Luang Prabang – trochę Europy w azjatyckim klimacie

Jeżeli ktoś przyleci samolotem bezpośrednio do Luang Prabang (inna pisownia Louangphrabang) może odnieść wrażenie, że azjatyckie miasta są bardzo podobne do europejskich, a zwłaszcza do tych śródziemnomorskich… Ze względu na swoją kolonialną przeszłość (miasto było częścią francuskich Indochin) w architekturze budynków rzeczywiście dominują europejskie trendy.

Kolonialny dom w Luang Prabang

 

Jest i stary Mercedes…

Jedzenie również jest „sfrancuzione”. Można tutaj kupić bagietkę i wypieki z ciasta francuskiego (np. croissanta), jednak nie są to tanie przysmaki (ceny porównywalne do polskich, albo wyższe). Na szczęście są też i azjatyckie naleciałości i specjały: mnisi spacerują po ulicach w dużych grupach, są bambusowe mosty, można zjeść zupę w ulicznych garkuchniach, napić się owocowego smoothie, przejechać się tuk tukiem i kupić pamiątkę na nocnym bazarze.

Bambusowe mosty cz dwa brzegi miasta tylko w porze suchej, dlatego za przejcie po nich pobierana jest opata.
„Do wyboru, do koloru” można zamówić smoothie ze wszystkiego, nawet z ciasteczek oreo.
Owoce na wyciągnięcie ręki.
Restauracje też są robione pod gusta Europejczyków, na szczęście są i azjatyckie garkuchnie…

Dla nas miasto okazało się dosyć ciekawym miejscem na krótką przerwę i odpoczynek po 2 dniowym spływie Mekongiem. Przy okazji odwiedziliśmy również okoliczną atrakcję czyli wodospad Kuang Si i poobserwowaliśmy życie francuskich turystów na wakacjach (przyjeżdża ich tu zdecydowanie więcej niż do Tajlandii).

Pan z kawiarni wszedł na palmę, żeby zerwać świeże kokosy do koktajli.
Można też pójść na rzeczną plażę…
W porze suchej plaże są duże i piaszczyste, dzieci po szkole przychodzą kąpać się w rzece.
Mali buddyjscy mnisi

ZOBACZ FILM

 

You may also like