie czas przyglądaniem się rożnym dziwnym żyjątkom z dna morskiego lub szukaniem ciekawych koralowców.

W czasie odpływu plaża zamienia się w wielkie cmentarzysko koralowców.
W płytkiej wodzie czasami można nawet zobaczyć czerwony koral.
Mieszkańcy wyspy wykorzystują odpływ na zbieranie ślimaków i innych morskich żyjątek.

Jeżeli chcecie zjeść taniej to polecamy przespacerować się w głąb wyspy drogą zaraz obok głównej przystani. Właśnie przy niej znajdują się bankomaty, tanie warungi (lokalne restauracje) i najbardziej nieuporządkowany supermarket jaki dotąd widziałam.

GILI TRAWANGAN

Bilet na publiczną łódż z Gili Air na Gili Trawangan kosztuje 40 tyś rupii / os.

Cennik i rozkład łódek publicznych odpływających z Gili Air.

Płynie się jakieś 30 min (z przystankiem na Gili Meno). Gili T zrobiła na nas zdecydowanie gorsze wrażenie niż Gili Air. Zasadniczo obie wyspy są podobne pod względem infrastruktury i plaż, jednak Gili T jest dużo bardziej zatłoczona (w ciągu dnia na głównej ulicy wokół wyspy tworzyły się nawet korki rowerowo rykszowe ). Jest też większa, bardziej imprezowa i co najważniejsze nie ma takich fajnych barów do leżakowania przy plaży jak Gili Air. Postanowiliśmy nie marnować czasu na wyspie i dlatego popłynęliśmy na całodniowe masowe snurklowanie przy 3 wyspach Gili. Rafa nie była zbytnio kolorowa, ale za to widzieliśmy kilka ospałych żółwi i dużo rybek. Warto się wybrać (koszt za os to 100 tyś rupii, ilość osób na łódce – około 30).

Łódka zapełniona po brzegi możemy płynąć na snorkeling.
Marcin w wodzie szuka rybek.
Ja też szukam.
Jakieś rybki udało nam się sfotografować reszta pojawi się na filmie 🙂
Żółwi inkubator na Gili Trawangan. Plus masowej turystyki jest taki, że zaczęto odbudowywać populację żółwi morskich i zniszczoną rafę.

WIĘCEJ ZDJĘĆ W GALERII

 

Continue Reading

Co warto zrobić w Singapurze – 11 wskazówek

1. O zmroku przespacerować się lub pobiegać wokół Marina Bay

Marina Bay to najbardziej rozpoznawalne i reprezentacyjne miejsce w Singapurze. Większość pracowników z okolicznych biurowców przychodzi tu pod wieczór, żeby pobiegać lub zrelaksować się przy piwie.

Po prawej, jeden z popularnych barów przy Marina Bay.

2. W weekend obejrzeć wieczorny pokaz świetlny 

Wieczorny weekendowy pokaz fontann na zatoce Marina Bay.

Pokaz zaczyna się po zmroku (pierwszy około 20:30 – 21:00), ale warto być ciut wcześniej, żeby zająć sobie lepsze miejsca siedzące (Około 22:00 spektakl jest powtarzany).

3. Odwiedzić ogrody Gardens by the Bay

Wystające instalacje drzew w Gardens by the Bay.

My oglądaliśmy je tylko z kładki spod hotelu Marina Bay Sands (jeżeli macie wystarczający budżet to ogromną atrakcją jest kąpiel w basenie na dachu tego hotelu). Wieczorami kładka jest tłumnie odwiedzana przez gapiów, którzy czekają na podświetlenie metalowych konstrukcji drzew. Na nas to podświetlanie przy dźwiękach muzyki nie zrobiło wrażenia.

Gardens by the Bay z hotelowej kładki.
O zmroku na kładce liczni gapie czekają na podświetlenie wielkich drzew.

4. Zrobić „shopping” w jednej z galerii handlowych przy Orchard Road

Wejście do jednej z galerii handlowych przy Orchard Rd

Kupowanie i odwiedzanie galerii handlowych to sport narodowy Singapurczyków. Przy okazji w takich centrach handlowych można też doświadczyć różnych dodatkowych atrakcji np. wziąć udział w zawodach w odkurzaniu na czas, zrobić sobie zdjęcie z Minionkami, pojeździć na łyżwach po plastikowym lodowisku, przepłynąć się łódką…

5. Odwiedzić ogrody botaniczne

W upalny dzień (czyli w Singapurze codziennie) ogrody są idealnym miejscem na chwilę wytchnienia wśród bujnej tropikalnej roślinności. Przy okazji można sporo dowiedzieć się o niespotykanych w europejskich warunkach gatunkach kwiatów / drzew.

Przykład mięsożernych (owadożernych) kwiatów. Niestety, pomimo szczerych chęci, nie wsadziliśmy do środka palca, żeby sprawdzić czy kwiatki jedzą ludzkie mięso…
Kwiat imbiru.

6. Pojechać kolejką linową do parku rozrywki Universal Studios

Park rozrywki Universal Studios leży na wyspie.

To zdecydowanie rozrywka dla rodzin lub tych najmłodszych podróżników. My oglądaliśmy ją tylko z daleka, ale bajkowy zamek widać również z drugiego brzegu.

7. Zobaczyć najczystsze na świecie Chinatown

Część restauracyjna w singapurskim Chinatown.

Można spędzić tu czas na zakupach i jedzeniu, ale ogólnie nie znajdziemy tu klimatu prawdziwego Chinatown, bo przecież słowo „czysty” kłóci się z ogólnym pojęciem chińskiej dzielnicy.

Kolorowe kamieniczki w Chinatown.
Magiczne remedium z chińskiego sklepu zielarskiego na jakąś dolegliwość… ciekawe na jaką…

8. Zjeść dobre jedzenie w dzielnicy Little India

Bardzo dobry chlebek Naan i curry przy głównej ulicy Little India.

W Little India można też kupić na straganach świeże owoce, warzywa, kwiaty, kolorowe sari i zrobić sobie hennę. O dziwo nie jest tu tak czysto jak w Chinatown, co raczej sprzyja wrażeniu autentyczności tej dzielnicy.

Stoiska z rytualnymi kwiatkami w Little India.
Główna ulica w Little India.

9. Odwiedzić którąś z galerii sztuki lub muzeum

Jeżeli mamy więcej czasu, to warto sprawdzić, co ciekawego dzieje się w singapurskich galeriach sztuki. W weekendy oferta jest bogata. My akurat trafiliśmy na piknik dla rodzin, ale dzięki temu mogliśmy obejrzeć ekspozycję za darmo.

10. Zjeść Duriana

Duriany, kolczaste i śmierdzące owoce, są jednym z symboli Singapuru. Gmach tutejszej opery ma formę właśnie tego owocu. My spróbowaliśmy duriana już wcześniej i jakoś nam nie zasmakował (zbyt słodki), ale polecamy go jako ciekawe doświadczenie kulinarne.

Po prawej stronie gmach opery w kształcie Duriana.

11. Pojeździć bez celu metrem lub autobusami i w ten sposób zwiedzić „cały kraj” w jeden dzień.

Plan singapurskiego metra.

Komunikacja miejska w Singapurze jest bardzo dobrze rozwinięta i łatwo dostępna. Jeżeli kupimy sobie bilet jednodniowy lub 2- dniowy (koszt to 16 SGD / os + 10 SGD depozyt za kartę zwracany po oddaniu biletu) to możemy bez ograniczeń podróżować wszystkimi rodzajami transportu. Polecamy tę opcję – można wybrać się w najodleglejsze zakątki Singapuru 🙂 .

Zobacz też: 

Singapur – państwo zakazów czy miejska utopia?

Continue Reading

Kuala Lumpur – krótka instrukcja obsługi stolicy Malezji

Kuala Lumpur zaskoczyło nas nowoczesnością i zorganizowanym transportem. Poczuliśmy się dziwnie i jakoś wyobcowani, bo nikt po wyjściu z lotniska nas nie nagabywał na taksówkę lub tuk tuka tylko spokojnie przeszliśmy na peron szybkiej kolejki KLIA2, która w 20 min zawiozła nas do centrum miasta, na stację KL Sentral – koszt przejazdu to 55 MYR (jeżeli wiecie, że w ciągu miesiąca będziecie potrzebowali biletu powrotnego na lotnisko to warto go kupić od razu, wtedy będzie kosztował tylko 10 MYR). Z KL Sentral wsiedliśmy w metro, żeby przejechać 1 stację do przystanku „Pasar Seni”, czyli do dzielnicy Chińskiej.
W Chinatown znowu poczuliśmy się trochę jak w starej dobrej Azji, z którą mieliśmy do czynienia przez ostatnie 3 miesiące: wąskie uliczki, bazar, stragany z jedzeniem, zaczepiający sprzedawcy i umiarkowany nieporządek.

Wejście do dzielnicy chińskiej.
Uliczki w dzielnicy chińskiej.

Polecamy nocleg w Chinatown, bo jest tanio i wszędzie blisko (dla tych, co nie lubią bazarów, ludzi na ulicy o każdej porze dnia i zapachów jedzenia z ulicy, zdecydowanie odradzamy tę lokalizację).
Dzięki dobrej lokalizacji mogliśmy bez problemu zwiedzać miasto.
Zwykle wsiadaliśmy w metro: są różne rodzaje kolejek (naziemne, podziemne i podniebne) koszt przejazdów zależy od długości trasy, średnio od 1,6 RM do 2, 70 RM. Mimo potwornego zaduchu dużo też chodziliśmy na własnych nogach. Są też darmowe autobusy, które krążą po centrum miasta po ustalonych trasach (GOKL – link do strony z mapami tras darmowych autobusów), dodatkowym ich atutem jest darmowy internet. Jednak czasami z powodu korków woleliśmy się przejść lub upchać w ciasnym wagoniku metra, które jednak nie stoi w korku.

Podniebna kolejka w centrum KL. W godzinach szczytu te małe wagoniki są tak zapchane, że nie sposób się do nich wepchnąć, na dodatek jeżdżą tylko co 15 min. Zdecydowanie lepiej jest poruszać się po mieście zwykłym metrem lub szybką kolejką.
Z powodu korków zdecydowanie lepiej przemieszczać się po mieście metrem.

Poniżej nasze subiektywne zestawienie 10 rzeczy, które nie pozwolą Ci się nudzić w stolicy Malezji:

1. Zamieszkaj w Chinatown: ciesz się zakupami i dobrym jedzeniem

Ulica Jalan Petaling po południu całkowicie zapełnia się straganami i zamienia się w „chiński bazar” (tylko z nazwy, bo większość sprzedających to hindusi).

Wcale nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że sprzedawane tu rzeczy są gorszej jakości niż te 10 x droższe z ekskluzywnych galerii handlowych. Jak się poszpera to można znaleźć bardzo przyzwoite buty i ubrania. Nawet jeżeli odbiegają trochę od pierwowzoru, to ja naprawdę nie umiem znaleźć powodu, żeby za podobna koszulkę, którą na bazarze mogę kupić za 10 zł, w galerii płacić 80 zł… już wolę mieć 8 nieoryginalnych koszulek i co chwilę zakładać nową. Na tzw. „central markecie” często wywieszane są ceny z czym raczej nie spotkamy się na targowisku chińskim, gdzie trzeba się targować i dlatego wcześniej dobrze jest się zorientować ile mniej więcej co kosztuje.
Uwaga: buty dostępne na bazarze są tylko do rozmiaru 45, co odpowiada europejskiemu rozmiarowi 42 (ja normalnie noszę 41, a tutaj kupuję 44). [Edit: w trakcie 3 tygodni, które spędziliśmy w KL w ramach „odpoczynku od podróży”, znaleźliśmy jeszcze lepszy bazar: Flea Market Masjid India przy ul. Jalan Masjid India – mniej turystów i bardziej przystępne ceny].

Takie cuda można kupić na chińskim markecie…

2. Wieczorem wybierz się metrem pod dwie wieże – Petronas Tower

Wysiada się na stacji KLCC. Tuż przed budynkiem jest mały park, w którym zapewne spotkacie się z innymi turystami pozującymi do zdjęć. W ciągu dnia warto się przejść do większego parku, który znajduje się po drugiej stronie wież. Jest tam plac zabaw dla dzieci, mały basen i duży budynek akwarium miejskiego (ponoć można się w nim przejść szklanym tunelem i oglądać rybki).

Widok na park z drugiej strony wież Petronas.
Sadzawka i mały basen dla dzieci.

3. Odwiedź sympatyczne papugi i inne tropikalne ptaki w Ptasim Parku pod gołym niebem

Mimo że wejście do Ptasiego Parku kosztuje 65 MYR za osobę dorosłą, to warto go odwiedzić, bo w środku będziemy dosłownie otoczeni przez tropikalne ptaki, które mogą sobie swobodnie latać po jego terenie. Do Awiarium z Chinatown można dojść na piechotę. W tym celu trzeba pójść na stację metra Pasar Seni i przejść kładkami do Głównego Meczetu, następnie wybrać którąś z ulic wiodących pod górę (my poszliśmy ulicą obok muzeum policji i planetarium – wydaje mi się, że była to droga trochę naokoło, ale za to bardzo przyjemna).

Ten rodzaj ptaków zdecydowanie należy do najbardziej ciekawskich.

Są też i mniej egzotyczne ptaki.

Tuż obok Awiarium znajdują się również inne atrakcje: planetarium, park jeleni, park kwiatowy, farma motyli, muzeum policji… jest w czym wybierać.

4. Pospaceruj po centrum i odkryj nowoczesne galerie handlowe

Malezyjski „Times Square”

W malezyjskich galeriach handlowych, podobnie jak w Europie, znajdziemy sklepy większości znanych marek, fastfoody, restauracje, kina… etc. My wybraliśmy się do kina na najnowszą część „Piratów z Karaibów”, co ciekawe film był w oryginalnej wersji z napisami po malezyjsku i chińsku. Bilet kosztował 15 MYR (koszt biletu zależy tu nie tylko od dnia tygodnia, ale też od filmu).

5. Znajdź i wejdź do świątyni chińskiej, hinduskiej lub do meczetu

Społeczeństwo w Malezji nie jest jednorodne: 60% to muzułmanie, 40% to inne grupy religijno-etniczne, głównie Chińczycy i Hindusi.

Wieża świątyni hinduskiej w Chinatown.
Centralny narodowy meczet w Kuala Lumpur.
Świątynia chińska.

6. Spróbuj lokalnych przysmaków

Nasi Lemak to jedna z bardziej znanych malezyjskich potraw, której trzeba koniecznie spróbować (jest to ryż gotowany w mleku kokosowym z dodatkami). Duriana oczywiście też można spróbować, ale radzę zatkać najpierw sobie czymś nos, bo zapach psuje cały smak.

Jest w czym wybierać, bo w Malezji dostępne są dania kuchni hinduskiej, arabskiej i chińskiej. My akurat trafiliśmy na czas Ramadanu (zazwyczaj wypada w czerwcu), dlatego mamy też okazję doświadczyć i spróbować dań sprzedawanych podczas wieczornych targów ramadanowych, gdzie za niewielkie pieniądze można się obkupić w różnego rodzaju przysmaki. Jedyna niedogodność to taka, że nie można zjeść ich na miejscu. Potrawy pakowane są na wynos, żeby można je było spożyć po zmroku w domu. Najbardziej jednak przypadła nam do gustu kuchnia indyjska, która według mojej opinii jest tu 1000 razy lepsza niż w Polsce (jak dla mnie w Polsce hinduskie jedzenie jest drogie i „papowate” bez ciekawych i różnorodnych smaków).

Najlepszy kurczak tandori i chlebek naan, jakie do tej pory jedliśmy.

7. Przez chwilę zastanów się po co Malezyjczykom trawiaste boisko przy centralnym placu Merdeka.

Plac Merdeka.

No właśnie po co? Wieść gminna niesie, że było to kiedyś boisko do krykieta… Dla Malezyjczyków plac Merdeka jest bardzo ważnym miejscem z innego powodu: w 1963 r. ogłoszono na nim niepodległość Federacji Malajów od Wielkiej Brytanii. Z tej okazji zawisła nad miastem największa w całym kraju malezyjska flaga. Warto też odwiedzić otaczające plac budynki, w których mieści się m.in. muzeum tekstyliów, muzeum muzyki, biblioteka, 108-letni teatr…

Budynek teatru.

8. Odwiedź sklep z muzułmańskimi lub hinduskimi ubraniami i przymierz jakiś ciekawy strój.

Osobiście próbowałam wcisnąć się w jedną z takich sukni, ale z powodu wzrostu i nazbyt wystającego biustu nic na mnie nie pasowało. Musiałabym uszyć sobie taki strój na miarę.

9. Wjedź na któryś z tarasów widokowych (Petronas Tower lub Wieżę telewizyjną).

Niestety taka przyjemność nie należy do najtańszych (wjazd na Petronas to koszt 85 MYR), dlatego z niej zrezygnowaliśmy. Rezerwacja biletów wieże PetronasBilety KL Tower.

Jeżeli jednak nie zdecydujecie się na oglądanie miasta z góry, polecamy w zamian wycieczkę do Ekoparku, który znajduje się zaraz obok Wieży Telewizyjnej. Bardzo przyjemnie można sobie pospacerować np. po zwodzonych mostach i to zupełnie za darmo.

Park przy wieży telewizyjnej

10. Wybierz się na wycieczkę do jaskiń Batu.

W tym miejscu nie mogę jeszcze opisać naszych wrażeń, bo tę wycieczkę zostawiliśmy sobie na kolejną wizytę w Kuala Lumpur 🙂 .

ZOBACZ TEŻ FILM:

Continue Reading

Siem Reap i świątynie Angkoru – Kambodża

Dojazd:

Z Phnom Penh do Siem Reap pojechaliśmy autobusem firmy Capitol (główne biuro Capitolu spod którego odjeżdżają autobusy znajduje się niedaleko Orussey Market, na street 111). W trakcie całego naszego pobytu w Kambodży przemieszczaliśmy się tylko autobusami tej firmy ponieważ mają rozsądne ceny (normalny autobus /nie Vip/ jest 2 x tańszy niż popularne wśród turystów Ibis i Mekong) i oferują przyzwoity standard i bezpieczeństwo. W Siem Reap dworzec autobusowy Capitolu znajduje się w niewielkiej odległości od centrum (trzeba dojechać tuk tukiem).

Przykładowe ceny biletów autobusowych firmy Capitol.

Nocleg:

My wybraliśmy hotel położony dalej od centrum za to z basenem i w bardzo przystępnej cenie (Hotel Day Day Inn), który oferował darmowy „pick up” z dworca. Polecamy, bo jakość była naprawdę dobra, a basem był bardzo miłym dodatkiem w upalne dni.
Okolica hotelu też nie była najgorsza. Przy głównej drodze można było znaleźć lokalne bary z dobrym i niedrogim jedzeniem.

Widok na basen z naszego pokoju.

Angkor – zwiedzanie:

Postanowiliśmy skorzystać z hotelowej oferty i wybraliśmy się tuk tukiem na zwiedzanie Angkoru (koszt za 1 dzień – mała pętla – 15 USD za tuk tuka do 4 os, wschód lub zachód słońca dopłata 3 USD). Oczywiście była też możliwość wypożyczenia rowerów (gorsze za 3 USD, lepsze za 6 USD), ale odległość (trzeba by było łącznie przejechać około 50 km) i upał skutecznie nas do tego pomysłu zniechęciły. I bardzo dobrze! Samo zwiedzanie 6 świątyń małej pętli i tak jest dużym fizycznym wyzwaniem w parnej dżungli w ciągu dnia.
Do 15 USD za tuk tuka należy doliczyć niemały koszt biletu wstępu na teren Angkoru.
Bilet 1 dniowy – 37 USD, 3 dniowy – 62 USD, 7 dniowy – 72 USD.

Bilet jest imienny i ma zdjęcie posiadacza, które robione jest przy kasie.

Kasy biletowe znajdują się w połowie drogi z centrum Siem Raep do głównej bramy wjazdowej na teren świątyń (należy o tym pamiętać, żeby później niepotrzebnie się nie wracać).
Bilet jednodniowy zakupiony po południu na następny dzień ponoć upoważnia jeszcze tego samego dnia do obejrzenia zachodu słońca przy głównym pałacu (nie próbowaliśmy więc nie możemy potwierdzić).
Ważne: należy ubrać się stosownie tzn. w podkoszulek z rękawkami (nie na ramiączka) i spodnie/ spódnicę przynajmniej do kolan (najlepiej za kolano). Jeżeli będziesz w zbyt krótkich szortach lub z odkrytymi ramionami strażnicy Angkoru albo cię nie wpuszczą, albo każą się zakryć – bardzo tego pilnują. Ja 2 x widziałam jak kazali założyć sweter/ okryć się dziewczynom w sukienkach bez rękawów).

Etykieta na terenie kompleksu Angkor.

Na terenie Angkoru jest wiele punktów gastronomicznych / sprzedawców, u których można kupić coś do picia lub zjeść obiad (ceny nie są bardzo wygórowane, my nawet kupiliśmy tańszy i lepszy koktajl owocowy niż w mieście). Lepiej oczywiście zapatrzeć się wcześniej w wodę (żeby nie tracić czasu na szukanie sprzedawców).

Wschód słońca (którego nie było):

Z powodu pogody (maj – pora deszczowa) i zachmurzonego nieba postanowiliśmy nie zrywać się o 4:00 rano na wschód słońca, który był bardzo niepewny. Wyjechaliśmy z hotelu o 8:00 rano i byliśmy przy głównym pałacu około 9:00. W pałacu natknęliśmy się co prawda na tłumy zwiedzających (przez ogromną kolejkę nie weszliśmy na wieże), ale już przy następnych świątyniach mieliśmy umiarkowane towarzystwo (im dalej od głównej świątyni, tym mniej zwiedzających).

Tłumy zwiedzających w głównym pałacu Angkoru.

Pomimo tego, że w Angkorze spędziliśmy tylko 7 godzin i nie zrobiliśmy dużej pętli to i tak byliśmy pod wrażeniem (zwłaszcza świątyń ukrytych w dżungli).
Zobacz zdjęcia. Kliknij!

Siem Reap:

Centrum Siem Reap jest bardzo turystyczne: ma dzielnicę barów, targ z pamiątkami i bardzo rozbudowaną bazę hotelowo – hostelową. My nie szukaliśmy barowych rozrywek dlatego byliśmy bardzo zadowoleni z naszego hotelu z basenem poza miastem 🙂 .

Dzielnica barowa w Siem Reap.
Plan miasta i kompleksu Angkor.

ZOBACZ TEŻ FILM

Continue Reading