Sa Pa – informacje praktyczne

Dojazd:

Do Sa Pa przyjechaliśmy bezpośrednim busem z Dien Bien. Podróż trwała 8h i kosztowała 200 000 VND / os. Widoki za oknem z pewnością rekompensują trudy podróży. W Sa Pa bus zatrzymuje się blisko centrum (niedaleko jeziora).

Z Hanoi można się tu dostać pociągiem (pociąg dojeżdża do miasta Lao Cai i do Sa Pa trzeba dojechać lokalnym busem – około 1h). Można też przyjechać bezpośrednim autobusem np. sypialnym (przykładowy rozkład jazdy).

Sa Pa

Gdzie spać:

Hoteli i hosteli w Sa Pa jest mnóstwo. Z pewnością już na stacji autobusowej napadną Was miejscowi naganiacze z bogatą ofertą noclegową. My zakwaterowaliśmy się w Hotelu Honeymoon (dogodna lokalizacja, przystępne ceny i miła właścicielka. Jedyne, co przeszkadzało to grający co jakiś czas kołchoźnik za oknem, ale na szczęście o 22:00 był wyłączany).

Jeden z hoteli w Sa Pa

Atrakcje w Sa Pa:

Fansipan Legend – tak nazywa się kolejka linowa na najwyższy szczyt Wietnamu Phan Xi Păng. Jak można się domyślać, ta atrakcja nie należy do najtańszych: wjazd i zjazd wagonikiem prawie na szczyt (trzeba pokonać jeszcze jakieś 600 schodków) kosztuje 600 000 VND za osobę (700 000 VND kolejka linowa + kolejka torowa prawie na sam szczyt – trzeba pokonać jakieś 100 schodków). Kolejka otwarta jest codziennie od 7:00 do 16:00. Z centrum miasta do kolejki można dojechać taksówką (koszt od 80 000 do 100 000 VND). Fotogaleria z wjazdu na szczyt.

Fansipan Legend – budynek główny i wejście do kas kolejki linowej

Więcej informacji o atrakcjach Sa Pa znajdziecie w tym poście.

ZOBACZ TEŻ FILM

Continue Reading

Sa Pa – cepelia, górskie plemiona, kolejka linowa i piękne widoki, czyli wietnamski górski kurort.

Miasteczko Sa Pa to jedno z popularnych miejsc wypoczynku wielu Wietnamczyków (zwłaszcza tych z południa). Przyjeżdżają tu przede wszystkim, żeby poczuć na twarzy orzeźwiający powiew zimnego górskiego powietrza. Tak, ze względu na wysokie góry i usytuowanie na północy kraju bywa tu naprawdę zimno (nawet zdarza się, że pada śnieg).

Sa Pa – jezioro w centrum miasteczka
Sa Pa – pensjonaty i restauracje w centrum
Miasteczko Sa Pa otaczają ze wszystkich stron wysokie góry

My odwiedziliśmy Sa Pa w marcu i mieliśmy dosyć przyjazną pogodę: 2 dni słoneczne z temperaturą w dzień do 25 C, a w nocy około 10 C, i dwa dni deszczowe (temp. w dzień około 20 C w nocy 10 C – na szczęście w hostelu były koce elektryczne, dlatego w trakcie snu za bardzo nie marzliśmy). Po upałach w Tajlandii i Laosie mogliśmy się trochę ochłodzić i wreszcie wyjąć z plecaka nasze zapomniane polary i kurtki przeciwdeszczowe.

Mgliste i deszczowe Sa Pa – na głównym placu / boisku rozgrywała się młodzieżowa Olimpiada
Ulica Cau May pełna jest barów, restauracji i sklepów z odzieżą trekkingową znanych marek (tylko nigdy nie ma pewności czy kupuje się tu oryginalne/autoryzowane wyroby, czy też tanie podróbki).

Z głównych atrakcji Sa Pa należy wymienić trekkingi z tzw. „homestay”, czyli nocowaniem w domach przedstawicieli tutejszych górskich plemion (czerwoni i czarni Homongowie). My zupełnie świadomie zrezygnowaliśmy z tej atrakcji. Dlaczego? Otóż zniechęciła nas natarczywość górskich kobiet, które za wszelką cenę chciały nas namówić na nocowanie w ich domach w zamian za duże kwoty pieniędzy, przy tym mówiąc, że są takie biedne, a my tacy bogaci dlatego powinniśmy im dużo zapłacić… (Oczywiście rozumiem, że ich sytuacja nie jest zbyt kolorowa – mniejszości etniczne w Wietnamie są traktowane dużo gorzej niż „prawdziwi” Wietnamczycy, jednak potraktowanie nas jako skarbonki wzbudziło mój wewnętrzny sprzeciw). Niestety takie zachowanie i natarczywe próby sprzedaży lokalnego rękodzieła skutecznie obrzydzają wszelkie spacery po mieście i okolicy (zwłaszcza do miejsc tak turystycznych jak wioska Cat Cat).

Dziewczynka z górskiego plemienia Homong próbuje sprzedać turystom lokalne rękodzieło
Przedstawicielki górskich plemion namawiają turystów przed hotelem do zakupu ich usług i produktów
Kobieta z ludu Homong
Kobieta z ludu Homong pozuje do zdjęcia

W rezultacie postanowiliśmy wjechać na najwyższy szczyt Indochin i Wietnamu kolejką linową. Na szczęście pogoda nam sprzyjała i mogliśmy z góry podziwiać piękne krajobrazy. Fotogalerię znajdziecie tutaj.

Po drodze do kolejki linowej mija się wiele luksusowych hoteli w trakcie budowy… widocznie zapotrzebowanie stale rośnie… 
Nowe hotele wyrastają wszędzie jak grzyby po deszczu, niedługo nie będzie widać gór…

Inne atrakcje w Sa Pa:

  • Wioska Cat Cat i wodospad – żeby dotrzeć tam samemu, należy zejść w dół ulicą Fanispan (w centrum obok betonowego boiska jest duży znak wskazujący, w którą stronę należy się kierować do strefy turystycznej Cat Cat). Jest to destynacja bardzo oblegana przez turystów i natarczywe górskie sprzedawczynie, dlatego my osobiście tam nie poszliśmy (zawróciliśmy w połowie drogi, bo i tak było mgliście więc z widoków nici, a kobiety z górskich plemion nie dawały nam spokoju). Dodatkowo należy uiścić opłatę za wstęp do strefy turystycznej (40 000 VND).

    Widok z ulicy Fansipan (droga w stronę wioski Cat Cat)
  • Przełęcz Tram Ton – warto wybrać się motorem / mototaxi. Widoki zapierają dech w piersi. My mogliśmy je oglądać z okien busa w drodze z Dien Bien do Sa Pa.
    Przełęcz Tram Ton

    Przełęcz Tram Ton
  • Góra Ham Rong – malowniczy park w samym środku Sa Pa. Wejście kosztuje 70 000 VND od osoby, ale warto się tu wybrać na wycieczkę. Oprócz widoków na miasto z góry i ogrodu kwiatowego można wybrać się na dłuższy trekking i podziwiać zapierające dech w piersiach widoki. Nam jednak nie było to dane, bo akurat na góry i miasto naszła mgła, ale i tak było warto się przespacerować.
    Schody prowadzące do ogrodu kwiatowego
    Ogród kwiatowy
    W ogrodzie również można podziwiać różne dziwne figury (Scooby chyba nas pozdrawia)
    Jedna z dziwnych figur
    Schody prowadzące do punktu widokowego
    Tajemniczy ogród
    Żeby dojść na szczyt czasami trzeba przeciskać się pomiędzy skałami
    Widok na miasto z punktu widokowego na szczycie
    Widok na ogród z punktu widokowego na szczycie
    Z ogrodu można udać się na dłuższy trekking w góry

    Więcej informacji praktycznych znajdziecie tutaj.

ZOBACZ FILM

Continue Reading

Granica Laos | Wietnam – przejazd z Muang Khua do Dien Bien

Autobus do Wietnamu (Muang Khua – Dien Bien)

Autobus do wietnamskiego miasta Dien Bien odjeżdża codziennie z głównego skrzyżowania w Muang Khua o 7:00 (tak naprawdę o 7:30, ale trzeba być na miejscu przed 7:00). Kolejne autobusy są o 11:00 i 16:00 (zapewne odjeżdżają też z 30 min poślizgiem, ale zawsze należy się dopytać kierowców lub w lokalnej informacji przy głównej drodze jaka będzie godzina odjazdu autobusu następnego dnia).

Autobus do Dien Bien odjeżdża parę metrów od głównego skrzyżowania w Muang Khua

Lepiej być wcześniej, żeby zająć sobie jakieś przystępne miejsca nie tylko ze względu na dużą liczbę pasażerów, ale również dlatego, że autobus jest stosunkowo mały i służy też jako środek transportu lokalnych produktów/ przesyłek, dlatego oprócz ludzi zabiera pudła, worki z cementem / ryżem i inne ciekawostki, które zajmują sporo miejsca…

Sama podróż trwa około 5 godzin i jest dosyć ciekawa, bo droga jest wąska, bardzo kręta i jeżeli mgła nie zasłania wszystkiego, można podziwiać za oknami piękne widoki.

Widok jeszcze po laotańskiej stronie

Na granicy

Granica podzielona jest na 2 strefy: laotańską i wietnamską. W obydwu znajdują się zabudowania celne, toalety i ludzie oferujący wymianę pieniędzy.

Nam przejście przez obydwie strefy (kontrola paszportów i wiz) poszła bardzo sprawnie. Proces kontroli wygląda następująco: wszyscy pasażerowie wysiadają z autobusu, dają celnikom w okienku paszport do kontroli po czym już po drugiej stronie wsiadają z powrotem do pojazdu (odbywa się to 2 razy i za każdym razem autobus czeka na wszystkich pasażerów). 

Uwaga: wizę do Wietnamu należy wyrobić wcześniej w ambasadzie Wietnamu w Warszawie lub w innej placówce na świecie (np. w Bangkoku, Luang Prabang, Kuala Lumpur etc.). 

Dien Bien

Dien Bien jest bardzo przyjaznym miastem, które służy głównie za punkt przesiadkowy do górskiego miasteczka Sa Pa lub do Hanoi. Jeszcze tego samego dnia można pojechać nocnym autobusem Vip do obydwu tych miast (czas przejazdu nocnym autobusem do Hanoi lub Sa Pa to 11h godzin).

My zdecydowaliśmy się spędzić jedną noc w Dien Bien i pojechać do Sa Pa następnego dnia o 6:30 rano minibusem (czas przejazdu: 8 godzin, koszt 200 000 VND / os).

W Dien Bien tani i przyjemny hostel można znaleźć wychodząc z dworca w lewą stronę i skręcając w pierwszą ulicę w lewo (praktycznie wszystkie budynki przy tej ulicy to hostele).

Dien Bien jest bardzo przyjemnym miastem dlatego warto się przespacerować i obejrzeć pomnik zwycięstwa nad Francuzami (wstęp 15 000 VND) oraz przespacerować się okolicznymi uliczkami (mieszkańcy nie przywykli do widoku wielu turystów serdecznie pozdrawiają i witają się z przyjezdnymi).

Pomnik upamiętniający zwycięstwo nad wojskami francuskimi i koniec kolonialnego panowania Francji w Wietnamie
Widok na miasto spod pomnika
Ulica w Dien Bien – w marcu obchodzona jest rocznica zwycięskiej bitwy z francuskimi wojskami

ZOBACZ TEŻ FILM

Continue Reading

Laos – cywilizacja kontra dżungla

Jeszcze w Tajlandii usłyszeliśmy od pewnego Holendra, że Laos to dopiero jest prawdziwa Azja. Zaciekawieni jak wygląda ta prawdziwa Azja przekroczyliśmy granicę tajsko-laotańską i na pierwszy rzut oka nie dostrzegliśmy nic zaskakującego. Oczywiście istnieją diametralne różnice pomiędzy tymi dwoma krajami, które poniżej przedstawiam w bardzo subiektywnej liście, jednak nie odczuliśmy żadnego wielkiego skoku cywilizacyjnego ani kulturowego.

Kilka subiektywnych spostrzeżeń na temat Laosu:

  • Bieda i bogactwo – tak, rzeczywiście na pierwszy rzut oka widać, że niektórzy ludzie żyją tu skromniej, co nie znaczy, że są pozbawieni podstawowych wygód i luksusów w swoich bambusowych chatach: przy niektórych widać zamontowaną satelitę tv i drogie samochody. Tuż obok bambusowych chat stoją wystawne murowane wille… takich to nawet w Tajlandii nie widziałam, również i w Polsce uchodziłyby za szczyt luksusu. Oczywiście istnieją również wsie/ domy, do których wciąż nie dochodzi prąd i nie ma bieżącej wody w kranie (rzeka wciąż pełni funkcję łazienki i pralni).
Na laotańskich wsiach można zobaczyć coraz więcej murowanych domów (zwłaszcza w okolicach bardziej turystycznych)
Obok wiejskich chatek z bambusa satelity do odbierania sygnału tv
Górujący nad miasteczkiem Muang Khua luksusowy hotel
Bambusowe chaty w dżungli
  • Dżungla i szybki rozwój infrastruktury – Rzeczywiście po wjeździe do Laosu można odczuć gorszą jakość dróg, jednak przynajmniej na północy widać zaawansowane prace przy budowie nowych dróg i mostów. Szybki rozwój infrastruktury Laotańczycy „zawdzięczają” Chińczykom, którzy przetransportowali tu swoje maszyny i tną puszczę na potęgę, wyrąbują w górach nowe drogi stawiają mosty i tamy na rzekach. Z jednej strony zapewni to cywilizacyjny postęp tego kraju, z drugiej zaś nie będzie to już taka dzika oaza w sercu Azji. Mi osobiście serce pęka z żalu na widok tych brutalnych ingerencji człowieka w jeszcze dziką przyrodę… Masowa turystyka również odcisnęła swój ślad: w wioskach, gdzie do tej pory nie było prądu ani asfaltowej drogi, pojawiają się wszelkie udogodnienia, łącznie z internetem, i powstają widoczne różnice społeczne – ci co żyją z turystów wystawiają murowane solidne domy, ci co żyją z roli siedzą przy swoich bambusowych chatach. Mimo wszystko, wciąż jeszcze można tu przyjechać i znaleźć nieucywilizowane wsie i fragmenty dżungli, jednak jak długo jeszcze tak będzie? Sądząc po zaawansowaniu prac, może jeszcze jakieś 10-15 lat…
    Dżungla
    Wykarczowana dżungla
    Chińczycy budują drogi, mosty i tamy
    Nowy chiński most nad laotańską rzeką Nam Ou

    Basen w szczerym polu, niedaleko wioski Nong Khiaw
  • Ludzie – wyraźnie różnią się od Tajów, zarówno fizjonomią, jak i charakterem. Ogólnie rzecz biorąc, są bardziej wyluzowani i skorzy do żartów. Ciężej jest też z nimi negocjować. Mają smykałkę do interesów, co wiążę się z tym, że ceny dla turystów rosną do absurdalnych sum, a w sklepach nic nie jest etykietkowane (wszystkie ceny są raczej względne). Są również bardziej bezpośredni i rozrywkowi. Zawadiacko zaczepiają przyjezdnych. Sprawiają wrażenie bardzo rodzinnych. W miejscach mniej turystycznych można również doświadczyć ich słynnej gościnności (np. nas poczęstowano weselnym jedzeniem).

    W miasteczku Muang Khua dwie dziewczyny poprosiły mnie, żebym zrobiła im zdjęcie (jak je zobaczyły to chichotały zupełnie jak polskie nastolatki)
  • Turystyka – przez to, że jest to dosyć nowy sektor gospodarki, który stanowi jedno ze źródeł znacznego przychodu kapitału dla miejscowej ludności, biali turyści są tu trochę traktowani jak bankomat. Wiadomo, że jak turysta to ma pieniądze i zapłaci, dlatego nawet zażarte negocjacje nie przynoszą czasem efektów. W bardzo turystycznych miejscach miejscowi wiedzą, że tak czy inaczej ktoś w końcu zapłaci im tę wygórowaną stawkę więc nie zależy im na schodzeniu z ceny. Do wysokich cen przyczynia się też brak konkurencji (np. są tylko 3 restauracje lub jeden sposób, żeby gdzieś dojechać) i zmowy cenowe.
  • Dosyć drogie jedzenie – nie liczcie tutaj na tanie uliczne garkuchnie i obfity obiad za 5 zł. Owszem najecie się ryżem z warzywami i mięsem lub jakąś zupą za 15000 kip (jakieś 8 zł) w tej cenie zjecie też bułkę z jajkiem na przykład, ale już takiej różnorodności tanich dań ulicznych jak w Tajlandii nie znajdziecie. Myślę, że wynika to po części z lokalnych niedoborów pewnych produktów (produkty bardziej luksusowe np. przekąski, słodycze są sprowadzane z Chin albo Tajlandii).
  • Śmieci – w krajach trochę mniej rozwiniętych bardzo często można spotykać się ze zjawiskiem walających się w przydrożnych rowach, rzekach lub zalegają przy ulicach śmieci. Może wynika to z przyzwyczajenia odziedziczonego jeszcze po dawnych przodkach, którzy wszystko, co było im niepotrzebne, a jednocześnie było wytworzone z naturalnych surowców (liście bananowe, bambus etc.) palili lub wyrzucali za siebie do rzeki… teraz niestety większość opakowań jest plastikowa dlatego skutecznie zaśmieca rzeki i przydrożne rowy. O ile w Tajlandii śmiecenie jest surowo zakazane i społecznie nieakceptowane, to w Laosie zupełnie naturalnym jest wyrzucenie do rzeki plastikowego pojemnika lub butelki. Generalnie rzeka służy do zmywania i spuszczania nią w dół wszelkich brudów (odbywają się w niej również kąpiele i pranie, po których zostają na brzegu plastikowe opakowania po proszkach i szamponach). Oby to zjawisko jak najszybciej znikło!
    Śmieci przy drodze – widok nagminny w Laosie
    Rzeka służy wciąż służy do mycia się i prania (nie mówiąc już o roli śmietnika)
    Życie przeważnie toczy się nad rzeką, ale nikt zbytnio nie troszczy się o jej czystość

    Wciąż jednak warto odwiedzić Laos w poszukiwaniu dziewiczej przyrody, jednak śpieszcie się, bo cywilizacja szybko zadeptuje piękno natury!

ZOBACZ TEŻ FILM

Continue Reading

Zjawiskowy wodospad Kuang Si (okolice Luang Prabang)

Wodospad Kuang Si

Jest to bardzo urokliwe miejsce (dodatkowo można się wykąpać), jednak tłumy odwiedzających skutecznie zadeptują dziką naturę wodospadu… niestety komercyjna turystyka ma swój negatywny wpływ zarówno na przyrodę jak i na miejscową ludność: jest głośno, tłoczno i ceny są mocno zawyżane, nie mówiąc już o śmieciach, które zostawiają przyjezdni lub tutaj w Laosie sami miejscowi. Oczywiście ma też swoje plusy: miejscowi mają pracę i zarabiają przyzwoite pieniądze. Mimo wszystko i tak warto tu przyjechać, bo woda ma turkusowy kolor i sam wodospad robi imponujące wrażenie.

Wodospad jest dosyć wysoki (ma prawie 60 m)
Wodospad cieszy się ogromnym zainteresowaniem
W niektórych miejscach można się ochłodzić w zimnej wodzie
Można też urządzić piknik

Przy wejściu jest też mini sanatorium dla niedźwiedzi, które zostały odzyskane z rąk nielegalnych handlarzy zwierzętami.

Niedźwiedź już nie mógł patrzeć na turystów i poszedł spać

Informacje praktyczne: jak dojechać nad wodospad z centrum Luang Prabang.

Żeby dojechać nad wodospad Kuang Si z centrum Luang Prabang, należy udać się na skrzyżowanie koło głównego targu, gdzie stacjonują tuk tuki i spytać się czy zebrała się już grupa chętnych osób (przynajmniej 6, żeby koszt za osobę obniżył się do 40 000 kip), jeżeli nie trzeba poczekać aż przyjdą następni chętni albo samemu ich poszukać lub w ostateczności zapłacić (130 000 kip za przejazd. Jest to cena za przejazd w dwie strony (kierowca czeka na nas 3 godziny na parkingu aż nacieszymy się wystarczająco wodą). Wstęp do parku kosztuje 20 000 kip/os.

Ulotna chwila przy wodospadzie Kuang Si

Więcej zdjęć w galerii.

ZOBACZ TEŻ FILM

Continue Reading

Luang Prabang – trochę Europy w azjatyckim klimacie

Jeżeli ktoś przyleci samolotem bezpośrednio do Luang Prabang (inna pisownia Louangphrabang) może odnieść wrażenie, że azjatyckie miasta są bardzo podobne do europejskich, a zwłaszcza do tych śródziemnomorskich… Ze względu na swoją kolonialną przeszłość (miasto było częścią francuskich Indochin) w architekturze budynków rzeczywiście dominują europejskie trendy.

Kolonialny dom w Luang Prabang

 

Jest i stary Mercedes…

Jedzenie również jest „sfrancuzione”. Można tutaj kupić bagietkę i wypieki z ciasta francuskiego (np. croissanta), jednak nie są to tanie przysmaki (ceny porównywalne do polskich, albo wyższe). Na szczęście są też i azjatyckie naleciałości i specjały: mnisi spacerują po ulicach w dużych grupach, są bambusowe mosty, można zjeść zupę w ulicznych garkuchniach, napić się owocowego smoothie, przejechać się tuk tukiem i kupić pamiątkę na nocnym bazarze.

Bambusowe mosty cz dwa brzegi miasta tylko w porze suchej, dlatego za przejcie po nich pobierana jest opata.
„Do wyboru, do koloru” można zamówić smoothie ze wszystkiego, nawet z ciasteczek oreo.
Owoce na wyciągnięcie ręki.
Restauracje też są robione pod gusta Europejczyków, na szczęście są i azjatyckie garkuchnie…

Dla nas miasto okazało się dosyć ciekawym miejscem na krótką przerwę i odpoczynek po 2 dniowym spływie Mekongiem. Przy okazji odwiedziliśmy również okoliczną atrakcję czyli wodospad Kuang Si i poobserwowaliśmy życie francuskich turystów na wakacjach (przyjeżdża ich tu zdecydowanie więcej niż do Tajlandii).

Pan z kawiarni wszedł na palmę, żeby zerwać świeże kokosy do koktajli.
Można też pójść na rzeczną plażę…
W porze suchej plaże są duże i piaszczyste, dzieci po szkole przychodzą kąpać się w rzece.
Mali buddyjscy mnisi

ZOBACZ FILM

 

Continue Reading

5 rzeczy, które turysta robi w czasie 14 godzinnego spływu Mekongiem

1. Zachwyca się widokami i robi mnóstwo zdjęć.

Mekong – spływ do Luang Prabang

Jak już się trochę tym znudzi to…

2. Pije Beerlao – narodowy trunek Laotańczyków, czyli piwo, z którego są bardzo dumni

Piwo Beerlao

a gdy już trochę alkohol przeniknie mu do krwi to …

3. Gada o głupotach z siedzącymi obok podróżnymi.

Część turystyczna łodzi.

a gdy tematy się wyczerpią to…

4. Przygląda się miejscowej ludności i zastanawia o czym oni tak dyskutują… 

Mekong – spływ do Luang Prabang

i dochodzi do wniosku, że pewnie go obgadują.

5. Pod koniec rejsu nudzi się i marzy o stałym lądzie…

Mekong – spływ do Luang Prabang

Więcej zdjęć w galerii

ZOBACZ TEŻ FILM

 

Continue Reading

Przejście graniczne pomiędzy Tajlandią (Chiang Khong) a Laosem (Huay Xay) i spływ Mekongiem do Luang Prabang

Jak dojechać z Chiang Rai na granicę Tajlandia | Laos

Z dworca nr 1 (Bus station nr 1) w Chiang Rai , który znajduje się prawie w centrum miasta (obok nocnego bazaru) co godzinę kursują lokalne autobusy do przygranicznego miasteczka Chiang Khong. Koszt przejazdu to 65 THB / os, czas przejazdu około 3h. Autobus zatrzymuje się przy przystanku, z którego do samej granicy kursują lokalne tuk tuki – koszt przejazdu 50 THB / os.

Po kontroli paszportowej u tajskich służb celnych (ważne: koniecznie trzeba mieć przy sobie karteczkę wyjazdową – tą, którą dostaliśmy przy wjeździe) należy zakupić bilet na autobus (koszt 20 THB / os), żeby przedostać się na drugą stronę mostu i znaleźć się już po laotańskiej stronie.

Po wyjściu z autobusu należy udać się do okienka z napisem „Visa” (po prawej stronie), wypełnić wszystkie papierki i zapłacić 30 USD (ważne: należy mieć ze sobą 1 fotografię).

Ponowna kontrola paszportowa i jesteśmy w Laosie!!!

Tutaj również musimy zapłacić za tuk tuka (25 000 Kip /os), żeby dostać się do centrum miasteczka lub do portu, z którego odpływają slow boat lub speed boat (dwa różne miejsca).

Wymiana pieniędzy na granicy

Niewydane Bathy i trochę dolarów wymieniliśmy na Kipy jeszcze po Tajskiej stronie, ale już po przejechaniu mostu (przed mostem panie w kantorze nie miały Kipów). Można też to zrobić już po Lotańskiej stronie. Należy jednak pamiętać, żeby wziąć ze sobą dolary, bo za wizę przyjmowana jest opłata tylko w gotówce. Żeby zdobyć kipy można też skorzystać z bankomatu, który znajduje się na Laotańskiej części granicy.

Slow Boat do Luang Prabang (nocleg w Pak Beng)

Powolna łódź odpływa z Huay Xay o 11:30. My do portu dotarliśmy o 11:00 i łódź była już pełna turystów i miejscowych pasażerów. Mimo wszystko Pani w budce sprzedała nam i jeszcze kilku osobom bilety (do budki biletowej trzeba wejść po schodach wysoko do góry). Koszt za 1 odcinek (pierwszy do Pak Beng, drugi do Luang Prabang) to 105 000 Kip / os.

Port w Huay Xay (na górze pośród drzew widoczna szara budka i domek po prawej, gdzie można kupić bilet na rejs)

Na łodzi nie znaleźliśmy już  wolnego siedzącego miejsca w części „turystycznej”, dlatego poszliśmy usiąść do przedziału bagażowego, który znajdował się tuż za silnikiem (nie są to specjalnie luksusowe warunki – gorąco, trochę śmierdzi spalinami i dymem papierosowym, ale da się przeżyć).

Część turystyczna łodzi.
Bagażownia

Pierwszego dnia łódź płynie około 5,5 godziny (mniej więcej o 17:00 dopływa do Pak Beng).

W miasteczku Pak Beng następuje rozładunek i należy znaleźć sobie kwaterę na nocleg. Nie ma z tym problemu, ponieważ od razu po zacumowaniu łodzi w porcie pojawia się tłum naganiaczy.

My znaleźliśmy przyzwoity pokój za 50 000 Kip/2 os z wiatrakiem i wspólną łazienką.

Następnego dnia łódź wypływa do Luang Prabang o 9:00 (tak naprawdę to o 9:30), jednak my postanowiliśmy przyjść wcześniej i tym razem zająć jakieś przyzwoite miejsca. Jak się okazało była to słuszna strategia. Oprócz tłumu turystów z poprzedniego dnia, na łódź wsiadła spora grupa lokalnej ludności z dużą ilością bagażu (worków z ryżem i ziemniakami, tudzież innymi produktami rolnymi). Do Luang Prabang dotarliśmy około godziny 16:30, właściwie to dotarliśmy do portu oddalonego od centrum miasta o jakieś 10 km. Znowu należy zakupić bilet na tuktuka za 20 000 Kip / os, żeby dostać się do centrum.

Port w Luang Prabang – 10 km od centrum miasta.
Port w Luang Prabang, rozładunek bagaży.

ZOBACZ TEŻ FILM

 

Continue Reading

Ach ci mili Tajowie… oczywiście mam na myśli również i Tajki ;)

Czas w Tajlandii bardzo szybko nam zleciał… (gdyby nie koniec bezpłatnej wizy to może zostalibyśmy nawet trochę dłużej).

Mimo moich obaw podszytych nieufnością, co do ludzi o skośnych oczach (tak, przyznaję się, że przed wyjazdem miałam takie rasistowskie obawy, bo większość Azjatów jakich spotkałam w moim życiu nie zrobiło na mnie najlepszego wrażenia), Tajowie okazali się naprawdę miłymi i otwartymi ludźmi.

Oczywiście jest to tylko wrażenie po miesięcznym pobycie w tym kraju… jednak spotkaliśmy się z tak wieloma wyrazami serdeczności i uprzejmości, że nie może to być tylko przypadek (chyba że mamy wybitne szczęście trafiania na przemiłych ludzi). Mówię tu o bezinteresownym okazywaniu sympatii, bo oczywiście zdarzały się nam też przypadki nieszczerej uprzejmości, ale nieliczne: raz na północy Pan próbował nas w sprytny sposób przekonać, że on również jest turystą z Bangkoku i właśnie był na świetnej wycieczce i my również koniecznie musimy na nią pojechać… innym razem Pani na targu bardzo chciała, żebyśmy kupili od jej znajomego przepysznego kurczaka po zawyżonej cenie, ale znajomy chyba nie chciał nas oszukać i tylko się do nas niewinnie uśmiechał).

A szczere wyrazy sympatii?

Było ich tak dużo, że nie sposób opisać wszystkie, które nas spotkały!

Przede wszystkim Tajowie są bardzo uczynni i chcą być pomocni:

  • przeprowadzą Cię na drugą stronę ulicy, chętnie wskażą gdzie masz iść – to znaczy specjalnie się zatrzymają, żeby wskazać Ci drogę. Raz jak staliśmy zagubieni z mapą w ręku, to pewna para na skuterze na nasz widok specjalnie zawróciła, żeby nam pomóc. Nawet kierowca tuk-tuka, który bardzo nas namawiał na przejażdżkę w końcu wytłumaczył nam jak mamy gdzieś dojść na piechotę, chociaż nic na nas nie zarobił…
  • ugoszczą Cię i poczęstują dobrym jedzeniem za darmo lub prawie za darmo – skauci oferowali nam piwo (ci dorośli skauci) i dali placuszki z mango, właścicielka Hostelu uczyła nas jak robić regionalne przysmaki m.in. lemoniadę z kwiatów i ostrą sałatkę z papai i ostatniego wieczora zrobiła nam prawdziwą Tajską ucztę, a w najbardziej turystycznym parku narodowym Doi Inthanon pewien Pan pomógł nam zatankować i później zaprosił nas do swojej restauracji, gdzie po bardzo obfitym objedzie zapłaciliśmy tylko za napoje. Co ciekawe później się okazało, że był przewodnikiem zorganizowanych wycieczek, bo spotkaliśmy go jeszcze raz na szczycie jak oprowadzał grupę turystów.
  • w sytuacji kryzysowej nie zostawią Cię samego z problemem – raz bardzo mądrze zapomnieliśmy zatankować skuter w górach i nagle w odległości jakichś 10 km od miasta zabrakło nam paliwa. Na szczęście 5 m przed nami był jakiś lokalny przydrożny bar, do którego weszliśmy i spytaliśmy się o paliwo. Pani za barem od razu zaczęła coś wykrzykiwać do obecnych tam ludzi po tajsku i po chwili zjawiła się jakaś miła Pani, która trochę mówiła po angielsku i z wyrazem współczucia na twarzy dopytywała się co się stało. Jak już zrozumiała, że nie możemy z nią pojechać po paliwo, bo mamy zupełnie pusty bak to wsiadła na swój skuter i po 10 min przywiozła nam w butelce benzynę z pobliskiego gospodarstwa. Jeszcze dziesięć razy się dopytywała czy na pewno nam starczy, żeby dojechać do stacji benzynowej…
  • uśmiechną się do Ciebie na ulicy i podejdą, żeby przybić piątkę albo powiedzieć cześć, lub zamienić parę słów po angielsku, żeby się przedstawić i powiedzieć skąd są lub co robią i zapytać skąd my jesteśmy… (nie mówię tu o naciągaczach tylko o zwykłych ludziach, którzy np. opowiadali nam, że pochodzą z wioski do której muszą dojechać jeszcze 200 km na skuterze i że są nauczycielami muzyki lub mają farmę etc.)
  • pokażą jak jeść dziwne potrawy lub kupią Ci coś taniej – np. jadąc pociągiem w pewnym momencie siedząca na przeciwko nas dziewczyna zapytała się na migi czy chcemy zjeść coś za 5 Bahtów (około 60 groszy), oczywiście odpowiedzieliśmy, że tak i daliśmy jej pieniądze. Kiedy pociąg zatrzymał się na stacji ona wychyliła się przez okno i zawołała chłopca, który sprzedawał lody kokosowe… były pyszne! Takie lody na mieście normalnie kosztowały około 15-20 BHT.

Są to oczywiście nasze bardzo subiektywne doświadczenia i odczucia.

Ogólnie możemy powiedzieć, że czujemy się tutaj mile widziani i wcale nie jesteśmy oszukiwani lub naciągani tylko dlatego, że jesteśmy białymi turystami. Wręcz przeciwnie: w większości przypadków płacimy nawet mniej niż zakładaliśmy lub jak było napisane w cenniku. Oczywiście należy się również targować (zawsze z uśmiechem na twarzy), co zazwyczaj kończy się obniżeniem pierwotnej ceny, chociaż nie zawsze (wtedy należy po prostu grzecznie powiedzieć, że się jeszcze zastanowimy i poszukać tańszego noclegu lub jedzenia, zawsze coś się znajdzie).

Na koniec trzeba jeszcze podkreślić, że w Azji jest bardzo mocno zakorzeniony socjologiczny koncept „twarzy” i „utraty twarzy”, który to dla europejczyka może być trudny do zrozumienia. „Zachowanie twarzy” (czyli pewnej maski społecznej) dla Azjatów jest bardzo istotne. „Utrata twarzy” niemal zawsze kojarzona jest z negatywnymi emocjami takimi jak upokorzenie, wstyd, gniew, frustracja czy nieopanowanie emocji, dlatego ogólnym standardem jest uśmiech oraz publiczne niewyrażanie niezadowolenia, a tym bardziej podnoszenie głosu. Wszelkie sytuacje, które wyprowadzają z równowagi Azjatę (np. publicznie udowodnienie mu kłamstwa lub błędu, albo pokazanie, że nie miał racji) są dla niego bolesnym doświadczeniem i zapewne będą związane z próbą „odzyskania twarzy: tzn. albo my też zostaniemy publicznie zbesztani, albo będziemy ignorowani.

Rysunki na szkolnej bramie.

Podsumowując: w Tajlandii najważniejsze jest pozytywne nastawienie i uśmiech na twarzy :).

Swoją drogą takie podejście, otwartość i gościnność bardzo przydałyby się nam obecnie w Polsce!!!

Continue Reading

Góry północnej Tajlandii – pętla Mae Hong Son

Ten post należałoby zacząć od słów piosenki Czerwonych Gitar „Płoną góry, płoną lasy…”, albo od utworu Ed’a Sheerana „I see fire”.

A dlaczego?

Okazuje się, że w marcu zaczyna się tradycyjne czyszczenie pól ryżowych, czyli ich wypalanie. Jest to również środek pory suchej więc ogień rozprzestrzenia się bardzo szybko i o pożar nie trudno.

W konsekwencji tych ludowych praktyk, nad górami i w dolinach unosi się potężny smog, który nie tylko utrudnia oddychanie, ale też uniemożliwia podziwianie pięknych górskich widoków… dlatego uważajcie: marzec i kwiecień to miesiące wypalania pól ryżowych. Mimo mniejszej ilości turystów możecie trafić na naprawdę ciężką do zniesienia i zadymioną atmosferę. Na północy sezon trwa od listopada do lutego – wtedy jest najwięcej turystów i ponoć najlepsza pogoda.

Umiarkowany smog
Mały pożar
Ogromne natężenie smogu w Mae Hong Son (tam w oddali powinny znajdować się góry) spowodowane pożarami w okolicznych lasach, których zarzewiem jest tradycyjne wypalanie pól ryżowych.

Ale do rzeczy 🙂

Pętlę Mae Hong Son najlepiej pokonać na motocyklu lub rowerze (wersja dla bardzo wytrwałych).

Trasa zaczyna się i kończy w mieście Chiang Mai i w sumie ma 610 km.

Jeżeli chcecie ją w całości przejechać na skuterze/ motorze to powinniście być przygotowani na strome i kręte drogi (raczej dla wprawionych motocyklistów).

To tylko namiastka zakrętów, prawdziwe będą na filmie…

My postanowiliśmy pokonać pętlę autobusami i lokalnymi środkami transportu. W każdym miasteczku, w którym się zatrzymywaliśmy wypożyczaliśmy skuter, żeby zwiedzać okolicę.

Etapy naszej podróży:

1. Chiang Mai – Chom Thong i Park Narodowy Doi Inthanon

(60 km, około 1,5 h jazdy miejskim autobusem).

Więcej informacji: 

Jak dojechać z Chiang Mai do Parku Narodowego Doi Inthanon, żeby zdobyć najwyższy szczyt Tajlandii?

Film – Doi Inthanon

Chiang Mai – turystyczna mekka Tajlandii

2. Chom Thong – Mae Sariang (110 km)

Jak dojechać:

Najlepiej pojechać do miasteczka Hot (30 km od Chom Thong, spod świątyni kursują tam żółte lokalne samochodo-busy). Z Hot odjeżdżają w kierunku Mae Sariang małe klimatyzowane busy (koszt przejazdu: 200 THB od osoby, czas przejazdu 2 h).

Mae Sariang:

Małe miasteczko położone niedaleko granicy z Myamar (Birmą). Pełni funkcję tranzytowo-handlową.

Samo oferuje niewiele atrakcji: można zatrzymać się w jednym z drewnianych hosteli nad rzeką i posiedzieć w hamaku sącząc jakiś trunek… jednak w porze suchej rzeka znacznie wysycha i trudno ją dojrzeć z hamaka…

Mae Sariang widok na rzekę w porze suchej

W okolicy można odwiedzić górskie plemiona, wodospad i ciepłe źródła. My wybraliśmy się do ciepłych źródeł i przy okazji odwiedziliśmy górskie wsie. Spotkaliśmy również sympatycznych skautów i krowy.

Mostek prowadzący do ciepłych źródeł w okolicy Mae Sariang
Ciepłe źródła czyli prywatna wanna z ciepła i zimną wodą (mineralna woda prosto z ziemi).
Grupa miłych skautów, która poczęstowała nas placuszkami z mango

Wodospadu pomimo szczerych chęci niestety nie znaleźliśmy. Chyba wysechł. Górskich plemion też nie szukaliśmy.

W poszukiwaniu wodospadu…
Wiejska chata

Z ciekawszych zjawisk: żyją tu kobiety o długich szyjach z plemienia Karen. Jednak traktowanie ludzi, jak zwierzęta w Zoo, nie wydaje mi się najlepszą formą wspierania tej społeczności, zwłaszcza, że kwestia kobiet o długich szyjach jest dosyć polemiczna – ponoć są to w większości uciekinierki z pobliskiej Birmy, które żeby dostać pozwolenie przebywania na terenie Tajlandii decydują się na taką formę ozdoby/okaleczenia i tym samym stają się atrakcją turystyczną.

Kwestia emigrantów z pobliskich krajów też nie wygląda za różowo: ponoć istnieją obozy dla uciekinierów poukrywane w lasach, których mieszkańcy mają ograniczone prawo poruszania się po Tajlandii – co jakiś czas na drodze znajdują się tak zwane check point’y przy których policjanci sprawdzają dowody osobiste. Biali turyści traktowani są ulgowo (kiedy jechaliśmy miejscowym żółtym samochodem wszyscy zostali wylegitymowani oprócz nas – tak działa biała skóra i mniej skośne oczy).

Z innych ciekawostek: wieczorem w miasteczku co jakiś czas wyłączany był prąd (podejrzewam, że z powodu pożarów okolicznych lasów) i dzięki temu można było podziwiać pięknie rozgwieżdżone niebo (już dawno takiego nie widziałam), miejscowi też się zbytnio nie przejmowali i wyglądali na przygotowanych na taką okoliczność (od razu wyciągali przenośne halogeny / świeczki i życie toczyło się dalej).

Mimo braku prądu miasteczko żyło normalnym życiem

3. Mae Sariang – Mae Hong Son

(163 km, około 3,5 h jazdy klimatyzowanym busem, koszt 200 THB)

Niestety z powodu ogromnego zadymienia postanowiliśmy nie zostawać na dłużej w Mae Hong Son, chociaż okolica i samo miasto wydawały się bardzo urokliwe…

4. Mae Hong Son – Pai

(107 km, około 3 h jazdy lokalnym żółtym samochodo-busem, koszt 120 THB)

Droga pomiędzy Mae Hong Son a Pai to najbardziej wymagający, ale też najładniejszy odcinek pętli. Zakręty wiją się jak jelita w brzuchu: raz wznoszą się stromo do góry, żeby zaraz potem opaść gwałtownie w dół. Jak ktoś ma chorobę lokomocyjną to lepiej nałykać się proszków przed podróżą (w trakcie naszej przejażdżki zemdliło nawet lokalne dziecko więc naprawdę jest to kręta droga).

Lokalny żółty samochodo-bus
Trzeba się dobrze trzymać bo rzuca na zakrętach…

Pai to miasteczko bardzo turystyczne. Większość turystów przyjeżdża tutaj na jedno lub parodniowe wycieczki z Chiang Mai. Kiedyś było to zagłębie przemytników narkotyków i szukających tanich narkotyków hipisów. Dzisiaj jest tu bardziej sielankowo i turystycznie. Atmosfera bardziej przypomina nasze bałtyckie kurorty lub mazurskie klimaty niż imprezowe zagłębie (przynajmniej w marcu, czyli poza sezonem).

Mimo natłoku przyjezdnych można naprawdę odpocząć i poczuć się prawie jak na działce pod Warszawą (gdyby nie te otaczające wioskę góry).

Sielankowy nastrój nad rzeką
Można zamieszkać w takim domku z widokiem na rzekę.
Wieczorem można też zrelaksować się w hamaku słuchając chłopaka z gitarą w barze z „mikrofonem dla każdego”.

Okolica oferuje liczne atrakcje. Najlepiej wypożyczyć skuter lub wybrać się na zorganizowaną wycieczkę.

My odwiedziliśmy wyschnięty wodospad, przy którym był pożar, kanion i oddaloną o 47 km jaskinię Lod (myślę, że w porze suchej to największa atrakcja).

Wyschnięty wodospad i tlący się las
Kanion w smogowym dymie
Jaskinia Lod
Po jaskini pływa się bambusową tratwą

Oczywiście atrakcją samą w sobie jest jazda skuterem po okolicy, a zwłaszcza przejazd do jaskini Lod (dobrze, że wzięliśmy mocniejszy skuter, który jakoś sobie poradził z naszym ciężarem i 360º zakrętami).

Punkt widokowy w drodze do jaskini Lod

ZOBACZ TEŻ FILM

Continue Reading