Katmandu – jaka jest stolica Nepalu?

Przyjedź do Katmandu i przeżyj niejeden szok!

Samolot pewnej znanej azjatyckiej linii lotniczej, niczym magiczny wehikuł, przenosi nas z parnego Kuala Lumpur do zimnego (15 C) Katmandu.

Pierwszy szok: za małym okienkiem samolotu na wysokości oczu, niczym biała wstęga, ukazują się naszym oczom ogromne góry: Himalaje. Mam dreszcze na plecach: jeszcze nigdy na tej wysokości nie widziałam gór, które byłyby obok nas a nie jak zazwyczaj pod nami – wysokość najwyższych gór świata robi wrażenie. Powoli zbliżamy się do Katmandu. Pod nami wiją się mniejsze (około 3-4 tyś metrów) łańcuchy górskie. Nagle naszym oczom ukazuje się szara pustynia. Po środku brudnoszarego polodowcowego płaskowyżu, wyrosło ceglane miasto – nasz cel podróży. (Zobacz film: start z lotniska w Katmandu link ↓ ).

Lądujemy. Lotnisko robi wrażenie jakby nic tu od dawna się nie zmieniało. Stoimy w ogromnej kolejce po wizę, później jeszcze kontrola paszportowa, kilka pytań na temat bagażu i jesteśmy wolni. Przy wyjściu atakuje nas grupa naganiaczy i taksówkarzy. Szukamy naszego umówionego kierowcy z hostelu. Wreszcie jest, jakiś mały chłopiec z wąsikiem trzyma kartkę z moim imieniem. Idziemy do samochodu. Naganiacze nas nie opuszczają i żądają dolarów nie wiadomo za co. Chłopiec mówi, żeby dali nam spokój. Odchodzą, a my w szalonym tempie mkniemy przez miasto.

Drugi szok: ruch uliczny. Pierwszy raz w ciągu naszej podróży czuję strach i mam ochotę krzyczeć, żeby kierowca się opamiętał i zwolnił. Ruch jest ogromy. Mkniemy raz środkiem, raz poboczem, co chwilę zajeżdżamy komuś drogę, wymuszamy pierwszeństwo, od wypadku oddziela nas tylko cienka nić szczęścia. Po 20 min. jesteśmy na miejscu. Dajemy napiwek szalonemu młodocianemu kierowcy i idziemy zameldować się w hostelu.

Trzeci szok: pierwszy spacer po Katmandu. Udajemy się na wieczorny spacer, żeby zapoznać się z miastem. Po prawie bezludnej i bardzo czystej Nowej Zelandii, jestem przerażona tym, co widzę a właściwie tym, co mi się wciska do oczu i gardła: wszechobecnym smogiem i pyłem. W kłębowisko ludzi, skuterów i samochodów przedzieramy się przez większe i mniejsze uliczki Katmandu. Zakrywam nos i usta chustą, żeby nie wdychać oparów spalanych śmieci, spalin i pyłu. Prawie wszystkie kolory, jakby za sprawą magicznej sztuczki, zniknęły. Dominuje szarość. Na domach, ubraniach, nielicznych drzewkach… wszędzie… nawet uliczne psy są zakurzone.

Na ulicach panuje typowy azjatycki chaos: tłumy ludzi, każdy biegnie w inną stronę, rzeka skuterów i samochodów, rozpalone do czerwoności garkuchnie, stoiska ze wszystkim, bezpańskie psy, wesołe dzieci, rikszarze, dym kadzideł, swąd palonych w ognisku śmieci, krowa, która wśród folii i plastików próbuje wyskubać przy chodniku jakieś resztki trawy… uff wracam bardzo zmęczona fizycznie i psychicznie do hostelu. Długo nie mogę zasnąć bo na placyku pod naszymi oknami miejscowi rozpalili ognisko. Dym wdziera się do pokoju przez nieszczelne okna. Zakrywam głowę kołdrą, żeby ochronić się przed smrodem i zimnem (w nocy temperatura spada nawet do 0 stopni). Tęsknię za czystą i kolorową Nową Zelandią.

Następnego dnia, już trochę oswojeni z miastem ruszamy zwiedzać. W dzielnicy turystycznej panuje nienaturalny ład i spokój. Tylko co jakiś czas jakiś uliczny handlarz proponuje nam kupno instrumentu muzycznego, wisiorka, marihuany… siadamy w ugładzonej kawiarence na kawę i ciastko. Po krótkim odpoczynku idziemy zobaczyć znacznie zniszczony po ostatnim trzęsieniu ziemi plac Durbar. Jednak tuż przed kasą decydujemy, że pozostaniemy na jego obrzeżach i oglądamy okoliczne pozostałości po świątyniach z daleka (opłata turystyczna 1000 rupii wydaje nam się za wysoka, chociaż żeby odbudować zniszczone obiekty potrzebne są znaczne środki finansowe…). 

Po prawej stronie kasa biletowa – wejście na plac Durbar kosztuje 1000 NPR

Zatapiamy się w gąszczu wąskich uliczek starego miasta, na których kwitnie kolorowy handel i wśród licznych straganów można wypatrzeć stare nepalskie budynki i świątynie.

Następnego dnia wybieramy się na spacer do nowszej i bardziej reprezentacyjnej części miasta. Tu ulice są szersze, chodniki równiejsze, sklepy droższe, hotele mają więcej gwiazdek i za wysokimi murami znajdują się budynki wojskowe i rządowe.

Gdzieś w okolicach hotelu Radisson miasto zmienia się nie do poznania. Wystawne wille z małymi ogródkami, mniejszy ruch… gdyby nie szary pył i smog moglibyśmy się poczuć jak gdzieś w jednej z europejskich dzielnic podmiejskich.

Szybko wracamy do rzeczywistości i naszej swojskiej części miasta. Z dachu hostelu obserwujemy wartkie życie zadymionego Katmandu… 

Aby jeszcze lepiej poczuć atmosferę miasta zobacz film ↓

 

You may also like