Krokodyla daj mi luby…, czyli o tym, co jemy i jedliśmy w Tajlandii, Laosie i Wietnamie.

Krokodyl z rożna w wietnamskim mieście Nha Trang

Uwaga: ten tekst nie jest kompendium wiedzy na temat kuchni wyżej wymienionych krajów, jest raczej subiektywnym zestawieniem zdjęć i opinii na temat tego, co zdarzyło nam się jeść w czasie naszej podróży po tej części Azji.

Kilka zdań tytułem wstępu:

Od początku wyjazdu naszą główną zasadą było to, że żywimy się na ulicy lub w lokalnych przydomowych restauracjach i nie wybrzydzamy (jemy wszystko). W ten sposób nie tylko jest dużo taniej, ale też, jak się przekonaliśmy na własnej skórze, smaczniej i zdrowiej. Do tej pory nasze wrażenia kulinarne z „bardziej cywilizowanych” i droższych restauracji są, można delikatnie powiedzieć, niezadowalające… dlatego omijamy je szerokim łukiem. Jeśli chodzi o jedzenie pałeczkami wielokrotnego użytku i picie ze wspólnych kubeczków, to na razie nie odnotowaliśmy, żadnych większych przygód łazienkowych ani innych przypadłości, dlatego bez obaw ich używamy (oczywiście należy przed wyjazdem na wszelki wypadek pomyśleć o zaszczepieniu się przynajmniej na żółtaczkę pokarmową).

Uliczne stoisko z naleśnikami w Bangkoku. Można wybrać wersję z parówką lub z jajkiem sadzonym.
Mięsko na patyku, bardzo popularna zwłaszcza w Tajlandii (w Laosie i Wietnamie też się zdarza) forma przekąski.
Zawsze jest pora na przekąski w Tajlandii.

Czy jedzenie jest bardzo ostre? Najostrzejsze jedzenie jakiego próbowaliśmy było, jak do tej pory, w południowej i centralnej części Tajlandii. W północnej Tajlandii, Laosie i Wietnamie  podawane dania z reguły nie są ostre i każdy, według uznania, może sobie dosypać chili lub innych przypraw, które stoją na stolikach (wyjątek stanowią tutaj kanapki, ale jak się wcześniej zastrzeże, że „no chili”, to dostaniemy wersję łagodną). Profilaktycznie zawsze można się spytać czy coś jest ostre przed kupieniem danej potrawy. W Tajlandii np. pewna sprzedawczyni nie chciała nam sprzedać bardzo ostrego sosu do ryżu, bo powiedziała, że to nawet dla niektórych Tajów jest za ostre i faktycznie, jak później nas poczęstowano w pewnym tajskim domu tą potrawą, to prawie zwymiotowałam po łyżeczce (jakoś się powstrzymałam, ale pot od razu zalał mi twarz). Możliwości mamy dwie: albo próbujemy się dogadać, albo eksperymentujemy na sobie (przy tak niskich cenach, można sobie pozwolić na zakup nawet kilku dań). Obydwa sposoby zawsze dobrze się sprawdzają.

Ostra sałatka z papai z sosem krabowym, bardzo popularna w Tajlandii. W Laosie dostaniemy jej łagodniejszą wersję.

Dzielimy się jedzeniem. Azjaci w odróżnieniu od Europejczyków jedzą ze wspólnych talerzy, tzn. zamawiają po kilka dań na stół i czysty, ugotowany ryż. Każdy dostaje małą miseczkę na ryż, do której wkłada sobie troszkę z każdego dania, które stoi na stole. W Tajlandii przyjęte jest, że ze wspólnych talerzy nakładamy sobie jedzenie do miseczki łyżką (dlatego też nie wkładamy jej do buzi, chyba że jemy zupę) i jemy pałeczkami.
Sztućce: zazwyczaj dostajemy łyżkę i pałeczki, widelce też się zdarzają, noże bardzo rzadko. Np. zupę je się następująco: łyżkę trzymamy w lewej dłoni i pałeczkami, które mamy w prawej, nakładamy sobie na nią makaron i mięso. Ja oczywiście nie opanowałam tej sztuki (Marcin sobie świetnie radzi, a ja jem tutejsze zupy na przemian pałkami i łyżką…).

Zazwyczaj do zupy dostaniemy pałeczki i łyżkę. Tutaj Marcin zabiera się do jedzenia Bunu, który równie dobrze można zjeść pałeczkami bo ma mało wody/sosu.

Ale do rzeczy!

Zacznijmy od omówienia najważniejszego posiłku dnia, czyli śniadania.
Otóż rano wypada zjeść zupę, najlepiej taką z makaronem ryżowym i kawałkami kurczaka lub wołowiny (wersja light to sam rosołek ze szczypiorkiem i makaron). W zależności od kraju spotykaliśmy się z różnymi rodzajami zupy śniadaniowej (jest to nazwa trochę na wyrost, bo jak człowiek się uprze to dostanie wszystkie rodzaje zupy na śniadanie, bo zupę je się tutaj o każdej porze dnia i nocy), np., w Tajlandii do zupy wkłada się pulpeciki/ kuleczki ze zmielonego mięsa i raczej nie podaje się zieleniny (sałaty, ziół) w misce dla smaku, co jest bardzo charakterystyczne dla Wietnamu.

Typowa tajska zupa z kulkami mięsnymi lub rybnymi i makaronem ryżowym.
W laotańskich zupach znajdziemy więcej warzyw np. pomidora.
Zupa kleik ryżowy, bardzo sycąca.

W Laosie można dostać tzw. śniadanie drwala czyli ryż gotowany na parze  w bambusowych koszach (zwany tu również ‚sticky rice’), gotowaną zieleninę lub warzywa, wysuszone wodorosty z sezamem, omlet i ostrą pastę z rozgotowanych warzyw do ryżu (ryż jest bardzo lepki dlatego zbija się go palcami w małe placuszki i nakłada na niego pastę, powstaje swego rodzaju ryżowa kanapka). Zdecydowanie jest to posiłek przygotowany specjalnie dla osób ciężko pracujących na polu (jak się to zje rano, to ma się silę na cały dzień).

Laotańskie śniadanie drwala. Człowiek czuje się najedzony do wieczora.

Ogólnie w Laosie miałam wrażenie, że je się więcej warzyw (różne rodzaje kabaczków, dynię, ogórki, pomidory etc.), podczas gdy w Tajlandii i Wietnamie, oprócz mięsa, królują sałaty i wszelka zielenina (głównie szpinak, zioła, wodorosty, trawy morskie etc).
W Laosie i Wietnamie jako bonus śniadaniowy dostaniemy też francuską bagietkę (to obok majestatycznych budowli chyba największa korzyść z kolonizacji). Co prawda w Laosie w większości są one serwowane w dosyć czerstwej wersji, ale po dużej ilości ryżu i zupy w Tajlandii, nawet suchą bułkę je się z entuzjazmem, zwłaszcza, że czasami można ją dostać z bardzo przyzwoitą zawartością, np. jajkiem, serkiem topionym, kurczakiem, sałatą i pomidorem (majonez, keczup i sos chili na nasze życzenie też znajdą się w zestawie). W Wietnamie, zwłaszcza w centralnej i południowej części, bardzo popularne są kanapki Banh Mi, czyli taki prawie kebab we bułce francuskiej (generalne składniki są różne, w zależności, co dany sprzedawca ma na stanie, ale zawsze znajdziemy kawałki wołowiny i sos chili).

W Laosie i Wietnamie dostaniemy również bułeczki lub buły, jak wyżej, z ciasta francuskiego z nadzieniem (ser i szynka lub na słodko).

W bardziej turystycznych miejscach, jak się uprzemy, to również znajdziemy (za trochę wygórowaną cenę) europejskie zestawy śniadaniowe z sadzonym jajkiem, boczkiem, bułką, masłem, dżemem etc. W Wietnamie nawet w lokalnych kawiarniach zdarza się, że dostaniemy jajko sadzone z bułką, ale raczej bez dodatków. W Laosie i Tajlandii można też przygotować sobie samemu europejską wersję śniadania: kupić bułę i dodatki do niej w supermarkecie, ale i tak wychodzi drożej niż zupa.

Turystyczny zestaw śniadaniowy (cieszy oczy i podniebienie, ale uszczupla portfel)

Na obiad, jemy oczywiście ryż/ makaron ryżowy/ chiński makaron z dodatkami lub zupę. Tutaj w zależności od kraju i regionu mamy milion różnych wariacji. Ci, co nie czują głodu w ciągu dnia z powodu upału, w Tajlandii i Laosie mogą bez problemu przekąsić jakieś mięsko na patyku lub regionalny przysmak na słodko, np. pyszne małe naleśniczki/ ciasteczka z kokosowym nadzieniem na ciepło. Jeśli chodzi o przekąski na szybko, to z pewnością wygrywa Tajlandia (można tu kupić dosłownie wszystko i prawie na każdym rogu, człowiek na pewno nie będzie głodny). Najmniej przekąsek i ulicznych straganów jest w Wietnamie, gdzie raczej dominują stoiska z kanapkami i zupą (o braku wszechobecnych przekąsek w Wietnamie świadczy nawet fakt, że tu w końcu udało mi się schudnąć, co było niemożliwe w Tajlandii przy tak dużych ilościach pysznego jedzenia za grosze…).

Pyszne tajskie naleśniczki z kokosowym nadzieniem na ciepło… mniam…
Ryż z warzywami i kurczakiem a do tego obowiązkowy rosołek lub wywar z jakichś ziółek/ warzyw.
Wołowina z ryżem.
Wieprzowina z ostrym sosem. Marcin narzeka, że w Azji rzadko widuje duże kawałki mięsa, zazwyczaj wszystko na talerzu jest już pokrojone lub poszatkowane.
Słodka zupa z mleczkiem kokosowym, kurczakiem i ananasem.
‚Morning glory’, czyli smażony szpinak z czosnkiem i czasami z kawałkami mięsa (W Tajlandii jest przyprawiany na ostro, w Wietnamie i Laosie dostaniemy raczej wersję łagodną).

Jak do tej pory Marcin najczulej wspomina ryż z wołowiną, który przyrządziła mu pewna Laotanka na ulicy w małej wiosce Pak Beng, trzeba przyznać, że przyprawiła go po mistrzowsku… ja natomiast wspominam z czułością dwa wietnamskie buny: jeden rybno-mięsny w Ninh Binh, a drugi z sosem orzechowym w Hue. Bardzo też mi smakowały zupy w Laosie, w których nie tylko pływała zielenina i mięso, ale też można było znaleźć kawałki kabaczka, dyni lub pomidora. W Wietnamie bardzo dobre dania jedliśmy na targu w Hoi An. Bardzo nam też smakuje jedzenie w koreańskich restauracjach, ale to już materiał na inny post i inny kraj 🙂 .

Najlepszy bun jaki do tej pory jadłam w Wietnamie (było to na ulicy w Ninh Binh)
Ryż z owocami morza.
Bun z wołowiną (Hanoi) i makaron ryżowy z warzywami.

Na kolację, jemy oczywiście ryż/ makaron ryżowy/ chiński makaron z dodatkami lub zupę 🙂 . W miejscowościach nadmorskich można również zaszaleć i zjeść owoce morza, które w lepszych restauracjach są trzymane żywe w wielkich akwariach i klient chodzi z kelnerką i pokazuje, którego kraba/ ślimaka chce zjeść. Rozliczmy się wtedy na wagę za zjedzone przysmaki.

W nadmorskich miejscowościach i kurortach warto spróbować owoców morza (np. Ośmiorniczki 🙂 ).

My z dziwnych dań jedliśmy sałatkę z meduz i różne stwory morskie. W Wietnamie bardzo popularne są ślimaki, zarówno rzeczne, jak i morskie. Można też spróbować mięsa węża, kozy lub krokodyla (na wietnamskim targu widzieliśmy też martwego i przygotowanego do sprzedaży na kawałki psa). 

Sałatka z meduz.
Skorupiaki (małże, ślimaki etc), są bardzo popularne w każdym z tych trzech krajów.
W Azji można zjeść każdy rodzaj mięsa, zazwyczaj całe lub poszczególne części zwierząt wiszą zakonserwowane i gotowe do sprzedaży na porcje.
Wieprzowina z rożna.

Ciekawym doświadczeniem jest też samodzielne gotowanie jedzenia w glinianym garnku lub ewentualnie grillowanie. W Chiang Rai w Tajlandii na nocnym bazarze można odbyć taką ucztę. W zestawie dostajemy garnek z rosołem, który stawiany jest na rozżarzonych węglach, świeże warzywa i zioła, makaron ryżowy, surowe jajko i surowe mięso (można tez wybrać sobie rybę lub owoce morza). Stopniowo i według uznania wkładamy poszczególne składniki do garnka i gotujemy (możemy sobie też dokupować kolejne porcje mięsa jeżeli najdzie nas taka ochota).

Kociołek i dodatki do samodzielnego gotowania.
Nocny targ w Chiang Rai, część jedzeniowa.
W Wietnamie zwijaliśmy też samodzielnie spring rollsy. Mieliśmy do dyspozycji dużo zieleniny, pyszny sosik orzechowy, jakiś kiszony rodzaj gruszki i mango, smażone i gotowane kawałki wieprzowiny.

Desery i smoothie owocowe: są bardzo słodkie (takie, że aż mdli) i zazwyczaj mają formę żelatynowej galaretki lub jakiejś leguminy. Do miseczki z lodem wrzucane są słodkie żelowe kuleczki w różnych kolorach (niektóre są zrobione z tapioki) i wszystko polewane jest słodkim skondensowanym mlekiem lub mleczkiem kokosowym. Jak dla mnie najlepsze są ręcznie robione lody z mleka kokosowego i owoców oraz smoothie, które można dostać we wszystkich możliwych konfiguracjach i z praktycznie każdego owocu (najzdrowsza forma deseru tutaj). W bardziej zeuropeizowanych kawiarniach dostaniemy też w miarę normalne ciasta, ale też jak na mój gust zbyt słodkie.

Takie słodkie cuda, łudząco podobne do znanych marek, znajdziemy też w sklepach.
„Do wyboru, do koloru” można zamówić smoothie ze wszystkiego, nawet z ciasteczek oreo.
Słodkie kuleczki z tapioki w lodzie i mleku kokosowym.

Kawa i napoje:

Wszędzie podawane są bardziej lub mniej włoskie i amerykańskie rodzaje kawy. Najmocniejsza i najbardziej charakterystyczna w smaku (ma lekko orzechowy posmak) jest kawa w Wietnamie. Można też zamówić słodką wersję ze skondensowanym mlekiem. Podawana jest zazwyczaj z kostkami lodu.

W tradycyjnych wietnamskich kawiarniach zawsze dostaniemy do kawy darmową zieloną herbatę. Po prawej tzw. kawa kokosowa.
Lemoniada z kwiatków, które nasza gospodyni zerwała przed hostelem.

Z mocniejszych napojów najpopularniejsze jest piwo. Wino jest bardzo drogie. Z ciekawszych specyfików raz poczęstowano nas winem ryżowym, które okazało się być zwykłym bimbrem.

Laotańskie piwo Beerlao

Uff, to na razie na tyle o jedzeniu. Myślę, że jeszcze zbierze nam się sporo materiału, żeby napisać kolejny post o niezwykłych przysmakach Azji. 

ODWIEDŹ NASZ KANAŁ NA YouTube

 

 

Continue Reading

Góry północnej Tajlandii – pętla Mae Hong Son

Ten post należałoby zacząć od słów piosenki Czerwonych Gitar „Płoną góry, płoną lasy…”, albo od utworu Ed’a Sheerana „I see fire”.

A dlaczego?

Okazuje się, że w marcu zaczyna się tradycyjne czyszczenie pól ryżowych, czyli ich wypalanie. Jest to również środek pory suchej więc ogień rozprzestrzenia się bardzo szybko i o pożar nie trudno.

W konsekwencji tych ludowych praktyk, nad górami i w dolinach unosi się potężny smog, który nie tylko utrudnia oddychanie, ale też uniemożliwia podziwianie pięknych górskich widoków… dlatego uważajcie: marzec i kwiecień to miesiące wypalania pól ryżowych. Mimo mniejszej ilości turystów możecie trafić na naprawdę ciężką do zniesienia i zadymioną atmosferę. Na północy sezon trwa od listopada do lutego – wtedy jest najwięcej turystów i ponoć najlepsza pogoda.

Umiarkowany smog
Mały pożar
Ogromne natężenie smogu w Mae Hong Son (tam w oddali powinny znajdować się góry) spowodowane pożarami w okolicznych lasach, których zarzewiem jest tradycyjne wypalanie pól ryżowych.

Ale do rzeczy 🙂

Pętlę Mae Hong Son najlepiej pokonać na motocyklu lub rowerze (wersja dla bardzo wytrwałych).

Trasa zaczyna się i kończy w mieście Chiang Mai i w sumie ma 610 km.

Jeżeli chcecie ją w całości przejechać na skuterze/ motorze to powinniście być przygotowani na strome i kręte drogi (raczej dla wprawionych motocyklistów).

To tylko namiastka zakrętów, prawdziwe będą na filmie…

My postanowiliśmy pokonać pętlę autobusami i lokalnymi środkami transportu. W każdym miasteczku, w którym się zatrzymywaliśmy wypożyczaliśmy skuter, żeby zwiedzać okolicę.

Etapy naszej podróży:

1. Chiang Mai – Chom Thong i Park Narodowy Doi Inthanon

(60 km, około 1,5 h jazdy miejskim autobusem).

Więcej informacji: 

Jak dojechać z Chiang Mai do Parku Narodowego Doi Inthanon, żeby zdobyć najwyższy szczyt Tajlandii?

Film – Doi Inthanon

Chiang Mai – turystyczna mekka Tajlandii

2. Chom Thong – Mae Sariang (110 km)

Jak dojechać:

Najlepiej pojechać do miasteczka Hot (30 km od Chom Thong, spod świątyni kursują tam żółte lokalne samochodo-busy). Z Hot odjeżdżają w kierunku Mae Sariang małe klimatyzowane busy (koszt przejazdu: 200 THB od osoby, czas przejazdu 2 h).

Mae Sariang:

Małe miasteczko położone niedaleko granicy z Myamar (Birmą). Pełni funkcję tranzytowo-handlową.

Samo oferuje niewiele atrakcji: można zatrzymać się w jednym z drewnianych hosteli nad rzeką i posiedzieć w hamaku sącząc jakiś trunek… jednak w porze suchej rzeka znacznie wysycha i trudno ją dojrzeć z hamaka…

Mae Sariang widok na rzekę w porze suchej

W okolicy można odwiedzić górskie plemiona, wodospad i ciepłe źródła. My wybraliśmy się do ciepłych źródeł i przy okazji odwiedziliśmy górskie wsie. Spotkaliśmy również sympatycznych skautów i krowy.

Mostek prowadzący do ciepłych źródeł w okolicy Mae Sariang
Ciepłe źródła czyli prywatna wanna z ciepła i zimną wodą (mineralna woda prosto z ziemi).
Grupa miłych skautów, która poczęstowała nas placuszkami z mango

Wodospadu pomimo szczerych chęci niestety nie znaleźliśmy. Chyba wysechł. Górskich plemion też nie szukaliśmy.

W poszukiwaniu wodospadu…
Wiejska chata

Z ciekawszych zjawisk: żyją tu kobiety o długich szyjach z plemienia Karen. Jednak traktowanie ludzi, jak zwierzęta w Zoo, nie wydaje mi się najlepszą formą wspierania tej społeczności, zwłaszcza, że kwestia kobiet o długich szyjach jest dosyć polemiczna – ponoć są to w większości uciekinierki z pobliskiej Birmy, które żeby dostać pozwolenie przebywania na terenie Tajlandii decydują się na taką formę ozdoby/okaleczenia i tym samym stają się atrakcją turystyczną.

Kwestia emigrantów z pobliskich krajów też nie wygląda za różowo: ponoć istnieją obozy dla uciekinierów poukrywane w lasach, których mieszkańcy mają ograniczone prawo poruszania się po Tajlandii – co jakiś czas na drodze znajdują się tak zwane check point’y przy których policjanci sprawdzają dowody osobiste. Biali turyści traktowani są ulgowo (kiedy jechaliśmy miejscowym żółtym samochodem wszyscy zostali wylegitymowani oprócz nas – tak działa biała skóra i mniej skośne oczy).

Z innych ciekawostek: wieczorem w miasteczku co jakiś czas wyłączany był prąd (podejrzewam, że z powodu pożarów okolicznych lasów) i dzięki temu można było podziwiać pięknie rozgwieżdżone niebo (już dawno takiego nie widziałam), miejscowi też się zbytnio nie przejmowali i wyglądali na przygotowanych na taką okoliczność (od razu wyciągali przenośne halogeny / świeczki i życie toczyło się dalej).

Mimo braku prądu miasteczko żyło normalnym życiem

3. Mae Sariang – Mae Hong Son

(163 km, około 3,5 h jazdy klimatyzowanym busem, koszt 200 THB)

Niestety z powodu ogromnego zadymienia postanowiliśmy nie zostawać na dłużej w Mae Hong Son, chociaż okolica i samo miasto wydawały się bardzo urokliwe…

4. Mae Hong Son – Pai

(107 km, około 3 h jazdy lokalnym żółtym samochodo-busem, koszt 120 THB)

Droga pomiędzy Mae Hong Son a Pai to najbardziej wymagający, ale też najładniejszy odcinek pętli. Zakręty wiją się jak jelita w brzuchu: raz wznoszą się stromo do góry, żeby zaraz potem opaść gwałtownie w dół. Jak ktoś ma chorobę lokomocyjną to lepiej nałykać się proszków przed podróżą (w trakcie naszej przejażdżki zemdliło nawet lokalne dziecko więc naprawdę jest to kręta droga).

Lokalny żółty samochodo-bus
Trzeba się dobrze trzymać bo rzuca na zakrętach…

Pai to miasteczko bardzo turystyczne. Większość turystów przyjeżdża tutaj na jedno lub parodniowe wycieczki z Chiang Mai. Kiedyś było to zagłębie przemytników narkotyków i szukających tanich narkotyków hipisów. Dzisiaj jest tu bardziej sielankowo i turystycznie. Atmosfera bardziej przypomina nasze bałtyckie kurorty lub mazurskie klimaty niż imprezowe zagłębie (przynajmniej w marcu, czyli poza sezonem).

Mimo natłoku przyjezdnych można naprawdę odpocząć i poczuć się prawie jak na działce pod Warszawą (gdyby nie te otaczające wioskę góry).

Sielankowy nastrój nad rzeką
Można zamieszkać w takim domku z widokiem na rzekę.
Wieczorem można też zrelaksować się w hamaku słuchając chłopaka z gitarą w barze z „mikrofonem dla każdego”.

Okolica oferuje liczne atrakcje. Najlepiej wypożyczyć skuter lub wybrać się na zorganizowaną wycieczkę.

My odwiedziliśmy wyschnięty wodospad, przy którym był pożar, kanion i oddaloną o 47 km jaskinię Lod (myślę, że w porze suchej to największa atrakcja).

Wyschnięty wodospad i tlący się las
Kanion w smogowym dymie
Jaskinia Lod
Po jaskini pływa się bambusową tratwą

Oczywiście atrakcją samą w sobie jest jazda skuterem po okolicy, a zwłaszcza przejazd do jaskini Lod (dobrze, że wzięliśmy mocniejszy skuter, który jakoś sobie poradził z naszym ciężarem i 360º zakrętami).

Punkt widokowy w drodze do jaskini Lod

ZOBACZ TEŻ FILM

Continue Reading

Doi Inthanon, czyli jak zdobyliśmy najwyższy szczyt Tajlandii – krótka fotorelacja

Jak zdobyliśmy najwyższy szczyt Tajlandii – wysokość 2565 m n.p.m (wyżej niż Rysy 2503 m n.p.m)

Tankowanie to wcale nie taka prosta sprawa… Automat niestety nie mówił po angielsku.
Jakoś udało nam się zatankować i ruszyliśmy w drogę: 47 km skuterem na sam szczyt, a po drodze…
… zatrzymaliśmy się przy wodospadzie Wachiratan (pierwszy po wjeździe do Parku).
Wachiratan Waterfall
Jak już dowlekliśmy się prawie na szczyt (jednak we dwoje jesteśmy trochę za ciężcy na tutejsze skutery) to zabrakło nam benzyny…
… udało nam się jednak odwiedzić jeszcze świątynie, które znajdują się 5 km przed najwyższym punktem w Tajlandii…
… zrobiliśmy kilka zdjęć…
…zjechaliśmy 8 km na dół zatankować…
… i znowu wróciliśmy w to samo miejsce…
… i w końcu zdobyliśmy najwyższą górę Tajlandii na skuterze…
…tak wygląda szczyt…
… i tak też…
W lesie można znaleźć takie listki.
Po powrocie do hostelu trochę odpoczęliśmy…
Marcin przestudiował mapę…
żeby pojechać do jeszcze jednego wodospadu (Mae Ya Waterfall)

ZOBACZ TEŻ FILM

Continue Reading

Chiang Mai – turystyczna mekka Tajlandii

Graffiti przedstawia kobietę z górskiego ludu Karen

Możemy z pewnością stwierdzić, że ze wszystkich miejsc, które do tej pory odwiedziliśmy w Tajlandii, w Chiang Mai najłatwiej spotkać innego turystę (nie byliśmy na wyspach południa więc nie mamy porównania, bo być może jedynie tam spotkalibyśmy się z większym zagęszczeniem turystów). Gdzie się nie spojrzysz tam chiński, japoński, europejski, australijski etc. turysta lub grupa wycieczkowa. Nie brakuje też Tajów, którzy zwiedzają swój kraj. Chiang Mai jest swego rodzaju „Zakopanem” północnej Tajlandii, bazą wypadową do dalszych wycieczek w góry i innych atrakcji.

Co wynika z tak dużego ruchu turystycznego?

Korzysta na tym przede wszystkim rynek usług: można tu kupić wycieczkę dosłownie wszędzie i we wszystkich opcjach (przejażdżka na słoniu, pod słoniem, za słoniem, obok słonia, zjazd na rowerze z góry, wjeżdżanie pod górę, skoki z wysokości, spływ w dmuchanym kole etc.) oczywiście jeżeli odpowiednio się za nią zapłaci.

Jakie są tego konsekwencje?

Podróżowanie na własną rękę jest tu niemile widziane. Zobrazuję to stwierdzenie na naszym przykładzie. Od samego początku wiedzieliśmy, że chcemy sami pojechać do Parku Narodowego Doi Inthanon i zdobyć najwyższy szczyt Tajlandii (no dobrze „zdobyć” to zbyt górnolotnie powiedziane: wjechać na najwyższy szczyt Tajlandii). Wynikało to z naszego okrojonego budżetu i niechęci do grupowych wycieczek zorganizowanych. Jako że nie ma zbyt wielu informacji jak dostać się samodzielnie do Doi Inthanon z Chiang Mai (zmowa milczenia panuje w całym mieście, a w internecie są jakieś szczątkowe informacje), zwiedzeni zachęcającym napisem „Tourist Information”, postanowiliśmy zaciągnąć języka u profesjonalnych doradców.

I co nas spotkało?

Pan po 2 min rozmowy obraził się, że nie chcemy od niego kupić jednodniowej wycieczki zorganizowanej, tylko próbujemy dowiedzieć się skąd odjeżdża miejski autobus w kierunku Parku… po czym odwrócił się na pięcie i sobie poszedł (to chyba właśnie jest ta sławna azjatycka duma).

Tak więc nie dajcie się nabrać: w Chaing Mai wszystkie tak zwane ‚Informacje Turystyczne’ to małe biura podróży, które sprzedają gotowe pakiety wycieczek. (Wskazówki jak dojechać do Doi Inthanon na własną rękę znajdziecie tutaj).

Co warto zobaczyć i czego doświadczyć w Chiang Mai?

  1. Odwiedzić wszystkie złote i drewniane Waty (świątynie buddyjskie), których w obrębie samego starego miasta otoczonego murem jest aż 36.
  2. Pojechać rowerem/ skuterem/ taksówką do Zoo i na górę Doi Suthep. My wybraliśmy się rowerem dlatego dotarliśmy tylko do wodospadu Huay Keaw.
    Wejście do wodospadu, które ozdabia prawdziwy kogut

    Mnisi zażywają kąmpieli w dolnej części wodospadu 
  3. Zjeść górskie smakołyki i nakupić prezentów z podróży na weekendowym nocnym targu ulicznym (W sobotę – zamykana jest ulica Wua Lai Road poza murami miasta, a w niedzielę główna ulica w obrębie murów – Ratchadamnoen Road).
    Pierożki z nadzieniem przyrządzane na parze (najlepsze te z wieprzowiną!)

    Sobotni targ uliczny (czynny od 16:00)
  4. Pójść na tajski masaż – my wybraliśmy się na świetny i niedrogi masaż do świątyni Wat Pan Whaen. Trochę bolało ale za to później człowiek jest rozciągnięty i bardzo zrelaksowany.
  5. Można też oczywiście kupić sobie wycieczkę lub wybrać się na trekking w okoliczne góry.
  6. Można też pójść na ulicę uciech lub do baru i pozwisać nogami nad przechodniami popijając Chang’a.

Chiang Mai pomimo turystycznej strony jest bardzo przyjemnym i urokliwym miastem, które nie tylko gwarantuje wszystkie możliwe rozrywki i zaspokaja wszelakie potrzeby, ale też oferuje możliwość odprężenia się Tajom, europejskim hipsterom, chińskim turystom (z góry przepraszam chińskich hipsterów) jaki i polskim podróżnikom 😉 (można się tu poczuć prawie jak w domu…).

ZOBACZ TEŻ FILM

Continue Reading

Lop Buri – miasto małpich figli

Co się dzieje, gdy małpy opanują miasto?

Po pierwsze staje się ono atrakcją turystyczną (gdyby nie małpie figle nikt prawdopodobnie by się tu nie zatrzymywał, bo nie ma tu spektakularnych ruin ani innych atrakcji turystycznych, chociaż samo miasteczko jest bardzo przyjemne).

Lop Buri centrum miasta

Po drugie trzeba mieć oczy dookoła głowy lub długi kij, żeby w każdej chwili być przygotowanym na atak (zwłaszcza, gdy ma się stragan z jedzeniem). Ja przeżyłam taki niespodziewany atak na torebkę i kark zwiedzając ruiny świątyni, w której zamieszkują małpie stada (są na tyle zorganizowane, że zawsze atakują grupowo: jedna wskakuje na torebkę lub plecak, a dwie inne na kark i ramiona. Nie wypuściłam torebki z ręki tylko dlatego, że Marcin odganiał je stick’iem od kamery, którego trochę się bały).

Małpka chowa się ze swoją skradzioną zdobyczą

Po trzecie trzeba zamykać okna i dobrze przykręcać wszystkie wystające części do samochodu/ skutera/ roweru. Małpy kradną i odrywają wszystko, co się da.

Jedna małpka próbuje oderwać antenę, a druga majstruje coś przy zderzaku (na początku obie z wielkim hukiem spadły ze znacznej wysokości na dach tego samochodu, ciekawe czy często muszą robić blacharkę…)

Po czwarte nie należy siadać pod drzewami z których może coś spaść np. sucha gałąź lub jakiś owoc/ orzech (małpy złośliwie lub nie, kto to wie, zrzucają resztki lub oderwane gałązki).

Małpka patrzy się na nas z drzewa jak siedzimy na dole w barze. W pewnym momencie drzewo opanowało całe stado i zostaliśmy zasypani gałązkami i resztkami jakichś owoców.

Po piąte należy ustalić granice. Miejscowym bardzo dobrze udało się zawęzić teren małpich igraszek do centrum miasta i okolic ruin świątyni. W dalszych dzielnicach nie zauważyliśmy żadnych małpich mordek.

Ruiny świątyni, czyli główna siedziba małpich stad

Po szóste trzeba nauczyć się żyć w symbiozie. Uliczni sprzedawcy jedzenia walczą z małpimi gangami długimi kijami, ale też dają im swego rodzaju „haracz”, czy to w postaci resztek jakie im zostają, czy to w postaci jakiegoś owocu albo ciasteczka. W końcu wielki pomnik złotej małpy jest symbolem Lop Buri, a w listopadzie organizowany jest tu wielki małpi festiwal, podczas którego wystawia się stoły zastawione jedzeniem i trwa wielka małpia uczta.

Małpka poszukuje resztek w śmietniku tuż obok stoisk z jedzeniem
Złoty pomnik małpy na dworcu w Lop Buri

Pomimo małych uciążliwości nam się bardzo podobało w małpim mieście.

Miejska dżungla

Więcej zdjęć w galerii.

ZOBACZ TEŻ FILM

Continue Reading

Ayutthaya – ruiny dawnej potęgi

Budda na terenie ruin świątyni Wat Maha That

Po dwóch godzinach przyjemnej podróży pociągiem bez okien (tzw. hard seat, czyli najtańsze pociągi, koszt przejazdu z BKK to 15 THB za osobę) dotarliśmy na miejsce. Wcale nie żartuję, że jest to przyjemna podróż, bo pociąg jedzie tak wolno, że można się dobrze przyjrzeć życiu, które dzieje się za oknem i w przedziale. A dzieje się nie mało. Na każdej kolejnej stacji trzeba pozdrawiać lokalną ludność, która pod wieczór wyszła gimnastykować się na peronie lub posiedzieć i popatrzeć na pociągi. W przedziale natomiast ruch. A to konduktor przejdzie, a to Pan sprawdzacz toalet/ ochroniarz zajrzy kolejny raz do klopa, a to wsiądą pasażerowie z wielką maskotką Hello Kitty, a to Pani z napojami… człowiek nie zdąży się ponudzić. 

Życie toczy się przy torach

Nowa część miasta nie wyróżnia się niczym specjalnym. Jest rzeka, po której pływają statki, bary i ładna stacja kolejowa. Główną przyczyną, dla której przyjeżdżają tu turyści są pozostałości po dawnych świątyniach i pałacach. Ayutthaya w XIV wieku była potężnym miastem (liczyła sobie aż milion mieszkańców), niektórzy mówią, że w okresie największego rozkwitu była najludniejszym miastem świata. Niestety została prawie doszczętnie zniszczona przez Birmańskie wojska w XVIII wieku, dlatego obecnie możemy podziwiać tylko majestatyczne ruiny.

Świątynia Wat Maha That

Oprócz ruin są także inne atrakcje: słonie i wielkie jaszczury pływające w rzece (Marcin mówi, że to warany, ale ja nie jestem przekonana). Są też i małe jaszczurki na ścianach budynków (te choć małe występują w zastraszającej liczbie).

Ruiny można zwiedzać z grzbietu słonia
Wielki jaszczur czai się w wodzie

Po mieście bardzo przyjemnie można przemieszczać się rowerem (koszt wynajęcia na 1 dzień to 30 – 50 BHT w zależności, gdzie się wypożyczy). Część zabytkowa miasta położona jest w parku więc nawet upał nie straszny.

Przyjemne miasto dla archeologów i ciekawych historii Tajlandii. Trzeba tylko uzbroić się w cierpliwość i ze spokojem znosić przybyłych w ogromnych ilościach turystów z różnych krajów… prawie jak na Forum Romanum w Rzymie (kto był, ten wie co to oznacza).

Ciężko zrobić zdjęcie bez turystów w tle

Więcej zdjęć znajdziecie w galerii

ZOBACZ TEŻ FILM

Continue Reading

Ayutthaya – rady praktyczne

Po starej części Ayutthaya najlepiej przemieszczać się rowerem

Jak dojechać z Bangkoku?

Najlepiej pociągiem – tzw. hard seat, około 2h z Bangkoku z dworca Hua Lamphong, koszt 15 BTH za osobę. Można też autobusem lub minibusem, ale wtedy ceny za przejazd są droższe i stoi się w korkach.

Nocleg

My nocowaliśmy niedaleko dworca – hostel Tanrin Guesthouse (dwójka z wiatrakiem 300 BTH z bocznym widokiem na rzekę, ciepła woda, wygodne łóżko i szybki internet. Można też wynająć pokój z klimatyzacją ale już za 600 THB). Nie robiliśmy wcześniej rezerwacji – jest duży wybór więc raczej zawsze coś się znajdzie.

W miasteczku

Prom – żeby dojść do przystani należy po wyjściu z dworca przejść na drugą stronę ulicy i wejść w uliczkę naprzeciwko głównego wejścia dworca (szukając uliczki z przystanią przy głównej drodze należy kierować się w przeciwną stronę niż 7eleven i Tesco). Przepłynięcie na drugą stronę rzeki: 5 BTH.

Rower – przy dworcu można wypożyczyć rower już za 30 THB jednak trzeba go przewieźć łodzią na drugą stronę albo pedałować naokoło mostem. Po drugiej stronie rzeki rowery kosztują 50 THB za dzień.

Świątynie – wejście do jednego kompleksu ruin/ świątyń 50 THB (można kupić pakiet wtedy jest taniej).

ZOBACZ TEŻ FILM

 

Continue Reading

Ko Samet: luksusowy park narodowy

Na początku naszej podróży postanowiliśmy udać się na krótkie wakacje (sic!). Przygotowania do wyprawy życia i parodniowy pobyt w ruchliwym Bangkoku trochę nas zmęczyły, dlatego pojechaliśmy zaznać rajskiego życia na jednej z tajskich wysp. Wybraliśmy na ten cel wyspę Ko Samet (lub Koh Samed jak kto woli), która znajduje się w okolicach Bangkoku (jest oddalona od stolicy zaledwie o 300 km).

Jak dojechać z Bangkoku?

Należy udać się na dworzec Ekkamai i zakupić bilet do miasta Ban Phe, z którego odpływa na wyspę prom. Pani w okienku sprzedała nam bilet łączony (autobus+prom w dwie strony, koszt 250 THB/os). Na przystani nie ma też problemu żeby zakupić bilet na prom (koszt 50 THB w jedną stronę).

Przystań promowa w miasteczku Ban Phe
Statek na wyspę Ko Samet

Wyspa jest niewielka, bo ma tylko 13 km2. Oficjalnie jej obszar jest jednym z tajskich parków narodowych, dlatego żeby tu wypoczywać trzeba wnieść opłatę 200 THB za osobę (jak nam powiedział strażnik bilet jest ważny tylko przez 5 dni).

Nocleg na wyspie

Naiwnie liczyliśmy, że znajdziemy jakieś niskobudżetowe chatki tuż przy plaży, bez klimy i jakichś specjalnych wygód, jednak okazało się, że im ładniejsza plaża tym lepsze chatki / domki i ceny europejskie… po 2h poszukiwaniach i dzięki zdolnościom negocjacyjnym Marcina udało nam się znaleźć chatkę przy jednej z lepszych plaż za 700 THB z klimatyzacją i łazienką (chociaż łazienka w nocy żyła swoim życiem tzn. jak zapalało się światło to wszystkie żyjątka chowały się w popłochu i tylko wolne gąsienice powoli sunęły po ścianie, ale dało się przeżyć i byliśmy w pełni zadowoleni z warunków).

Nasza chatka na wyspie 

Jeśli ktoś chciałby znaleźć jeszcze tańszy nocleg, to powinien szukać w miasteczku przy porcie (tam widzieliśmy pokoje już od 300 THB), jednak wtedy trzeba dojeżdżać do lepszych plaż, ale za to będzie też tańsze jedzenie. Ceny żywności na wyspie są średnio 2 lub 3 razy wyższe niż na lądzie. Mimo wszystko wyspa nie rozczarowuje, chociaż z pewnością nie jest już zupełnie dzika. Turystyczne resorty skutecznie ją ucywilizowały. Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie: luksusy, widoki jak z pocztówek, restauracje i bary na plaży z pysznymi owocami morza lub ciszę i spokój.

Luksusowy Resort na plaży Ao Phrao

 Restauracje na dosyć gwarnej plaży Ao Wong Deuan

Pyszne i świeże owoce morza

Domki z widokiem
Przyjemne Bungalowy na dosyć spokojnej plaży Ao Thian

Różnorodność plaż zachwyca. Warto więc wypożyczyć skuter (jeden dzień w zupełności wystarczy, żeby obejrzeć całą wyspę). W miasteczku wypożyczenie jest dużo tańsze niż na oddalonych od niego plażach (u nas za wypożyczenie chcieli 500 THB za dzień, stargowaliśmy do 350 THB, co i tak pewnie było wyższą ceną niż przy porcie).

Punkt widokowy – najlepsze miejsce, żeby obejrzeć zachód słońca
Plaża Ao Phrao
Plaża Ao Wai

Plaża Ao Chao

Więcej zdjęć z wyspy znajdziecie w galerii.

ZOBACZ TEŻ FILM

Continue Reading

Bangkok: miasto koszmar czy raj dla ciekawych świata?

Subiektywna lista rzeczy, które mogą Cię zaskoczyć w tajskiej stolicy: nasze pierwsze wrażenia.

1. Duchota

Trzeba przyznać, że jest dosyć ciepło. Jednak po pierwszym dniu organizm się przyzwyczaja i człowiek docenia to, że nie musi nosić ciepłych ubrań (co dziwne dzisiaj w galerii handlowej widziałam ciepłe czapki i szaliki, chyba na wypadek gdyby jakiś Taj chciał pojechać do zimnych krajów). Można też spokojnie spać na ulicy, na ławce w parku lub w domu bez okien (nie są tu zupełnie potrzebne, w razie deszczu zamyka się tylko okiennice). Ciepło sprzyja również międzyludzkiej integracji: drzwi często nie ma i można sobie zajrzeć do czyjegoś mieszkania lub zagadać sąsiada siedząc u siebie na kanapie. Ulice tętnią życiem. Pomimo licznych ostrzeżeń na blogach i w przewodnich na temat ‚mrożącej krew w żyłach’ klimatyzacji muszę przyznać, że w pełni rozumiem skłonność Tajów do jak najzimniejszych pomieszczeń: po takiej przejażdżce metrem człowiek wychodzi orzeźwiony i czuje się jak nowo narodzony (nie mówiąc już o tym, że odczuwa ulgę, że w końcu może już wyjść na zewnątrz i się ogrzać).

Odpoczynek na ławce w parku

2. Ruch uliczny

Nie dość że obowiązuje tu ruch lewostronny (przynajmniej teoretycznie, bo nam się wydaje że nie dotyczy to wszechobecnych skuterów, które jeżdżą jak i gdzie chcą) to na dodatek powszechnie panuje zasada, że większy ma zawsze pierwszeństwo. Dlaczego jest to ważna zasada? Otóż nie przy wszystkich ulicach znajdziemy chodnik lub przynajmniej szerokie pobocze. Jak to wygląda w praktyce?

Na ulicach panuje harmonijny nieład. Wszyscy uczestnicy ruchu chaotycznie i o dziwo bezpiecznie jadą do celu. A piesi? Pieszy zawsze musi zachować czujność żeby w odpowiednim momencie zareagować i przykleić się do pobliskiego muru lub uskoczyć na pobocze. Umiejętność szybkiego przebiegania przez jezdnię też jest tutaj bardzo przydatna. Jednak bez obaw, tubylcy jak tylko zobaczą, że nie masz odwagi przejść na drugą stronę, chętnie pomagają i machnięciem reki dają znak zdezorientowanym turystom, że można już bezpiecznie przebiec.

Za chodnik służy rynsztok
Korki w godzinach szczytu, które trwają przez większość dnia

3. Kable

Jak widać na poniższym obrazku Tajowie nie zawracają sobie głowy wkopywaniem instalacji elektrycznych w ziemię.

Wszędzie kable, można komuś odciąć prąd…

4. Zdejmowanie butów

Zwyczaj dobrze nam znany z polskich domów z tą różnicą, że tutaj nikt nie proponuje kapci, chodzi się na boso. Buty obowiązkowo należy zdjąć przed wejściem do świątyń (co ciekawe nad stojakami na buty wiszą ostrzeżenia, żeby uważać bo zdarzają się kradzieże. Chyba najlepszym wyjściem jest nosić stare obuwie lub chować je do torby. My zostawiamy, licząc na to, że nie będzie nam dane wracać boso do hostelu) . Zdarza się, że trzeba zdjąć buty również przed wejściem do niektórych punktów usługowych, restauracyjek na łódkach (w których siedzi się na podłodze na matach) lub małych sklepików (np. do fryzjera, sklepu z ryżem etc.), które prowadzone są w przestrzeni przydomowej.

Przed wejściem do świątyni trzeba zostawić buty.

5. Wsiadanie do metra / szybkiej kolei BTS

Po pierwsze na peronie należy patrzeć na strzałki narysowane na podłodze i ustawiać się w kolejce za żółtą linią. Strzałki skośnie wskazują, gdzie mają stać wsiadający a strzałki pionowe miejsce dla wysiadających. Po drugie trzeba ustawić się w kolejce i się nie przepychać. Tajowie są bardzo kulturalni i jak tylko widzieli, że wsiadamy do zatłoczonego wagonu z wielkimi plecakami to od razu wskazywali nam dogodne miejsce do ich postawienia. Po trzecie: zawsze pilnuj zakupionego biletu/ żetonu, bo bez niego nie przejdziesz przez bramki (bilety/ żetony są wielokrotnego użytku. Bardzo praktyczne rozwiązanie).

Kolejka do wejścia do pociągu BTS
Strzałki na peronie metra

6. Wielobarwne świątynie

Świątynie oprócz wrażeń wizualnych gwarantują zmęczonemu turyście chwilę wytchnienia i wyciszenia. Jak dla mnie to najlepsze miejsca na krótki odpoczynek. Pamiętajcie jednak żeby zawsze siadać ze stopami skierowanymi do wejścia, nigdy w kierunku Buddy. Dla Tajów stopy to nieczysta część ciała i nie należy nikomu pokazywać podeszwy stóp, bo jest to dla nich obraźliwe. Nie można również nadepnąć na próg świątyni, bo przynosi to nieszczęście.

Można posiedzieć, odpocząć i przy okazji przyjrzeć się buddyjskim rytuałom

7. Uliczne stoiska z jedzeniem

Jest to na pewno ogromna zaleta Bangkoku (oczywiście jeżeli ktoś nie ma nadwrażliwego żołądka). Pyszności na każdym rogu za niską cenę. Kupić można dosłownie wszystko (może oprócz ogórków kiszonych i śledzi w śmietanie). Prawdziwy raj dla wielbicieli świeżych owoców i innych smażonych lub gotowanych specjałów. Na pewno nie będziesz tu głodny!

Orzeźwiające mleczko kokosowe
Kawałki grillowanego boczku w słodkiej polewie na patyku i coś w rodzaju kotleta mielonego. Bardzo dobre!
Słodki naleśnik z parówką lub sadzonym jajkiem
Kurki na smaczny rosół

8. Różnorodność, czyli dla każdego coś ciekawego

Koniecznie przyjedź do Bangkoku:

Jeśli lubisz nowoczesne miasta i drogie galerie z super samochodami (musisz jednak omijać stare miasto i Chinatown).

Plac Siam, nowoczesne i drogie galerie handlowe…
… a w nich super samochody
Nowoczesne dzielnice miasta

lub

Jeśli lubisz gwar, ciasnotę, stylowe i niekoniecznie wyremontowane kamienice, uliczne bary, dziwne smaki i zapachy, leniwe koty i psy.

Khao San Road najbardziej turystyczna ulica miasta
Chinatown
Osiedlowy targ

Jedno jest pewne: Tutaj na pewno nie będziesz się nudził!

Ps. Można też się zrelaksować…

Masaż stóp i drzemka

ZOBACZ TEŻ FILM

Continue Reading