Phnom Penh – informacje praktyczne

Nocleg:

Oferta noclegowa w stolicy Kambodży jest bardzo bogata, jednak dosyć trudno jest znaleźć tani i przyzwoity pokój z klimatyzacją (oczywiście z oknem). My spaliśmy w dwóch lokalizacjach. Za pierwszym razem niedaleko stadionu przy którym zatrzymuje się część autobusów z Wietnamu. Hostel nazywał się Kim Guesthouse i znajdował się przy „St 125”. Przyzwoity pokój z klimatyzacją, jedynie widok z okna mieliśmy na ścianę, która znajdowała się w odległości 10 cm od naszego budynku, dlatego pokój był ciemny. Okolica bardzo przyjemna (restauracje, ambasady, wille), ale oddalona o jakieś 20 min piechotą od Pałacu Królewskiego i głównego deptaku nad Mekongiem, za to do głównej siedziby przewoźnika Capitol mieliśmy blisko, bo jakieś 10 min na piechotę.
Za drugim razem spaliśmy w samym centrum turystycznym Phnom Penh, bo naprzeciwko Muzeum Narodowego. Pokój z klimatyzacją i oknem (tym razem ściana była dalej więc było jasno), ale co najważniejsze z wliczonym bardzo dobrym śniadaniem. Śniadanie w 100 % wynagradzało nam wielokrotne pytanie właściciela i recepcjonistów: „Where are you going today?” i próby sprzedaży wycieczki lub przejazdu tuk tukiem. Trzeba też przyznać, że gdy się im odmawiało nie byli nachalni, także z czystym sercem polecamy Nawin Guesthouse, bo lokalizację i śniadania ma świetne. Standard też za tę cenę bardzo dobry.

Budynek Muzeum Narodowego w Phnom Penh.
Budynki w części turystycznej Phnom Penh (niedaleko Muzeum Narodowego).

Zwiedzanie:

Po ścisłym centrum Phnom Penh spokojnie można poruszać się piechotą. Odległości pomiędzy poszczególnymi atrakcjami nie są jakieś bardzo duże, ale trzeba pamiętać o regularnym piciu, bo człowiek już po kilku krokach jest cały mokry. Jeżeli jednak upał Wam będzie bardzo doskwierać to możecie skorzystać z rykszy. Średnia cena za krótki przejazd to od 1 do 3 USD. Oczywiście cenę ustalamy na samym początku, targowanie wskazane (więcej o targowaniu się z rykszarzami). Dojazd na pola śmierci lub parogodzinna wycieczka po mieście to koszt około 15 -25 USD za rykszę (cena zależy od waszych umiejętności negocjacyjnych). Jeżeli podróżujecie w pojedynkę możecie też skorzystać z oferty wycieczek w hotelu, wtedy cena za rykszę dzielona jest na większą ilość osób, ale trzeba doliczyć marżę.
Jeżeli chcecie zwiedzać pałac królewski to pamiętajcie o stosownym stroju: trzeba mieć zakryte ramiona i kolana, kobiety nie mogą mieć dużych dekoltów i zbyt obcisłych ubrań. Godziny otwarcia Pałacu: 8:00 – 10:30 i 14:00 – 17:00. Bilet wstępu kosztował chyba około 40 000 Riel, dokładnie nie pamiętamy, bo z powodu mojej zbyt krótkiej sukienki nie weszliśmy do środka.

Kompleks Pałacowy w Phnom Penh.
Dla zmęczonych upałem najlepszym sposobem poruszania się po mieście są ryksze.
Są też tańsze ryksze rowerowe.
Przysmak Khmerów: ślimaki w sosie chili.
W oddali budynek głównego bazaru w centrum Phnom Penh. W mieście znajdziemy liczne bazary, na których można kupić i zjeść praktycznie wszystko.
Główny deptak przy Mekongu – dużo barów, miejscowych sprzedawców i turystów (tu akurat po deszczu więc wyludniony).

Szpital:

Poruszę ten temat jako ciekawostkę, bo akurat w czasie naszego pobytu w Phnom Penh z powodu zapalenia ucha zdarzyło mi się odwiedzić szpital i to nie byle jaki a sam Royal Phnom Penh Hospital ponoć najlepszy w mieście i bez wątpienia najdroższy. Wizytę umówiłam przez internet za pomocą e-maila, odpowiedź przyszła bardzo szybko i jeszcze tego samego dnia stawiłam się na wizytę u lekarza otolaryngologa (była to lekarka z Francji). Najpierw przeszłam rejestrację i dostałam kartę z chipem później poczekałam chwilkę w wygodnym fotelu delektując się luksusowymi wnętrzami, po czym odbyłam wizytę (w miarę udaną – kuracja pomogła mi dopiero po 3 dniach, ale przynajmniej jedno ucho Pani mi oczyściła ssakiem i dzięki temu mogłam cokolwiek usłyszeć) i zapłaciłam bagatela 80 USD (3 x tyle, co za taką samą wizytę w Warszawie w prywatnej klinice!!! Do kosztów samej wizyty 60 USD została doliczona marża szpitala i cena za zużyte waciki i inne materiały podczas wizyty…). Lepiej mieć ubezpieczenie, bo nie wyobrażam sobie kosztów pobytu w tym szpitalu!

Zobacz też:

Kambodża – ogólne informacje praktyczne

Mnisi, ryksze, Rolls-Royce i bose dzieci – kilka słów o Kambodży 

 

Continue Reading

Kambodża – informacje praktyczne

Wiza:

Wiza wjazdowa do Kambodży, ważna przez kolejnych 30 dni, kosztowała nas 35 USD od osoby, czyli 5 USD więcej niż się spodziewaliśmy, ale nie wymagano od nas zdjęcia… sama procedura przebiegła w dosyć specyficzny sposób, bo jeszcze w Ho Chi Minh pan „steward” z autobusu kazał nam oddać paszporty i zapłacić owe 35 USD, każdy sprzeciw był od razu tłumiony stwierdzeniem, że musi Pan oddać paszport i zapłacić, bo inaczej nie pojedzie… Zaufaliśmy więc przedstawicielowi firmy przewozowej i posłusznie oddaliśmy paszport. Podejrzewam, że te 5 USD naliczane jest przez przewoźnika „za fatygę” (chociaż na granicy jakaś wiza rzeczywiście kosztowała 35 USD, ale miała dopisek „special”). W ramach opłaty Pan wypełnił za nas karty wjazdu, a na samej granicy właściwie tylko czekaliśmy aż celnik podbije wszystkie paszporty (nie podchodziliśmy indywidualnie) i przechodziliśmy dalej. Także wszystko sprawnie i gładko poszło. W drodze powrotnej do Wietnamu procedura przekraczania granicy wyglądała bardzo podobnie: Pan kierowca tez zabrał nam na samym początku paszporty, jedyna różnica była taka, że już mieliśmy wizę. Oczywiście istnieje tu duże pole do nadużyć dlatego wiara w dobre intencje drugiego człowieka bardzo jest w tej sytuacji potrzebna.

Pieniądze:

W Kambodży Dolary i Riele funkcjonują równocześnie (przelicznik to jakieś 1 USD = 4000 Riel), dlatego jeżeli ma się USD w gotówce nie trzeba zawracać sobie głowy wymianą pieniędzy. Czasami jednak Riele się przydają, bo np. przelicznik USD/ Riel nie jest korzystny (widzieliśmy nawet przelicznik 1 USD = 4500 Riel). Z bankomatów można wyjąć zarówno USD jak i Riele. Przy obydwu walutach pobierana jest prowizja ze strony kambodżańskich banków (my średnio płaciliśmy za wybranie pieniędzy od 2 USD do 4 USD, w zależności od kwoty i banku). Dolary najlepiej wybierać z Canadia Banku.

Bezpieczeństwo:

My osobiście nie zetknęliśmy się z żadną niebezpieczną sytuacją, no może na drodze (byliśmy świadkami groźnie wyglądającego wypadku dwóch skuterów). Ogólnie ludzie są bardzo przyjaźnie nastawieni (więcej na ten temat tutaj). Nikt też nie próbował nas oszukać. Ja przeważnie mylę się przy dawaniu pieniędzy i zamiast np. 5 tyś daję 50 tyś, ale jeszcze nikt do tej pory tego nie wykorzystał. Ludzie z reguły są uczciwi. Także nie bójcie się i jedźcie do Kambodży!

Continue Reading

Mnisi, ryksze, Rolls-Royce i bose dzieci – kilka słów o Kambodży

Muszę przyznać, że Kambodża od razu skradła moje serce. Niestety przez opinie innych osób, „że tam kradną, że taka bieda, komary i w ogóle”, jechałam tam z pewną dozą nieufności, jak się później okazało, zupełnie niepotrzebnie. Po zlaicyzowanym Wietnamie, buddyjska Kambodża to był balsam dla mojej duszy. Dlaczego? Otóż zachowanie ludzi jest tam diametralnie różne. Oczywiście w Wietnamie również spotykaliśmy bardzo sympatycznych i pomocnych ludzi, ale też doświadczyliśmy bardziej agresywnych zachowań typu: daj mi pieniądze, bo ja jestem taka biedna, a ty bogaty lub dlaczego nie kupiłeś tego ode mnie?), które w krajach buddyjskich są nie do pomyślenia ze względu na mocno zakorzeniony koncept utraty twarzy (więcej tutaj). Ogólnie buddyści są też bardziej skorzy do robienia dobrych uczynków (nieważne z jakich pobudek), dlatego w krajach, gdzie dominował buddyzm częściej doświadczaliśmy niespodziewanego dobra (zaproszenie na darmowy posiłek, bezinteresowna pomoc etc.).

Ołtarz przy świątyni na wzgórzu Penh.
Buddyjski klasztor w centrum Phnom Penh

Wracając jednak do głównego wątku: od samego początku, pomimo podejrzanej aparycji Khmerów (ludzie tak mówią, pewnie ze względu na ich ciemniejszą skórę), poczułam się wśród nich jak w domu. Może wynikało to też z faktu, że jest to bardzo rodzinny naród: dla większości Kambodżan rodzina i grupa, w której żyją jest dobrem nadrzędnym (być może z tego powodu w najgorszej sytuacji życiowej znajdują się tu sieroty i starcy bez rodzin). Powszechny uśmiech na twarzy też robi swoje (czasami trudno stwierdzić czy jest on oznaką prawdziwej radości, czy np. strachu, ale w jakiś naiwny sposób polepsza on ogólną atmosferę).

Khmerowie mają ciemniejszą skórę i mniej skośne oczy niż np. Wietnamczycy.
W stylistyce i ubiorze Khmerów wyraźnie widać hinduskie naleciałości.

Oczywiście, żeby nie było tak różowo, to tak jak w większości azjatyckich krajów doświadczymy tu nagabywania. My jednak po 3 miesiącach pobytu w Azji zdążyliśmy już do niego trochę przywyknąć i szczerze mówiąc zawadiacki sposób zaczepek, które na nas stosowali Kambodżanie, bardziej nas bawił niż denerwował. W tym miejscu ważna uwaga: Khmerowie mają specyficzne czepialskie poczucie humoru (u Wietnamczyków też się z nim spotkaliśmy) więc nie należy wszystkiego co mówią traktować zbyt poważnie, a najlepiej odciąć się w jakiś zabawny sposób, zresztą nasze próby „targowania się” były przyjmowane z ogólnym „entuzjazmem” i zaciekawianiem (chyba jednak innym nacjom nie zależy tak bardzo na stargowaniu 1 lub 2 USD jak nam zależało 😉 W końcu za to, co stargowaliśmy mogliśmy zjeść później porządny obiad!). Taki oto przykład: na dworcu autobusowym zawzięliśmy się, że zapłacimy 2 USD a nie 3 USD za podwózkę do centrum. Był to taki dystans, że w 30 min byśmy doszli na piechotę, ale że upał był potworny postanowiliśmy podjechać.

Ulica w centrum Phnom Penh.

Po krótkiej przepychance (walka o klienta jest zawzięta) wziął nas na celownik rykszarz tzw. „stary wyjadacz”, który zareagował wielkim uśmiechem na nasze targowania. Jego koledzy widząc, że nie dajemy za wygraną, obstąpili nas tłumnie i z zaciekawieniem i rozbawieniem patrzyli co się stanie, a my z uporem maniaka: „możemy zapłacić Ci tylko 2 USD” i na odpowiedź rykszarza, że za mało, wzięliśmy plecaki i zrobiliśmy ruch, że zamierzamy odejść, co wśród gapiów wywołało jeszcze większe rozbawienie, do tego stopnia, że jeden z nich zaczął krzyczeć, żebyśmy nie szli bo to najlepszy rykszarz w mieście i stracimy taką świetną okazję na przejażdżkę. Rykszarz wyjadacz, widząc nasze zdeterminowanie i wiedząc, że konkurencja nie śpi i zaraz złapie nas za rogiem, żeby podwieźć za proponowaną przez nas stawkę, po cichu skapitulował i delikatnym ruchem ręki pokazał nam, żebyśmy wsiadali. Na pytanie czy jedziemy za 2 USD tylko kiwną nieznacznie głową 🙂 . Po takich targach zawsze się nas pytają skąd jesteśmy, a my dumnie odpowiadamy, że z Polski… Mimo wszystko polecamy Wam się targować ile wlezie (jeżeli bardzo coś chcecie kupić, to najlepiej pokazać, że nie jesteście już zainteresowani i subtelnie zacząć odchodzić, wtedy zazwyczaj cena spada o połowę, oczywiście jeżeli była bardzo zawyżona). Nie ma jednak, co się zbytnio łudzić: czasami przez naszą białą twarz ceny są wyższe niż dla miejscowych, ale tak już tutaj niestety jest.

Pan rykszarz uciął sobie drzemkę w oczekiwaniu na klientów.

Co rzuca się najbardziej w oczy po wjeździe z Wietnamu do Kambodży?
Intensywna i bujna zieleń, brak gęstej miejskiej infrastruktury (w Wietnamie nawet na prowincji jest dużo większe zagęszczenie domów), drewniane domy na palach i wszechobecne wolne od ubrań i butów dzieci (nie, nie we wszystkich przypadkach jest to oznaką skrajnej biedy. Nawet w Phnom Penh dzieci z porządnych domów chodziły raczej niczym nie skrępowane. Przy takim klimacie ubrania są niepotrzebne). Niestety taka swoboda ma też ciemne strony: aż mi kiszki wykręcało jak widziałam białych dziadów wlepiających w te małe cudne istotki swoje lepkie gały. Z powodu biedy niektórzy dorośli Khmerowie dają białym dobrowolne przyzwolenie (oczywiście hojnie opłacane) na wykorzystywanie własnych dzieci. Przerażająco smutne zjawisko. Sami Khmerowie są świadomi problemu i zarówno w telewizji jak i na mieście prowadzą na ten temat kampanie społeczne, mimo wszystko perspektywa szybkiego zarobku jest tu wciąż bardzo kusząca…

Spacerując po Phnom Penh zobaczymy „dzieci ulicy” i oznaki nierówności społecznych.
Innym widocznym problemem są śmiecie, które dużo bardziej rzucają się w oczy niż np. w Wietnamie.

Jednak, żebyście nie mieli błędnego wyobrażania o Kambodży, trzeba również podkreślić, że spotkacie się tutaj ze skrajnym bogactwem, do tego stopnia, że chyba nawet w Wietnamie i Tajlandii, aż takiego nie widzieliśmy. Ogromne strzeżone wille, bardzo drogie samochody (tak dużej ich ilości w jednym miejscu to w Europie raczej nie znajdziemy), ekskluzywne szpitale (wiem, bo byłam i zapłaciła 3 razy tyle, co za taką samą wizytę w prywatnej klinice w Polsce, aż się rykszarz uśmiał jak mu o tym powiedziałam), wielkie domy handlowe etc. Patrząc na to zjawisko z perspektywy przyjezdnego: z pewnością takie rozwarstwienie społeczne jest balansowaniem na krawędzi. Nigdy nie wiadomo kiedy nabrzmiały balon niezadowolenia społecznego znowu wywoła krwawy konflikt… Drobne wrzenia już miały miejsce w poprzednich latach, jednak chyba nie przyniosły oczekiwanych społecznie rezultatów. Gdyby tylko władza zrozumiała, że należy zainwestować w ogólnodostępne dobro publiczne: szpitale, drogi, szkoły, edukację społeczną etc. to wszystkim żyłoby się dużo lepiej. Np. wygląda na to, że takie zjawisko ma miejsce w Wietnamie i wydaje nam się, że jednak istnieje tam klasa średnia na dosyć przyzwoitym poziomie, co skutecznie redukuje napięcia społeczne, nie wspominając już o tym, że na terenie całego kraju wszechobecne są inwestycje w drogi, komunikację publiczną, szkoły etc.

Jeden z bardzo drogich samochodów, które w dużych ilościach można zobaczyć na ulicach Phnom Penh.
Sklepy i galerie handlowe przy jednej z głównych ulic.
Budynek kambodżańskich elektrowni.
Próby udoskonalania infrastruktury są gdzieniegdzie widoczne, ale wciąż pozostaje wiele do zrobienia.

Na zakończenie powiem tylko, że bardzo chętnie wrócę do Kambodży, bo jest to fascynujący kraj: dzika przyroda, mili, żywiołowi (Khmerowie to tacy trochę Latynosi Azji, dlatego tak bardzo mi przypadli do gustu) i ładni ludzie (pół żartem, pół serio: nie dziwię się, że Angelina adoptuje i pomaga akurat dzieciom z Kambodży. Trywialnie rzecz ujmując są to najładniejsze i najsłodsze dzieci jakie do tej pory widziałam), jednak przede wszystkim u Khmerów czułam się jak u najlepszych przyjaciół w domu. Być może dlatego wielu „wolnych duchem” białych właśnie tutaj znalazło swoje miejsce na ziemi – więcej o tym zjawisku.

 

Ulica w Phnom Penh.

ZOBACZ TEŻ:

Kambodża – ogólne informacje praktyczne

Phnom Penh – informacje praktyczne

Rajska wyspa Koh Rong – Kambodża

Siem Reap i świątynie Angkoru – Kambodża

FILM:

Continue Reading

Sihanoukville i Otres Beach – informacje praktyczne

Dojazd do Sihanoukville:

Autobus z Phnom Penh do Sihanoukville jedzie około 6 – 7 h w zależności od warunków na drodze. My jechaliśmy tam z przewoźnikiem Capitol (więcej informacji i ceny tutaj). Dworzec i przystanek Capitolu znajdują się około 3 km od głównego deptaku i przystani promowej (najlepiej podjechać tuktukiem, cena nie powinna przekroczyć 3 USD).

Ulica w Sihanoukville.

Nocleg w Sihanoukville:

My szczególnie polecamy hostel Don Bosco, bo jest to najtańszy pokój z klimatyzacją w mieście, a oprócz tego jest bardzo czysto i pracuje tam bardzo miła obsługa. Jest to również inicjatywa z duszą (wykluczona młodzież szkoli się tutaj do zawodu). Może lokalizacja hostelu nie jest zupełnie centralna, ale na miejscu można wypożyczyć skuter, a poza tym można przyjrzeć się z bliska normalnemu życiu kambodżańskiej ulicy i pograć z miejscowymi dziećmi w lotkę (taką niby lotkę zakończoną płaską gumą odbija się jak piłkę nogami). Polecamy! Kliknij, żeby zobaczyć gdzie jest Don Bosco Guesthouse!

Centralne rondo i symbol Sihanoukville.

Samo miasto jak dla mnie nie wydało się dość atrakcyjne, żeby spędzać w nim urlop nad morzem. Można tu raczej zatrzymać się na parę dni przed podróżą na jedną z wysp lub w głąb lądu. Miłośnicy barów i kasyn powinni zatrzymać się w pobliżu przystani, z której odpływają promy. Na plażę raczej należy wybrać się do Otres Village lub ewentualnie codziennie dojeżdżać skuterem.

Tzw. Pier, z którego odpływają szybkie łodzie na wyspę Koh Rong.
Plaża przy przystani.

Jak dostać się na wyspę Koh Rong: kliknij!

Plaża i wioska Otres

Opis wioski i zdjęcia z plaży znajdziecie w tym poście.

Jak dojechać?

Z Sihanoukville do Otres Village jest 6 km. Tuktuk z przystani (Pier) kosztował nas 6 USD (polecane jest targowanie).

Gdzie spać?

Jeżeli akurat nie traficie na urodziny króla to wybór ośrodków jest ogromny. Jednak nie nastawiajcie się na luksusowe warunki (ceny od 10 USD za pokój 2 os): w większości są to proste chaty z drewna (lub bambusowe lub murowane) pokryte liśćmi palmowymi, bez klimatyzacji i ciepłej wody, ale za to z wieloma nieproszonymi lokatorami… w Kambodży na prawdę można poczuć co to znaczy obcować z naturą i jak to jest gdy wilgotność powietrza wynosi 99% 🙂 Bardzo fajne doświadczenia!

ZOBACZ FILM

Continue Reading

Urodziny króla, wioska hipisów i wielka jaszczurka, czyli o tym, że w czasie kambodżańskiej majówki też trudno znaleźć nocleg nad morzem…

Po kilkudniowym pobycie na wyspie Koh Rong, niczego nieświadomi wróciliśmy na stały ląd a tam czekała nas niespodzianka… wszystkie pokoje zajęte! Totalne zero, ani jednego wolnego miejsca, co jak na standardy azjatyckie jest zjawiskiem bardzo zadziwiającym. Po 2 h szukania w obrębie miasta Sihanoukville (ja gorączkowo próbowałam znaleźć coś w internecie, a Marcin biegał po mieście), postanowiliśmy, rzutem na taśmę, zarezerwować ostatnią wolną chatkę przy plaży Otres, czyli jakieś 6 km od centrum miasta. Przez pośpiech nie zauważyłam, że „recepcja” wspomnianej chatki funkcjonuje tylko do 18:00, a była już 18:05… Po ustaleniu ceny za przejazd z kierowcą tuktuka, popędziliśmy przed siebie w ciemną noc. Droga wiodła przez puste pola i gęsty las. Pan kierowca zanim nas zostawił jeszcze trzy razy się zapytał czy na pewno chcemy wysiąść… bo rzeczywiście sytuacja nie wyglądała najlepiej: ciemno, mokro, my nie mieliśmy pojęcia gdzie szukać naszej zarezerwowanej chatki, a w innych ośrodkach wszyscy mówili nam, że mają już pełne obłożenie…

Nowa droga w wiosce Otres.
Nowa droga na pewno usprawni komunikację w czasie pory deszczowej.

Po 20 min znaleźliśmy wspomnianą chatkę, ale nie było nikogo z właścicieli. Ja byłam już bliska załamania nerwowego (wizja spania pod chmurką w szczerym polu i jeszcze moje złe samopoczucie, spowodowane comiesięcznymi kobiecymi dolegliwościami, skutecznie mnie przerażały). Na szczęście z jednej z chatek wyszła para młodych ludzi, których spytałam czy przypadkiem nie znają właścicielki. Okazało się, że owszem znali i właśnie szli na nocny targ, gdzie powinna być i sprzedawać serniki. Marcin poszedł na zwiad, a ja zostałam z bagażami i innymi żywymi towarzyszami na ciemnym ganku jednej z chatek. Po 30 min Marcin wrócił na skuterze w towarzystwie jakiegoś wyluzowanego białego gościa, który zaproponował, że mnie podwiezie do nowego lokum, bo w tym, pomimo rezerwacji, już nie ma miejsc. Tym sposobem spędziliśmy dwie noce w domku gościnnym jednej z koleżanek właścicielki chatek.

Nasz domek w Otres jak na panujące standardy był dosyć luksusowy, bo murowany, jednak brakowało w nim moskitiery i dlatego trzeba było się przyzwyczaić do obecności innych stworzeń…
Na przykład do wielkiej jaszczurki, która o mało nie przyprawiła mnie o zawał serca… Będąc w Kambodży na co dzień obcuje się z dziką naturą, a klimatyzacja to raczej nie spotykane zjawisko w małych miejscowościach i wioskach…

Żadna z Pań, jak się okazało, nie była z Kambodży. W ogóle okazało się, że wioska przy plaży Otres jest  zamieszkana głównie przez białych hipisów w różnym wieku i różnych narodowości. Dziewczyna, u której spaliśmy była pół-Angielką pół-Egipcjanką, która sama wybudowała sobie dom i mieszkała w nim już od 7 lat. Dowiedzieliśmy się też, że w Kambodży obcokrajowcy wciąż stosunkowo łatwo i tanio mogą dzierżawić ziemię i dzięki temu powstała ta specyficzna wioska.

Domy w Otres Village zazwyczaj budowane są przez swoich właścicieli z ekologicznych materiałów.
Kto może i ma dobry pomysł obok swojego domku otwiera jakiś interes (kawiarnię, sklep etc.)
Droga na plażę.

Nasza gospodyni wyjaśniła nam, że problem ze znalezieniem kwatery spowodowany był urodzinami króla i ostatnim długim majowym weekendem, który Khmerowie tłumnie chcieli wykorzystać na krótki wypad nad morze. Następnego dnia z ciekawością obserwowaliśmy jak wygląda kambodżański długi weekend… wbrew pozorom rozrywki nie odbiegały od dobrze nam znanych: wspólne grillowanie, wylegiwanie się na plaży, morskie kąpiele…

Kambodżańska majówka na plaży.

Jednak mieliśmy wrażenie, że pomimo tłumów i rozluźnionej atmosfery wszystko przebiega w dużo przyjaźniejszej atmosferze niż w Polsce. Skąd takie wrażenie? Otóż Azjaci generalnie są bardziej rodzinni niż my Europejczycy, a w Kambodży to zjawisko występuje jeszcze silniej: tutaj liczy się przede wszystkim dobro grupy/ społeczności / rodziny, a nie dobro indywidualne. Oni umieją przebywać ze sobą w dużej grupie bez kłótni i napięć, a przy tym bardzo cieszą się dziećmi. Jakoś mam takie wrażenie, że w Polsce przy takim tłumie na plaży nie obyło by się bez rodzinnych sprzeczek, pokrzykiwań na dzieci i innych ekscesów… oczywiście, żeby obraz nie był taki idealny, to spokojną atmosferę na plaży zakłócała co jakiś czas skrzekliwa muzyka z głośników (Azjaci bardzo lubią muzykę i karaoke).

Tak dla ścisłości: przy plaży Otres stoją również bardziej luksusowe hotele i są też bary / restauracje dla bardziej wymagającej klienteli (nie tylko hippisi zamieszkują te tereny).

Podsumowując: jeżeli lubisz hippisowskie klimaty, plażę i wysokie temperatury, to koniecznie odwiedź kambodżańską wioskę Otres, a może zostaniesz tu na dłużej… 🙂

Informacje praktyczne o Sihanoukville i Otres Beach znajdziesz tutaj. Kliknij!

ZOBACZ FILM

Continue Reading

Palący problem – biały piasek i plastikowe butelki

Oficjalnie przeklinam plastik i tego, co wymyślił jednorazowe naczynia, kubeczki, butelki!
Przez ten wynalazek dzikie wyspy na końcu świata i rajskie plaże toną w śmieciach! Bardzo smutny widok. Niestety po każdym sztormie na plażach, których nie ma kto sprzątać (bo nie są przy popularnych resortach w turystycznej okolicy) zamiast muszelek można znaleźć tysiące plastikowych butelek, kubeczków, pojemników na jedzenie i innych różności. Nie zdziwcie się jeżeli w krystalicznie lazurowej wodzie nagle zaatakuje was brudna plastikowa torebka…
Oczywiście u podstaw problemu leży też brak edukacji lub niechęć lokalnej społeczności do dbania o czystość miejsca, w którym żyje. W biedniejszych krajach są zwykle ważniejsze problemy do rozwiązania i bardzo mała wiedza o szkodliwości plastiku, ludzie nie wiedzą, że nie rozkłada się on tak szybko i nieinwazyjnie jak np. liście bananowca, w które jeszcze do niedawna pakowali jedzenie i swobodnie wyrzucali do morza… Turyści też oczywiście nie są bez winy, no i dodatkowo wyspy mają to do siebie, że to, co przypłynie to raczej już na nich zostaje na dłużej …

Plastikowe butelki zamiast muszelek.
To, co przypłynie na wyspę, zazwyczaj już na niej zostaje…
Po każdym sztormie przypływają nowe znaleziska.
Ukryte w dżungli nielegalne wysypisko…


W tym poście znajdziecie więcej informacji o rajskiej wyspie Koh Rong, ale już od jej lepszej strony.

Continue Reading

Wyspa Koh Rong – przydatne informacje

Jak dostać się na wyspę:

Po pierwsze należy dojechać do popularnego nadmorskiego kurortu na lądzie: Sihanoukville.
My jechaliśmy tam cały dzień z Siem Reap (z przesiadką w Phnom Penh). Ponoć są jakieś bezpośrednie nocne autobusy, ale mają bardzo złą opinię więc zdecydowaliśmy się na sprawdzonego przewoźnika „Capitol” i całodzienną podróż, która w gruncie rzeczy nie była aż tak bardzo męcząca. W Phnom Penh mieliśmy 1,5 h na obiad i odpoczynek. Obydwa odcinki jechaliśmy po jakieś 6h, a w sumie całość podróży trwała od 6:30 do 20:30, bo niestety zaliczyliśmy dłuższy postój niedaleko Sihanoukville z powodu drobnej usterki autobusu, którą kierowca własnymi rękami naprawił w 30 min.
Następnego dnia wybraliśmy się na przystań promową (nie do portu tylko na tzw. Pier), skąd zazwyczaj 3x w ciągu dnia odpływają tzw. „speed ferry” na wyspę. Wybór przewoźników jest duży, ale my zdecydowaliśmy się na Angkor Speed Boat, bo miał bezpośrednie połączenie z plażą, na którą chcieliśmy się dostać (long set beach). Inni przewoźnicy pływają tylko do portu w głównej wiosce, z której musielibyśmy iść 30 min na piechotę. Za rejs w dwie strony zapłaciliśmy 20 USD za osobę.

Szybka łódka na wyspę.

Noclegi:

Ogólnie wyspa nie jest tania, jeżeli chcemy spać w przyzwoitej chatce przy plaży. Najtańsza opcja to wynajęcie pokoju lub łóżka w jednym z domów w głównej wiosce. Na klimatyzację oczywiście nie ma co liczyć (dobrze jak wiatrak działa, bo jak wyłączają prąd to niestety człowiek siedzi w zaduchu). My mieliśmy szczęście i za nasz domek w drugim rzędzie od morza zapłaciliśmy 16 usd za noc, co jak na standard i czystość, które dostaliśmy było dobrą ceną. Więcej informacji o naszej chatce znajdziecie w tym poście. 

Zabudowania i port głównej wioski.

Jedzenie:

Najtańsze i największy wybór jedzenia znajdziecie oczywiście w głównej wiosce (na jednym ze starych pomostów są lokalne bary, które serwują bardzo dobre jedzenie w cenach jak na ladzie). Cena porządnego posiłku to około 3 USD. Za dużą pizzę zapłacimy około 8-10 USD. Za piwo w puszce od 1 do 2 USD. W resortowych restauracjach na plaży „long set” musimy liczyć się z troszkę wyższymi cenami (np. duże śniadanie z kawą to około 5 USD).

Jeden z pomostów przy głównej wiosce.

Atrakcje:

Całodzienny rejs łódką z grillem i innymi atrakcjami to koszt 20 – 25 USD za os. Widzieliśmy też trochę tańsze opcje od 10 USD w górę, ale pewnie cena zależała od ilości osób i zdolności negocjacyjnych.
Przepłynięcie na wyspę obok Koh Samloen to koszt 5 USD (z głównego portu odpływa codzienny prom)
Można też wypożyczyć rowery lub skuter (uwaga: wyspa jest górzysta i drogi/ ścieżki są wciąż w kiepskim stanie, chociaż trwają prace i już niedługo będzie ładna betonowa ścieżka przez dżunglę, która umożliwi łatwiejsze przejechanie na drugą stronę wyspy).

Na razie najlepszym sposobem przemieszczania się z jednego końca wyspy na drugi są łodzie.
Uwaga na meszki. Po jednym dniu na plaży moje nogi boleśnie ucierpiały.
Continue Reading

Rajska wyspa Koh Rong – Kambodża

Po obejrzeniu majestatycznych i tajemniczych świątyń Angkoru, popłynęliśmy w rejs, żeby pogrzać się na białym piasku wyspy Koh Rong. Turkusowa przezroczysta woda, ławice małych rybek, długie piaszczyste plaże, chaty z drewna pokryte palmowymi liśćmi, dżungla, kolorowe łodzie, grupki białych hipisów i wyluzowani miejscowi: witamy w półdzikim raju 🙂 .

Typowa khmerska chata przy plaży.

Żeby uciec od zgiełku barów i pobyć bardziej na odludziu wybraliśmy chatkę w ‚resorcie’ (Reef on the beach) znajdującym się na plaży Long Set, czyli jakieś 30 min na piechotę plażą i przez dżunglę z głównej wioski.

Ścieżka do głównej wioski.
Zabudowania i port głównej wioski.
Port w głównej wiosce.

Jak się okazało był to bardzo dobry wybór. Chatka była skromna, ale bardzo czysta (oprócz jaszczurek, nielicznych komarów i muszek, no i raz jednego dużego pająka – na szczęście mieliśmy szczelną moskitierę nad łóżkiem – nie nawiedzały nas, żadne inne dzikie stworzenia). Zdecydowanie nie są to jednak warunki dla osób, które szukają hotelowych luksusów. Wydaje mi się, że jedynym resortem na wyspie, który spełnia hotelowe standardy jest bardzo drogi Long Set Beach, który znajdował się niedaleko naszego ośrodka (ceny dużo wyższe niż średnia europejska). Cała wyspa jest raczej rajem dla wszelkiej maści hipisów i młodzieży niż dla masowych turystów, co oczywiście bardzo nas cieszyło, bo dzięki temu zachowała jeszcze swój półdziki charakter.

Nasza chata przy plaży.
Przed komarami, muchami i innymi stworami chroniła nas moskitiera, bo ściany i podłoga nie były zbyt szczelne w naszym domku.
Zewsząd przyglądały się nam czujne oczy jaszczurek.
W nocy siedziały na dachu i skrzeczały.
Inny nieproszony gość.
Z naszej plaży do głównej wioski kilka razy dziennie pływała darmowa łódka.

Na plaży lub na ganku naszego domku mogliśmy cieszyć się ciszą i spokojem, bo w okolicy nie było głośnych barów ani tłumów turystów. Gdyby nie plastik (o problemie piszę tutaj), to byłby istny raj na ziemi.

Wyjście na taras i szpary w podłodze.
Mieliśmy widok z drugiego rzędu na morze.

W maju/ czerwcu woda osiąga tu najwyższe temperatury, dlatego wchodząc do oceanu czuliśmy się jak w ciepłych źródłach (woda musiała mieć przynajmniej 35-37 C, a przy brzegu pewnie jeszcze więcej, bo czasami odnosiło się wrażenie, że wręcz parzy).

Nawet pies wygrzewał się w wodzie…

Maj to też miesiąc pory deszczowej dlatego wyspę regularnie nawiedzały tropikalne burze. Przeżycie takiej burzy w nocy na wyspie w chatce bez prądu (normalnie mieliśmy prąd, wyłączali tylko w czasie burzy) to bardzo ciekawe doświadczenie. Człowiek leży na łóżku, słucha dudniących grzmotów, czuje krople deszczu na twarzy (nie, nie dlatego, że przeciekał nam dach, ale chatka u góry nie miała ścian tylko puste przestrzenie, żeby był przewiew, więc jak zacinało, to deszcz wpadał do środka) i nagle zdaje sobie sprawę, że oto jest zupełnie odcięty od świata i wreszcie zaczyna rozumieć dlaczego Tom Hanks w „Cast Away” mówił do piłki…

Nadciąga deszcz…

Po jednym dniu na wyspie z łatwością dostosowaliśmy się do jej trybu: kładliśmy się spać o 20:00 (bo co tu robić po ciemku) i wyspani wstawaliśmy skoro świt. Poranna kąpiel w morzu po parnej deszczowej nocy to bardzo przyjemne orzeźwienie.

Z innych atrakcji można wybrać się do tzw. wioski, żeby posiedzieć w lokalnych barach lub tych bardziej turystycznych i poprzyglądać się życiu miejscowych rybaków i hipisów lub, jeżeli pogoda na to pozwala, można wybrać się w rejs kutrem dookoła wyspy lub na nurkowanie z nurką.
Ja nie lubię nurkować więc nie opowiem Wam o wrażeniach ze ‚snorklingu’. O rejsie łódką też za wiele nie powiem, bo w dzień kiedy chcieliśmy popłynąć były za duże fale i nam się nie udało… Cieszyliśmy się plażowaniem i spacerami po dżungli. Błogosławione lenistwo było bardzo nam potrzebne!

Informacje praktyczne o wyspie znajdziecie tutaj! Kliknij!

ZOBACZ FILM

 

Continue Reading

Siem Reap i świątynie Angkoru – Kambodża

Dojazd:

Z Phnom Penh do Siem Reap pojechaliśmy autobusem firmy Capitol (główne biuro Capitolu spod którego odjeżdżają autobusy znajduje się niedaleko Orussey Market, na street 111). W trakcie całego naszego pobytu w Kambodży przemieszczaliśmy się tylko autobusami tej firmy ponieważ mają rozsądne ceny (normalny autobus /nie Vip/ jest 2 x tańszy niż popularne wśród turystów Ibis i Mekong) i oferują przyzwoity standard i bezpieczeństwo. W Siem Reap dworzec autobusowy Capitolu znajduje się w niewielkiej odległości od centrum (trzeba dojechać tuk tukiem).

Przykładowe ceny biletów autobusowych firmy Capitol.

Nocleg:

My wybraliśmy hotel położony dalej od centrum za to z basenem i w bardzo przystępnej cenie (Hotel Day Day Inn), który oferował darmowy „pick up” z dworca. Polecamy, bo jakość była naprawdę dobra, a basem był bardzo miłym dodatkiem w upalne dni.
Okolica hotelu też nie była najgorsza. Przy głównej drodze można było znaleźć lokalne bary z dobrym i niedrogim jedzeniem.

Widok na basen z naszego pokoju.

Angkor – zwiedzanie:

Postanowiliśmy skorzystać z hotelowej oferty i wybraliśmy się tuk tukiem na zwiedzanie Angkoru (koszt za 1 dzień – mała pętla – 15 USD za tuk tuka do 4 os, wschód lub zachód słońca dopłata 3 USD). Oczywiście była też możliwość wypożyczenia rowerów (gorsze za 3 USD, lepsze za 6 USD), ale odległość (trzeba by było łącznie przejechać około 50 km) i upał skutecznie nas do tego pomysłu zniechęciły. I bardzo dobrze! Samo zwiedzanie 6 świątyń małej pętli i tak jest dużym fizycznym wyzwaniem w parnej dżungli w ciągu dnia.
Do 15 USD za tuk tuka należy doliczyć niemały koszt biletu wstępu na teren Angkoru.
Bilet 1 dniowy – 37 USD, 3 dniowy – 62 USD, 7 dniowy – 72 USD.

Bilet jest imienny i ma zdjęcie posiadacza, które robione jest przy kasie.

Kasy biletowe znajdują się w połowie drogi z centrum Siem Raep do głównej bramy wjazdowej na teren świątyń (należy o tym pamiętać, żeby później niepotrzebnie się nie wracać).
Bilet jednodniowy zakupiony po południu na następny dzień ponoć upoważnia jeszcze tego samego dnia do obejrzenia zachodu słońca przy głównym pałacu (nie próbowaliśmy więc nie możemy potwierdzić).
Ważne: należy ubrać się stosownie tzn. w podkoszulek z rękawkami (nie na ramiączka) i spodnie/ spódnicę przynajmniej do kolan (najlepiej za kolano). Jeżeli będziesz w zbyt krótkich szortach lub z odkrytymi ramionami strażnicy Angkoru albo cię nie wpuszczą, albo każą się zakryć – bardzo tego pilnują. Ja 2 x widziałam jak kazali założyć sweter/ okryć się dziewczynom w sukienkach bez rękawów).

Etykieta na terenie kompleksu Angkor.

Na terenie Angkoru jest wiele punktów gastronomicznych / sprzedawców, u których można kupić coś do picia lub zjeść obiad (ceny nie są bardzo wygórowane, my nawet kupiliśmy tańszy i lepszy koktajl owocowy niż w mieście). Lepiej oczywiście zapatrzeć się wcześniej w wodę (żeby nie tracić czasu na szukanie sprzedawców).

Wschód słońca (którego nie było):

Z powodu pogody (maj – pora deszczowa) i zachmurzonego nieba postanowiliśmy nie zrywać się o 4:00 rano na wschód słońca, który był bardzo niepewny. Wyjechaliśmy z hotelu o 8:00 rano i byliśmy przy głównym pałacu około 9:00. W pałacu natknęliśmy się co prawda na tłumy zwiedzających (przez ogromną kolejkę nie weszliśmy na wieże), ale już przy następnych świątyniach mieliśmy umiarkowane towarzystwo (im dalej od głównej świątyni, tym mniej zwiedzających).

Tłumy zwiedzających w głównym pałacu Angkoru.

Pomimo tego, że w Angkorze spędziliśmy tylko 7 godzin i nie zrobiliśmy dużej pętli to i tak byliśmy pod wrażeniem (zwłaszcza świątyń ukrytych w dżungli).
Zobacz zdjęcia. Kliknij!

Siem Reap:

Centrum Siem Reap jest bardzo turystyczne: ma dzielnicę barów, targ z pamiątkami i bardzo rozbudowaną bazę hotelowo – hostelową. My nie szukaliśmy barowych rozrywek dlatego byliśmy bardzo zadowoleni z naszego hotelu z basenem poza miastem 🙂 .

Dzielnica barowa w Siem Reap.
Plan miasta i kompleksu Angkor.

ZOBACZ TEŻ FILM

Continue Reading