Krokodyla daj mi luby…, czyli o tym, co jemy i jedliśmy w Tajlandii, Laosie i Wietnamie.

Krokodyl z rożna w wietnamskim mieście Nha Trang

Uwaga: ten tekst nie jest kompendium wiedzy na temat kuchni wyżej wymienionych krajów, jest raczej subiektywnym zestawieniem zdjęć i opinii na temat tego, co zdarzyło nam się jeść w czasie naszej podróży po tej części Azji.

Kilka zdań tytułem wstępu:

Od początku wyjazdu naszą główną zasadą było to, że żywimy się na ulicy lub w lokalnych przydomowych restauracjach i nie wybrzydzamy (jemy wszystko). W ten sposób nie tylko jest dużo taniej, ale też, jak się przekonaliśmy na własnej skórze, smaczniej i zdrowiej. Do tej pory nasze wrażenia kulinarne z „bardziej cywilizowanych” i droższych restauracji są, można delikatnie powiedzieć, niezadowalające… dlatego omijamy je szerokim łukiem. Jeśli chodzi o jedzenie pałeczkami wielokrotnego użytku i picie ze wspólnych kubeczków, to na razie nie odnotowaliśmy, żadnych większych przygód łazienkowych ani innych przypadłości, dlatego bez obaw ich używamy (oczywiście należy przed wyjazdem na wszelki wypadek pomyśleć o zaszczepieniu się przynajmniej na żółtaczkę pokarmową).

Uliczne stoisko z naleśnikami w Bangkoku. Można wybrać wersję z parówką lub z jajkiem sadzonym.
Mięsko na patyku, bardzo popularna zwłaszcza w Tajlandii (w Laosie i Wietnamie też się zdarza) forma przekąski.
Zawsze jest pora na przekąski w Tajlandii.

Czy jedzenie jest bardzo ostre? Najostrzejsze jedzenie jakiego próbowaliśmy było, jak do tej pory, w południowej i centralnej części Tajlandii. W północnej Tajlandii, Laosie i Wietnamie  podawane dania z reguły nie są ostre i każdy, według uznania, może sobie dosypać chili lub innych przypraw, które stoją na stolikach (wyjątek stanowią tutaj kanapki, ale jak się wcześniej zastrzeże, że „no chili”, to dostaniemy wersję łagodną). Profilaktycznie zawsze można się spytać czy coś jest ostre przed kupieniem danej potrawy. W Tajlandii np. pewna sprzedawczyni nie chciała nam sprzedać bardzo ostrego sosu do ryżu, bo powiedziała, że to nawet dla niektórych Tajów jest za ostre i faktycznie, jak później nas poczęstowano w pewnym tajskim domu tą potrawą, to prawie zwymiotowałam po łyżeczce (jakoś się powstrzymałam, ale pot od razu zalał mi twarz). Możliwości mamy dwie: albo próbujemy się dogadać, albo eksperymentujemy na sobie (przy tak niskich cenach, można sobie pozwolić na zakup nawet kilku dań). Obydwa sposoby zawsze dobrze się sprawdzają.

Ostra sałatka z papai z sosem krabowym, bardzo popularna w Tajlandii. W Laosie dostaniemy jej łagodniejszą wersję.

Dzielimy się jedzeniem. Azjaci w odróżnieniu od Europejczyków jedzą ze wspólnych talerzy, tzn. zamawiają po kilka dań na stół i czysty, ugotowany ryż. Każdy dostaje małą miseczkę na ryż, do której wkłada sobie troszkę z każdego dania, które stoi na stole. W Tajlandii przyjęte jest, że ze wspólnych talerzy nakładamy sobie jedzenie do miseczki łyżką (dlatego też nie wkładamy jej do buzi, chyba że jemy zupę) i jemy pałeczkami.
Sztućce: zazwyczaj dostajemy łyżkę i pałeczki, widelce też się zdarzają, noże bardzo rzadko. Np. zupę je się następująco: łyżkę trzymamy w lewej dłoni i pałeczkami, które mamy w prawej, nakładamy sobie na nią makaron i mięso. Ja oczywiście nie opanowałam tej sztuki (Marcin sobie świetnie radzi, a ja jem tutejsze zupy na przemian pałkami i łyżką…).

Zazwyczaj do zupy dostaniemy pałeczki i łyżkę. Tutaj Marcin zabiera się do jedzenia Bunu, który równie dobrze można zjeść pałeczkami bo ma mało wody/sosu.

Ale do rzeczy!

Zacznijmy od omówienia najważniejszego posiłku dnia, czyli śniadania.
Otóż rano wypada zjeść zupę, najlepiej taką z makaronem ryżowym i kawałkami kurczaka lub wołowiny (wersja light to sam rosołek ze szczypiorkiem i makaron). W zależności od kraju spotykaliśmy się z różnymi rodzajami zupy śniadaniowej (jest to nazwa trochę na wyrost, bo jak człowiek się uprze to dostanie wszystkie rodzaje zupy na śniadanie, bo zupę je się tutaj o każdej porze dnia i nocy), np., w Tajlandii do zupy wkłada się pulpeciki/ kuleczki ze zmielonego mięsa i raczej nie podaje się zieleniny (sałaty, ziół) w misce dla smaku, co jest bardzo charakterystyczne dla Wietnamu.

Typowa tajska zupa z kulkami mięsnymi lub rybnymi i makaronem ryżowym.
W laotańskich zupach znajdziemy więcej warzyw np. pomidora.
Zupa kleik ryżowy, bardzo sycąca.

W Laosie można dostać tzw. śniadanie drwala czyli ryż gotowany na parze  w bambusowych koszach (zwany tu również ‚sticky rice’), gotowaną zieleninę lub warzywa, wysuszone wodorosty z sezamem, omlet i ostrą pastę z rozgotowanych warzyw do ryżu (ryż jest bardzo lepki dlatego zbija się go palcami w małe placuszki i nakłada na niego pastę, powstaje swego rodzaju ryżowa kanapka). Zdecydowanie jest to posiłek przygotowany specjalnie dla osób ciężko pracujących na polu (jak się to zje rano, to ma się silę na cały dzień).

Laotańskie śniadanie drwala. Człowiek czuje się najedzony do wieczora.

Ogólnie w Laosie miałam wrażenie, że je się więcej warzyw (różne rodzaje kabaczków, dynię, ogórki, pomidory etc.), podczas gdy w Tajlandii i Wietnamie, oprócz mięsa, królują sałaty i wszelka zielenina (głównie szpinak, zioła, wodorosty, trawy morskie etc).
W Laosie i Wietnamie jako bonus śniadaniowy dostaniemy też francuską bagietkę (to obok majestatycznych budowli chyba największa korzyść z kolonizacji). Co prawda w Laosie w większości są one serwowane w dosyć czerstwej wersji, ale po dużej ilości ryżu i zupy w Tajlandii, nawet suchą bułkę je się z entuzjazmem, zwłaszcza, że czasami można ją dostać z bardzo przyzwoitą zawartością, np. jajkiem, serkiem topionym, kurczakiem, sałatą i pomidorem (majonez, keczup i sos chili na nasze życzenie też znajdą się w zestawie). W Wietnamie, zwłaszcza w centralnej i południowej części, bardzo popularne są kanapki Banh Mi, czyli taki prawie kebab we bułce francuskiej (generalne składniki są różne, w zależności, co dany sprzedawca ma na stanie, ale zawsze znajdziemy kawałki wołowiny i sos chili).

W Laosie i Wietnamie dostaniemy również bułeczki lub buły, jak wyżej, z ciasta francuskiego z nadzieniem (ser i szynka lub na słodko).

W bardziej turystycznych miejscach, jak się uprzemy, to również znajdziemy (za trochę wygórowaną cenę) europejskie zestawy śniadaniowe z sadzonym jajkiem, boczkiem, bułką, masłem, dżemem etc. W Wietnamie nawet w lokalnych kawiarniach zdarza się, że dostaniemy jajko sadzone z bułką, ale raczej bez dodatków. W Laosie i Tajlandii można też przygotować sobie samemu europejską wersję śniadania: kupić bułę i dodatki do niej w supermarkecie, ale i tak wychodzi drożej niż zupa.

Turystyczny zestaw śniadaniowy (cieszy oczy i podniebienie, ale uszczupla portfel)

Na obiad, jemy oczywiście ryż/ makaron ryżowy/ chiński makaron z dodatkami lub zupę. Tutaj w zależności od kraju i regionu mamy milion różnych wariacji. Ci, co nie czują głodu w ciągu dnia z powodu upału, w Tajlandii i Laosie mogą bez problemu przekąsić jakieś mięsko na patyku lub regionalny przysmak na słodko, np. pyszne małe naleśniczki/ ciasteczka z kokosowym nadzieniem na ciepło. Jeśli chodzi o przekąski na szybko, to z pewnością wygrywa Tajlandia (można tu kupić dosłownie wszystko i prawie na każdym rogu, człowiek na pewno nie będzie głodny). Najmniej przekąsek i ulicznych straganów jest w Wietnamie, gdzie raczej dominują stoiska z kanapkami i zupą (o braku wszechobecnych przekąsek w Wietnamie świadczy nawet fakt, że tu w końcu udało mi się schudnąć, co było niemożliwe w Tajlandii przy tak dużych ilościach pysznego jedzenia za grosze…).

Pyszne tajskie naleśniczki z kokosowym nadzieniem na ciepło… mniam…
Ryż z warzywami i kurczakiem a do tego obowiązkowy rosołek lub wywar z jakichś ziółek/ warzyw.
Wołowina z ryżem.
Wieprzowina z ostrym sosem. Marcin narzeka, że w Azji rzadko widuje duże kawałki mięsa, zazwyczaj wszystko na talerzu jest już pokrojone lub poszatkowane.
Słodka zupa z mleczkiem kokosowym, kurczakiem i ananasem.
‚Morning glory’, czyli smażony szpinak z czosnkiem i czasami z kawałkami mięsa (W Tajlandii jest przyprawiany na ostro, w Wietnamie i Laosie dostaniemy raczej wersję łagodną).

Jak do tej pory Marcin najczulej wspomina ryż z wołowiną, który przyrządziła mu pewna Laotanka na ulicy w małej wiosce Pak Beng, trzeba przyznać, że przyprawiła go po mistrzowsku… ja natomiast wspominam z czułością dwa wietnamskie buny: jeden rybno-mięsny w Ninh Binh, a drugi z sosem orzechowym w Hue. Bardzo też mi smakowały zupy w Laosie, w których nie tylko pływała zielenina i mięso, ale też można było znaleźć kawałki kabaczka, dyni lub pomidora. W Wietnamie bardzo dobre dania jedliśmy na targu w Hoi An. Bardzo nam też smakuje jedzenie w koreańskich restauracjach, ale to już materiał na inny post i inny kraj 🙂 .

Najlepszy bun jaki do tej pory jadłam w Wietnamie (było to na ulicy w Ninh Binh)
Ryż z owocami morza.
Bun z wołowiną (Hanoi) i makaron ryżowy z warzywami.

Na kolację, jemy oczywiście ryż/ makaron ryżowy/ chiński makaron z dodatkami lub zupę 🙂 . W miejscowościach nadmorskich można również zaszaleć i zjeść owoce morza, które w lepszych restauracjach są trzymane żywe w wielkich akwariach i klient chodzi z kelnerką i pokazuje, którego kraba/ ślimaka chce zjeść. Rozliczmy się wtedy na wagę za zjedzone przysmaki.

W nadmorskich miejscowościach i kurortach warto spróbować owoców morza (np. Ośmiorniczki 🙂 ).

My z dziwnych dań jedliśmy sałatkę z meduz i różne stwory morskie. W Wietnamie bardzo popularne są ślimaki, zarówno rzeczne, jak i morskie. Można też spróbować mięsa węża, kozy lub krokodyla (na wietnamskim targu widzieliśmy też martwego i przygotowanego do sprzedaży na kawałki psa). 

Sałatka z meduz.
Skorupiaki (małże, ślimaki etc), są bardzo popularne w każdym z tych trzech krajów.
W Azji można zjeść każdy rodzaj mięsa, zazwyczaj całe lub poszczególne części zwierząt wiszą zakonserwowane i gotowe do sprzedaży na porcje.
Wieprzowina z rożna.

Ciekawym doświadczeniem jest też samodzielne gotowanie jedzenia w glinianym garnku lub ewentualnie grillowanie. W Chiang Rai w Tajlandii na nocnym bazarze można odbyć taką ucztę. W zestawie dostajemy garnek z rosołem, który stawiany jest na rozżarzonych węglach, świeże warzywa i zioła, makaron ryżowy, surowe jajko i surowe mięso (można tez wybrać sobie rybę lub owoce morza). Stopniowo i według uznania wkładamy poszczególne składniki do garnka i gotujemy (możemy sobie też dokupować kolejne porcje mięsa jeżeli najdzie nas taka ochota).

Kociołek i dodatki do samodzielnego gotowania.
Nocny targ w Chiang Rai, część jedzeniowa.
W Wietnamie zwijaliśmy też samodzielnie spring rollsy. Mieliśmy do dyspozycji dużo zieleniny, pyszny sosik orzechowy, jakiś kiszony rodzaj gruszki i mango, smażone i gotowane kawałki wieprzowiny.

Desery i smoothie owocowe: są bardzo słodkie (takie, że aż mdli) i zazwyczaj mają formę żelatynowej galaretki lub jakiejś leguminy. Do miseczki z lodem wrzucane są słodkie żelowe kuleczki w różnych kolorach (niektóre są zrobione z tapioki) i wszystko polewane jest słodkim skondensowanym mlekiem lub mleczkiem kokosowym. Jak dla mnie najlepsze są ręcznie robione lody z mleka kokosowego i owoców oraz smoothie, które można dostać we wszystkich możliwych konfiguracjach i z praktycznie każdego owocu (najzdrowsza forma deseru tutaj). W bardziej zeuropeizowanych kawiarniach dostaniemy też w miarę normalne ciasta, ale też jak na mój gust zbyt słodkie.

Takie słodkie cuda, łudząco podobne do znanych marek, znajdziemy też w sklepach.
„Do wyboru, do koloru” można zamówić smoothie ze wszystkiego, nawet z ciasteczek oreo.
Słodkie kuleczki z tapioki w lodzie i mleku kokosowym.

Kawa i napoje:

Wszędzie podawane są bardziej lub mniej włoskie i amerykańskie rodzaje kawy. Najmocniejsza i najbardziej charakterystyczna w smaku (ma lekko orzechowy posmak) jest kawa w Wietnamie. Można też zamówić słodką wersję ze skondensowanym mlekiem. Podawana jest zazwyczaj z kostkami lodu.

W tradycyjnych wietnamskich kawiarniach zawsze dostaniemy do kawy darmową zieloną herbatę. Po prawej tzw. kawa kokosowa.
Lemoniada z kwiatków, które nasza gospodyni zerwała przed hostelem.

Z mocniejszych napojów najpopularniejsze jest piwo. Wino jest bardzo drogie. Z ciekawszych specyfików raz poczęstowano nas winem ryżowym, które okazało się być zwykłym bimbrem.

Laotańskie piwo Beerlao

Uff, to na razie na tyle o jedzeniu. Myślę, że jeszcze zbierze nam się sporo materiału, żeby napisać kolejny post o niezwykłych przysmakach Azji. 

ODWIEDŹ NASZ KANAŁ NA YouTube

 

 

Continue Reading

Przejście graniczne pomiędzy Tajlandią (Chiang Khong) a Laosem (Huay Xay) i spływ Mekongiem do Luang Prabang

Jak dojechać z Chiang Rai na granicę Tajlandia | Laos

Z dworca nr 1 (Bus station nr 1) w Chiang Rai , który znajduje się prawie w centrum miasta (obok nocnego bazaru) co godzinę kursują lokalne autobusy do przygranicznego miasteczka Chiang Khong. Koszt przejazdu to 65 THB / os, czas przejazdu około 3h. Autobus zatrzymuje się przy przystanku, z którego do samej granicy kursują lokalne tuk tuki – koszt przejazdu 50 THB / os.

Po kontroli paszportowej u tajskich służb celnych (ważne: koniecznie trzeba mieć przy sobie karteczkę wyjazdową – tą, którą dostaliśmy przy wjeździe) należy zakupić bilet na autobus (koszt 20 THB / os), żeby przedostać się na drugą stronę mostu i znaleźć się już po laotańskiej stronie.

Po wyjściu z autobusu należy udać się do okienka z napisem „Visa” (po prawej stronie), wypełnić wszystkie papierki i zapłacić 30 USD (ważne: należy mieć ze sobą 1 fotografię).

Ponowna kontrola paszportowa i jesteśmy w Laosie!!!

Tutaj również musimy zapłacić za tuk tuka (25 000 Kip /os), żeby dostać się do centrum miasteczka lub do portu, z którego odpływają slow boat lub speed boat (dwa różne miejsca).

Wymiana pieniędzy na granicy

Niewydane Bathy i trochę dolarów wymieniliśmy na Kipy jeszcze po Tajskiej stronie, ale już po przejechaniu mostu (przed mostem panie w kantorze nie miały Kipów). Można też to zrobić już po Lotańskiej stronie. Należy jednak pamiętać, żeby wziąć ze sobą dolary, bo za wizę przyjmowana jest opłata tylko w gotówce. Żeby zdobyć kipy można też skorzystać z bankomatu, który znajduje się na Laotańskiej części granicy.

Slow Boat do Luang Prabang (nocleg w Pak Beng)

Powolna łódź odpływa z Huay Xay o 11:30. My do portu dotarliśmy o 11:00 i łódź była już pełna turystów i miejscowych pasażerów. Mimo wszystko Pani w budce sprzedała nam i jeszcze kilku osobom bilety (do budki biletowej trzeba wejść po schodach wysoko do góry). Koszt za 1 odcinek (pierwszy do Pak Beng, drugi do Luang Prabang) to 105 000 Kip / os.

Port w Huay Xay (na górze pośród drzew widoczna szara budka i domek po prawej, gdzie można kupić bilet na rejs)

Na łodzi nie znaleźliśmy już  wolnego siedzącego miejsca w części „turystycznej”, dlatego poszliśmy usiąść do przedziału bagażowego, który znajdował się tuż za silnikiem (nie są to specjalnie luksusowe warunki – gorąco, trochę śmierdzi spalinami i dymem papierosowym, ale da się przeżyć).

Część turystyczna łodzi.
Bagażownia

Pierwszego dnia łódź płynie około 5,5 godziny (mniej więcej o 17:00 dopływa do Pak Beng).

W miasteczku Pak Beng następuje rozładunek i należy znaleźć sobie kwaterę na nocleg. Nie ma z tym problemu, ponieważ od razu po zacumowaniu łodzi w porcie pojawia się tłum naganiaczy.

My znaleźliśmy przyzwoity pokój za 50 000 Kip/2 os z wiatrakiem i wspólną łazienką.

Następnego dnia łódź wypływa do Luang Prabang o 9:00 (tak naprawdę to o 9:30), jednak my postanowiliśmy przyjść wcześniej i tym razem zająć jakieś przyzwoite miejsca. Jak się okazało była to słuszna strategia. Oprócz tłumu turystów z poprzedniego dnia, na łódź wsiadła spora grupa lokalnej ludności z dużą ilością bagażu (worków z ryżem i ziemniakami, tudzież innymi produktami rolnymi). Do Luang Prabang dotarliśmy około godziny 16:30, właściwie to dotarliśmy do portu oddalonego od centrum miasta o jakieś 10 km. Znowu należy zakupić bilet na tuktuka za 20 000 Kip / os, żeby dostać się do centrum.

Port w Luang Prabang – 10 km od centrum miasta.
Port w Luang Prabang, rozładunek bagaży.

ZOBACZ TEŻ FILM

 

Continue Reading

Góry północnej Tajlandii – pętla Mae Hong Son

Ten post należałoby zacząć od słów piosenki Czerwonych Gitar „Płoną góry, płoną lasy…”, albo od utworu Ed’a Sheerana „I see fire”.

A dlaczego?

Okazuje się, że w marcu zaczyna się tradycyjne czyszczenie pól ryżowych, czyli ich wypalanie. Jest to również środek pory suchej więc ogień rozprzestrzenia się bardzo szybko i o pożar nie trudno.

W konsekwencji tych ludowych praktyk, nad górami i w dolinach unosi się potężny smog, który nie tylko utrudnia oddychanie, ale też uniemożliwia podziwianie pięknych górskich widoków… dlatego uważajcie: marzec i kwiecień to miesiące wypalania pól ryżowych. Mimo mniejszej ilości turystów możecie trafić na naprawdę ciężką do zniesienia i zadymioną atmosferę. Na północy sezon trwa od listopada do lutego – wtedy jest najwięcej turystów i ponoć najlepsza pogoda.

Umiarkowany smog
Mały pożar
Ogromne natężenie smogu w Mae Hong Son (tam w oddali powinny znajdować się góry) spowodowane pożarami w okolicznych lasach, których zarzewiem jest tradycyjne wypalanie pól ryżowych.

Ale do rzeczy 🙂

Pętlę Mae Hong Son najlepiej pokonać na motocyklu lub rowerze (wersja dla bardzo wytrwałych).

Trasa zaczyna się i kończy w mieście Chiang Mai i w sumie ma 610 km.

Jeżeli chcecie ją w całości przejechać na skuterze/ motorze to powinniście być przygotowani na strome i kręte drogi (raczej dla wprawionych motocyklistów).

To tylko namiastka zakrętów, prawdziwe będą na filmie…

My postanowiliśmy pokonać pętlę autobusami i lokalnymi środkami transportu. W każdym miasteczku, w którym się zatrzymywaliśmy wypożyczaliśmy skuter, żeby zwiedzać okolicę.

Etapy naszej podróży:

1. Chiang Mai – Chom Thong i Park Narodowy Doi Inthanon

(60 km, około 1,5 h jazdy miejskim autobusem).

Więcej informacji: 

Jak dojechać z Chiang Mai do Parku Narodowego Doi Inthanon, żeby zdobyć najwyższy szczyt Tajlandii?

Film – Doi Inthanon

Chiang Mai – turystyczna mekka Tajlandii

2. Chom Thong – Mae Sariang (110 km)

Jak dojechać:

Najlepiej pojechać do miasteczka Hot (30 km od Chom Thong, spod świątyni kursują tam żółte lokalne samochodo-busy). Z Hot odjeżdżają w kierunku Mae Sariang małe klimatyzowane busy (koszt przejazdu: 200 THB od osoby, czas przejazdu 2 h).

Mae Sariang:

Małe miasteczko położone niedaleko granicy z Myamar (Birmą). Pełni funkcję tranzytowo-handlową.

Samo oferuje niewiele atrakcji: można zatrzymać się w jednym z drewnianych hosteli nad rzeką i posiedzieć w hamaku sącząc jakiś trunek… jednak w porze suchej rzeka znacznie wysycha i trudno ją dojrzeć z hamaka…

Mae Sariang widok na rzekę w porze suchej

W okolicy można odwiedzić górskie plemiona, wodospad i ciepłe źródła. My wybraliśmy się do ciepłych źródeł i przy okazji odwiedziliśmy górskie wsie. Spotkaliśmy również sympatycznych skautów i krowy.

Mostek prowadzący do ciepłych źródeł w okolicy Mae Sariang
Ciepłe źródła czyli prywatna wanna z ciepła i zimną wodą (mineralna woda prosto z ziemi).
Grupa miłych skautów, która poczęstowała nas placuszkami z mango

Wodospadu pomimo szczerych chęci niestety nie znaleźliśmy. Chyba wysechł. Górskich plemion też nie szukaliśmy.

W poszukiwaniu wodospadu…
Wiejska chata

Z ciekawszych zjawisk: żyją tu kobiety o długich szyjach z plemienia Karen. Jednak traktowanie ludzi, jak zwierzęta w Zoo, nie wydaje mi się najlepszą formą wspierania tej społeczności, zwłaszcza, że kwestia kobiet o długich szyjach jest dosyć polemiczna – ponoć są to w większości uciekinierki z pobliskiej Birmy, które żeby dostać pozwolenie przebywania na terenie Tajlandii decydują się na taką formę ozdoby/okaleczenia i tym samym stają się atrakcją turystyczną.

Kwestia emigrantów z pobliskich krajów też nie wygląda za różowo: ponoć istnieją obozy dla uciekinierów poukrywane w lasach, których mieszkańcy mają ograniczone prawo poruszania się po Tajlandii – co jakiś czas na drodze znajdują się tak zwane check point’y przy których policjanci sprawdzają dowody osobiste. Biali turyści traktowani są ulgowo (kiedy jechaliśmy miejscowym żółtym samochodem wszyscy zostali wylegitymowani oprócz nas – tak działa biała skóra i mniej skośne oczy).

Z innych ciekawostek: wieczorem w miasteczku co jakiś czas wyłączany był prąd (podejrzewam, że z powodu pożarów okolicznych lasów) i dzięki temu można było podziwiać pięknie rozgwieżdżone niebo (już dawno takiego nie widziałam), miejscowi też się zbytnio nie przejmowali i wyglądali na przygotowanych na taką okoliczność (od razu wyciągali przenośne halogeny / świeczki i życie toczyło się dalej).

Mimo braku prądu miasteczko żyło normalnym życiem

3. Mae Sariang – Mae Hong Son

(163 km, około 3,5 h jazdy klimatyzowanym busem, koszt 200 THB)

Niestety z powodu ogromnego zadymienia postanowiliśmy nie zostawać na dłużej w Mae Hong Son, chociaż okolica i samo miasto wydawały się bardzo urokliwe…

4. Mae Hong Son – Pai

(107 km, około 3 h jazdy lokalnym żółtym samochodo-busem, koszt 120 THB)

Droga pomiędzy Mae Hong Son a Pai to najbardziej wymagający, ale też najładniejszy odcinek pętli. Zakręty wiją się jak jelita w brzuchu: raz wznoszą się stromo do góry, żeby zaraz potem opaść gwałtownie w dół. Jak ktoś ma chorobę lokomocyjną to lepiej nałykać się proszków przed podróżą (w trakcie naszej przejażdżki zemdliło nawet lokalne dziecko więc naprawdę jest to kręta droga).

Lokalny żółty samochodo-bus
Trzeba się dobrze trzymać bo rzuca na zakrętach…

Pai to miasteczko bardzo turystyczne. Większość turystów przyjeżdża tutaj na jedno lub parodniowe wycieczki z Chiang Mai. Kiedyś było to zagłębie przemytników narkotyków i szukających tanich narkotyków hipisów. Dzisiaj jest tu bardziej sielankowo i turystycznie. Atmosfera bardziej przypomina nasze bałtyckie kurorty lub mazurskie klimaty niż imprezowe zagłębie (przynajmniej w marcu, czyli poza sezonem).

Mimo natłoku przyjezdnych można naprawdę odpocząć i poczuć się prawie jak na działce pod Warszawą (gdyby nie te otaczające wioskę góry).

Sielankowy nastrój nad rzeką
Można zamieszkać w takim domku z widokiem na rzekę.
Wieczorem można też zrelaksować się w hamaku słuchając chłopaka z gitarą w barze z „mikrofonem dla każdego”.

Okolica oferuje liczne atrakcje. Najlepiej wypożyczyć skuter lub wybrać się na zorganizowaną wycieczkę.

My odwiedziliśmy wyschnięty wodospad, przy którym był pożar, kanion i oddaloną o 47 km jaskinię Lod (myślę, że w porze suchej to największa atrakcja).

Wyschnięty wodospad i tlący się las
Kanion w smogowym dymie
Jaskinia Lod
Po jaskini pływa się bambusową tratwą

Oczywiście atrakcją samą w sobie jest jazda skuterem po okolicy, a zwłaszcza przejazd do jaskini Lod (dobrze, że wzięliśmy mocniejszy skuter, który jakoś sobie poradził z naszym ciężarem i 360º zakrętami).

Punkt widokowy w drodze do jaskini Lod

ZOBACZ TEŻ FILM

Continue Reading

Jak dojechać z Chiang Mai do Parku Narodowego Doi Inthanon, żeby zdobyć najwyższy szczyt Tajlandii?

Najlepiej pojechać z dworca autobusowego Chiang Phuak lokalnym busem do miasteczka Chom Thong, które znajduje w bliskiej okolicy Parku Narodowego Doi Inthanon. Autobusy w Chom Thong zatrzymują się przy świątyni Wat Phra That Si Chom Thong.

Żeby na spokojnie odwiedzić park dobrze jest spędzić przynajmniej dwie noce w Chom Thong.

Gdzie spać w Chom Thong?

My polecamy Inthanon Hostel, który znajduje się w zacisznej uliczce niedaleko centrum miasteczka i świątyni. Nowe i przytulne pokoje i bardzo miła właścicielka, która przyjęła nas po królewsku (mówi też dobrze po angielsku więc nie ma problemu z komunikacją). Jeżeli ktoś chce nocować w namiocie to właścicielka oferuje możliwość rozstawienia namiotu na swojej farmie.

Inthanon Hostel

Jak zdobyć najwyższy szczyt Tajlandii?

Na sam szczyt biegnie szeroka asfaltowa szosa, dlatego najlepiej wynająć Skuter (opcja dla „zaprawionych w bojach” kierowców, bo droga na szczyt jest stroma i kręta – nie wiem czy automatyczne skutery dałyby radę podjechać, bo sam szczyt jest wyższy niż nasze polskie Rysy) lub samochód lub rower (opcja dla wytrwałych). Odległość z centrum miasteczka Chom Thong na sam szczyt wynosi jakieś 47 km. Po drodze na szczyt można zobaczyć też kilka wodospadów, lokalne wioski górskich plemion i kilka świątyń. 

Uwaga: za wjazd do parku pobierana jest opłata: 300 THB za osobę i 20 THB za skuter (samochód trochę drożej).

ZOBACZ TEŻ:

Doi Inthanon, czyli jak zdobyliśmy najwyższy szczyt Tajlandii – krótka fotorelacja

FILM

 

 

Continue Reading

Przejazd pociągami z Bangkoku do Chiang Mai

Dokładny rozkład jazdy pociągów w Tajlandii (można też sprawdzić przybliżoną stawkę za przejazd) znajdziecie tu.

Ceny biletów zależą od klasy pociągu. Najtańsze kupicie w klasie „Ordinary”, inaczej zwanej „hard seat” (pociągi podobne do naszych podmiejskich).

Koszt biletów:

Bangkok – Ayutthaya: 15 THB za osb (Ordinary)

Ayutthaya – Lop Buri: 13 THB za osb (Ordinary)

Lop Buri – Phitsanulok: 99 THB za osb (Rapid)

Phitsanulok – Chiang Mai: 65 THB za osb (Ordinary)

Podróż pociągami najtańszej klasy, choć powolna, jest bardzo przyjemna :). Można popróbować tajskich specjałów i przyjrzeć się lokalnemu życiu na stacjach lub nawiązać nić porozumienia z tajskimi podróżnymi.

Chcesz dowiedzieć się więcej zobacz film z naszego przejazdu na trasie Bangkok – Chiang Mai i przeczytaj  wpisy na blogu o miastach na trasie przejazdu:

Ayutthaya

Lop buri 

Chiang Mai

ZOBACZ FILM

Continue Reading

Ayutthaya – rady praktyczne

Po starej części Ayutthaya najlepiej przemieszczać się rowerem

Jak dojechać z Bangkoku?

Najlepiej pociągiem – tzw. hard seat, około 2h z Bangkoku z dworca Hua Lamphong, koszt 15 BTH za osobę. Można też autobusem lub minibusem, ale wtedy ceny za przejazd są droższe i stoi się w korkach.

Nocleg

My nocowaliśmy niedaleko dworca – hostel Tanrin Guesthouse (dwójka z wiatrakiem 300 BTH z bocznym widokiem na rzekę, ciepła woda, wygodne łóżko i szybki internet. Można też wynająć pokój z klimatyzacją ale już za 600 THB). Nie robiliśmy wcześniej rezerwacji – jest duży wybór więc raczej zawsze coś się znajdzie.

W miasteczku

Prom – żeby dojść do przystani należy po wyjściu z dworca przejść na drugą stronę ulicy i wejść w uliczkę naprzeciwko głównego wejścia dworca (szukając uliczki z przystanią przy głównej drodze należy kierować się w przeciwną stronę niż 7eleven i Tesco). Przepłynięcie na drugą stronę rzeki: 5 BTH.

Rower – przy dworcu można wypożyczyć rower już za 30 THB jednak trzeba go przewieźć łodzią na drugą stronę albo pedałować naokoło mostem. Po drugiej stronie rzeki rowery kosztują 50 THB za dzień.

Świątynie – wejście do jednego kompleksu ruin/ świątyń 50 THB (można kupić pakiet wtedy jest taniej).

ZOBACZ TEŻ FILM

 

Continue Reading

Bangkok: Pływający targ Thaling Chan – jak dojechać z centrum miasta.

My jechaliśmy z okolic naszego hostelu dlatego najpierw wsiedliśmy na przystanku pod Lumphini Tower w bezpłatny autobus nr 47 i wysiedliśmy przy pomniku Demokracji. Z tego samego przystanku wsiedliśmy w autobus nr 79, już płatny (14 BTH od osoby w jedna stronę). Kiedy Biletowy zapytał się gdzie jedziemy nie potrafiliśmy wymówić poprawnie nazwy targu, ale Pan od razu domyślił się, gdzie mogą jechać przyjezdni. W autobusie oprócz nas jechał dosyć spora grupa turystów.

Targ jest czynny tylko w sobotę i niedzielę od 8:00 do 16:00. Na miejscu można zjeść smakowite owoce morza lub popływać łódką po kanale. Fotorelację z naszej wizyty na targu znajdziecie tutaj.

Ceny:

Na targu w pływającej jego części zjedliśmy dużą rybę za 200 THB i wypiliśmy duże piwo Chang za 72 BTH, kupiliśmy też słodkie ciasteczka od Pani z łódki za 20 BTH (3 sztuki) i dziwny deser z lodem, też 20 THB.

ZOBACZ TEŻ FILM

Continue Reading

Bangkok: Jak poruszać się po mieście? Komunikacja miejska.

Autobusy:

Dobry (o ile nie stoi w korku) i przede wszystkim tani środek komunikacji w Bangkoku. Na początku ciężko się zorientować, gdzie i skąd dany autobus jedzie, ale wystarczy przestudiować mapę google lub popytać tubylców, tudzież obsługę hostelu, żeby znaleźć najdogodniejsze połączenie.

Ważne: Autobusy zaznaczone na niebiesko (te w najgorszym stanie i bez klimatyzacji) są za darmo. W innych pobierana jest niewielka opłata w zależności od długości trasy. W każdym jest Biletowy, który podchodzi pyta, gdzie jedziemy i zbiera opłatę, dlatego przed podróżą dobrze jest być przygotowanym i pokazać mu na mapie, gdzie się jedzie lub znać nazwę miejsca. Konduktor zapewne też powie nam, gdzie wysiąść. Przystanki są na żądanie i trzeba wcisnąć przycisk przy drzwiach wyjściowych, żeby kierowca się zatrzymał.

Uwaga: Korki w Bangkoku zdarzają się bardzo często. Czas przejazdu tej samej trasy może być więc różny w zależności od pory dnia.

Ciekawostka: w darmowym autobusie zamiast przycisku „stop” był Pan, który pytał podróżnych gdzie jadą i krzyczał do kierowcy w odpowiednim momencie, żeby się zatrzymał. Kiedy ludzie wsiadali przeganiał ich do tyłu, żeby nie robili tłoku przy wejściu (ktoś taki również przydałby się  w warszawskich autobusach!). Wszelkie przestoje w jeździe Pan wykorzystywał na pogawędki z pasażerami. Nas też zagadał skąd jesteśmy i serdecznie pozdrowił, salutując Marcinowi (elementem, który wzbudził jego największą sympatię był zegarek Marcina, który był identyczny jak jego). Jest to taki swego rodzaju kierownik autobusu.

Korek w Bangkoku

BTS:

Czyli szybka kolej naziemna. Zamiast pod ziemią wagoniki jadą na wiaduktach nad ulicami Bangkoku. Są dwie linie, które przecinają się nawzajem i zahaczają o najważniejsze dworce i punkty miasta. Jedną z linii można dojechać bezpośrednio z lotniska międzynarodowego do centrum miasta (koszt 35 THB). Żeby kupić bilet w automacie trzeba mieć monety lub rozmienić banknoty w punktach obok wejścia. Tylko na niektórych stacjach są automaty, które przyjmują banknoty. Na mapkach w kółkach obok nazw stacji podane są wartości jakie musimy zapłacić za przejazd (ceny za 1 przejazd: od 15 THB. My najwięcej zapłaciliśmy 42 THB).

Uwaga: Żeby wyjść trzeba mieć bilet, który przy wyjściu połykany jest przez bramkę. Jerzeli bramka nie chce was przepuścić oznacza to że zapłaciliście za mało za przejazd. Należy podejść do punktu obsługi i dopłacić, a obsługa doładuje nam bilet.

Schemat koleji BTS i metra w Bangkoku

Metro:

W Bangkoku jak na razie jest jedna linia (w planach jest wybudowanie kolejnych), która objeżdża miasto po półkolu. Na kilku stacjach metra można przesiąść się bezpośrednio na kolejki BTS. Bilet na jeden przejazd kosztuje od 21 THB.

Uwaga: Należy pilnować żetonu, który dostajemy na przejazd, bo bez niego nie przejdziemy przez bramki wyjściowe. Zarówno przy wejściach do metra, jak i kolejki stoją ochroniarze, którzy sprawdzają podróżnych. Trzeba zdjąć okulary i nakrycie głowy, czasem też pokazać zawartość torby/ plecaka do kontroli.

Łodzie:

Są wygodnym sposobem przemieszczania się po centrum miasta: można pływać wzdłuż brzegu od jednej atrakcji do drugiej lub podziwiać widoki z wody. Łodzie oznaczone są kolorami (nie wszystkie zatrzymują się na wszystkich przystaniach). Najdroższa łódź oznaczona jest niebieską flagą (jest to łódź turystyczna). My wsiedliśmy na łódź oznaczoną pomarańczową flagą, która była dosyć zatłoczona i wolna (zatrzymuje się praktycznie na każdym przystanku), ale kosztowała tylko 15 THB za przejazd. Najlepiej wiedzieć gdzie się chce popłynąć i jaką łodzią, bo przy przystani turyści nakłaniani są do kupna droższych biletów lub zorganizowanych wycieczek.

Mnich oczekuje na przystani na łódź

Taksówki:

Są bardzo tanie pod warunkiem, że jedziemy z włączonym taksometrem. Nigdy nie należy umawiać się z góry na ustaloną kwotę, bo zapłacimy zapewne 3x więcej. Na taksometrze powinno wyświetlać się początkowo 35 THB za tzw. trzaśnięcie drzwiami. My przejechaliśmy pół miasta (spod Pałacu Królewskiego do Hostelu) o 24:00 w nocy i zapłaciliśmy 75 THB (jakieś 9 zł).

Tuktuki:

Popularna, zwłaszcza wśród turystów, forma przemieszczania się po mieście. My jej osobiście nie wypróbowaliśmy więc nie mamy informacji z pierwszej ręki jak się nimi jeździ i za ile. Na pewno trzeba się targować przed kursem, bo ceny dla turystów są zawyżane.

ZOBACZ TEŻ FILM

Continue Reading

Bangkok: Gdzie spać? Tani nocleg.

W głębi wejście do hostelu

Bangkok, jak każda duża stolica, ma szeroką ofertę noclegową. Jeżeli nie chce się tracić czasu na szukanie na miejscu (jest duży wybór więc ze znalezieniem nie powinno być problemów). My zarezerwowaliśmy wcześniej przez internet i spaliśmy w niskobudżetowym (około 50 zł za noc za pokój 2 os z wiatrakiem i wspólną łazienką) hostelu: Sala Thai Daily Mansion położonym w dzielnicy Sathorn tuż obok metra, parku Lumphini i nowoczesnych dzielnic Bangkoku (na tej samej ulicy znajduje się również wiele innych tanich hosteli). Mieliśmy bardzo dobry dojazd do wszystkich części miasta. W okolicy jest wiele barów i sklepów nie ma więc problemu z jedzeniem. Dla osób, które nie chcą stołować się w ulicznych garkuchniach, w sąsiedztwie znajdują się też restauracje prowadzone przez Europejczyków i Domino’s pizza. Jeżeli ktoś nie wymaga zbytnich luksusów to polecamy.

 

 

Continue Reading