Co zobaczyć w Sydney? – Krótki przewodnik

1. Opera – Sydney Opera House

Opera w Sydney

Oczywiście najbardziej charakterystyczne i obowiązkowe miejsce w Sydney. Oprócz obejścia budynku z zewnątrz i wzięcia udziału w jakimś koncercie/ spektaklu, można również po południu wybrać się do jednej z restauracji / barów, które mieszczą się na parterze opery z widokiem na zatokę. Weźcie ze sobą koniecznie jakiś dokument, bo przed wejściem do strefy barowej stoją ochroniarze i proszą o pokazanie torebek i dowodu osobistego, inaczej nie wejdziecie. 

Restauracje i bary w dolnej części opery.

2. Park obok opery/ ogród botaniczny

Widok na operę z parku.

Miłe miejsce na odpoczynek wśród zieleni po męczącym dniu w mieście. Wstęp jest bezpłatny. Można również podziwiać operę i miasto z innej perspektywy.

Widok na Sydney z parku.

3. Sydney Harbour Bridge i Millers Point

Ci odważni, co nie mają lęku wysokości, mogą wybrać się na wspinaczkę na jeden z łuków mostu, żeby podziwiać z góry zatokę oraz widok na miasto i operę. 

Grupa śmiałków na górnym łuku mostSydney Harbour Bridge
Jeden z wycieczkowców odwiedzających Sydney.

Jak już znajdziecie się w okolicach mostu polecamy przespacerować się wzdłuż brzegu do bardzo urokliwego parku na Millers Point.

Sztuka uliczna w niedalekiej okolicy mostu.

Millers Point

4. Centrum i Chinatown

Wśród wielu punktów widokowych w mieście znajduje się też wieża telewizyjna, na szczycie której umiejscowiono obracającą się restaurację. 

Spośród budynków wyłania się charakterystyczna sylwetka wieży telewizyjnej.

W centrum znajdziemy największe galerie handlowe i zabytkowe budowle tj. np. Queen Victoria Building, wiktoriańską halę targową, lub liczne siedziby Sydney Living Museum, które zostały umieszczone w najciekawszych zabytkach miasta. Chinatown natomiast pełne jest banków i restauracji z azjatyckim jedzeniem. Zainteresowani sakralnymi zabytkami mogą również odwiedzić neogotycką archikatedrę Najświętszej Maryi Panny, która znajduje się nieopodal centralnie położonego i przyjemnie zielonego Hyde Park.

Jedna z siedzib Sydney Living Museum w dawnym budynku policji.
Martin Place jeden z centralnych placów miasta.
Chinatown
Deptak przy King St

Z portu Circular Quay, w niedalekiej okolicy Opery, odpływają promy na drugą stronę zatoki. Można tu również podziwiać ogromne wycieczkowce odwiedzające Sydney, a wieczorami okolica portu zamienia się w gwarną imprezownię.

Widok na przystań Circular Quay.
Wycieczkowiec wpływający do przystani Circular Quay

Jeden z zabytkowych budynków portowych w okolicach nabrzeża Circular Quay.
Kolejka do klubu w okolicy portu Circular Quay

4. Darling Harbour

Zatoka rozrywki, w której znajdziecie liczne kawiarnie zbudowane z okazji olimpiady w Sydney, centrum handlowe, muzeum morskie, koło widokowe i zwodzony zabytkowy most.

Darling Harbour
Darling Harbour
Darling Harbour

5. King Cross

Ponoć ulubiona dzielnica dealerów, prostytutek no i backpackerów ze względu na tanie hostele. Bez wątpienia jeżeli szukacie nocnych wrażeń to tu je znajdziecie. W ciągu dnia dzielnica wydaje się spokojna i swojska, idealna na kawę.

6. Woolloomooloo, Paddington, Double Bay

Bardzo przyjemne willowe dzielnice Sydney. Przy nadmiarze czasu warto się po nich powłóczyć w poszukiwaniu przyjaznych zakątków i licznych zatok lub wypić kawę w jednej z małych kafejek.

Przystań w Woolloomooloo
Urokliwy basen przy przystani.
Przystań w Double Bay
Przystań w Double Bay
Urokliwe kawiarenki w Paddington

7. Bondi Beach

Bez wątpienia najbardziej znana i pozerska plaża w mieście. Jeśli chcecie pokazać swoje umięśnione ciało na tle deski surfingowej to tylko tam 🙂 Można też wybrać się na spacer po okolicznych klifach lub odwiedzić jedną z drogich restauracji, które oferują szeroki wybór owoców morza. Dojazd z centrum miejskim autobusem.

Bondi Beach
Sztuka alternatywna na Bondi Beach

Surferzy na Bondi Beach

 

Continue Reading

Sydney – miasto słońca

W Sydney postanowiliśmy zostać trochę dłużej, żeby odpocząć po prawie dwóch miesiącach spędzonych głównie pod namiotem na łonie natury i żeby zaplanować dalszą podróż.

Darling Harbour

Miejskie życie w Sydeny bardzo przypadło nam do gustu. Codziennie łapczywie chłonęliśmy wartkie życie australijskiej metropolii, popijając w przytulnych zaułkach ciepłą kawę z papierowych kubków. Z ciekawością chodziliśmy bez celu w labiryncie ulic i parków, żeby odkryć te znane i te mniej znane części miasta. Gdy zapadał zmrok robiło się jeszcze ciekawiej – nocne światła wielkiego miasta, to zawsze fascynujący widok. Po całym dniu, zmęczeni usypialiśmy, słuchając gwaru ulicy… tak, bardzo nam było tam dobrze!

Co zobaczyć w Sydney? – przeczytaj wpis!

 

 

Continue Reading

Australia – z Brisbane do Sydney – co zobaczyć na Wschodnim Wybrzeżu? – cz. 3

Klify Creascent Heads i szpital dla koali po przejściach w Port Mcquarie

Na klify Creascent Heads trafiliśmy przez przypadek szukając miłego miejsca na obiad.
Znaleźliśmy pusty stolik, ale niestety bez widoku i z żarłocznymi ptakami, ale za to późniejszy spacer wynagrodził nam wszystkie niedogodności.

Szpital dla koali – tylko dla wytrwałych


Szpital można zwiedzić samemu lub w towarzystwie przewodnika/wolontariusza (ustalone godziny wycieczek). Gdy odwiedza się miśki na własną rękę, można również poznać ich trudne historie, które są wypisane na metalowych tabliczkach obok klatek. Weterani wracają do szpitala nawet po kilkadziesiąt razy. Zazwyczaj koale trafiają tam w wyniku pożarów łatwopalnych lasów eukaliptusowych, lub wypadków samochodowych – podobnie jak koty w Polsce chowają się w komorach silników więc trzeba być czujnym.

Jeden z pacjentów szpitala

W Port Maquarie można również zwiedzić zabytkowy dom pierwszych osadników. Za drobną darowiznę oprowadza bardzo miły Pan, który chętnie opowiada o historii regionu.

Latarnia Sugarloaf i przygoda na plaży

W budynkach latarni mieści się zdecydowanie najlepiej położony hotel w Australii. Niestety nie dane nam było tam mieszkać… natomiast mogliśmy znowu podziwiać migrację wielorybów i bezkresny błękit oceanu.

Później poszliśmy pobiegać po plaży i przekonałam się na własnej skórze jak ważne jest oglądanie seriali. Otóż przydała mi się pewna historia z Przyjaciół: pamiętacie jak Chandler i Joey poszli z Moniką na plażę i później nie chcieli się przyznać, co się tam wydarzyło? No właśnie, otóż musiałam zrobić to samo 🙂

Beztrosko biegłam po plaży na bosaka i nagle przeszył mnie potworny ból – jakby moja stopa płonęła od spodu. Na początku myślałam, że to może jakiś kolec, albo że nadepnęłam na coś ostrego, ale stopa była tylko lekko zaróżowiona. Od razu pomyślałam o groźnych paraliżujących jadem meduzach i trochę się przestraszyłam, że ból wcale nie minie i jeszcze mnie sparaliżuje… Żeby uniknąć wizyty w szpitalu bez namysłu postanowiłam wykorzystać sposób z Przyjaciół i… no właśnie poszłam nasikać na własną stopę. Tak to obrzydliwe, ale uwierzcie, że pomogło. Po kilku minutach ból przestał się nasilać i do końca dnia tylko trochę piekła mnie podeszwa stopy, ale już tak do wytrzymania. Także polecam gdybyście nie mieli przy sobie octu winnego (to ponoć drugi dobry sposób na łagodzenie oparzenia meduzim jadem).

Newcastle i Zoo

Jeżeli wciąż nie mieliście okazji zobaczyć czołowych przedstawicieli australijskiej fauny to wykorzystajcie okazję i odwiedźcie park dzikiej przyrody przy Carnley Avenue w New Castle.
Wejście jest bezpłatne.

Później można odpocząć na piaszczystej plaży w New Castle lub przejść się po zabytkowym centrum miasta.

Wieczorem na kempingu widzieliśmy największą odmianę kangurów, niektóre miały chyba po dwa metry wzrostu i prezentowały się naprawdę atletycznie. Miejscowy opiekun kempingu ostrzegł nas żebyśmy nie podchodzili za blisko bo mają młode i samce mogą być bardzo agresywne, a że są bardzo silne to mogą nawet zabić swoim kopnięciem.


Następnego dnia mieliśmy dotrzeć do celu tego etapu naszej podróży: Sydney.

Continue Reading

Australia – z Brisbane do Sydney – co zobaczyć na Wschodnim Wybrzeżu? – cz. 1

Wschodnie wybrzeże Australii to osławione złote surfer’skie plaże i popularne gwarne miasta: Gold Coast i Brisbane. Nam jednak na trasie z Brisbane do Sydney bardziej do gustu przypadły piękne parki narodowe i dzikie wybrzeże niż szklane miasta i zatłoczone sławne plaże.

Brisbane

Po dzikich pustkowiach Outbacku i słabo zaludnionych terenach północno-wchodniego wybrzeża, było to pierwsze duże miasto jakie odwiedziliśmy. Biznesowa i administracyjna stolica stanu Queensland. Niestety z powodu wielkości miasta nasz francuski towarzysz troszkę spanikował, bo ruch samochodowy okazał się większy i ciężko było znaleźć miejsce do parkowania. Kiedy już był zdecydowany oddalić się na dobre od centrum, jakoś udało nam się go uspokoić i szczęśliwie zaparkować (o zgrozo na płatnym parkingu!), więc mogliśmy spokojnie udać się na krótki spacer po brukowanych ulicach nowoczesnego centrum.

Centrum Brisbane

Serce miasta, dzielnica South Bank, położona jest wzdłuż rzeki Brisbane River, przy której umiejscowiły się najdroższe restauracje i kawiarenki.

Ciekawostka: Most na rzece Brisbane jest miniaturową kopią słynnego mostu z Sydney i tak jak w stolicy można się na niego wdrapać i podziwiać widok na miasto.

Jako że leniwy klimat miasta (jak dla nas nie przypominało ono wcale zatłoczonych ruchliwych metropolii, tylko raczej rozbudowaną nowoczesną senną wioskę), nas troszkę uśpił, to również postanowiliśmy zasiąść na kawę w jednej z licznych kawiarni w centrum. Bardzo przyjemy odpoczynek przy czarnej cieczy zakłócił okrzyk naszego kolegi, który z przerażeniem stwierdził, że zostało nam tylko 15 min parkingu i że musimy biec z powrotem. Nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy wracać do samochodu. W ramach pocieszenia udaliśmy się jeszcze na najbardziej znany punkt widokowy w mieście Mt Cooth-tha, który ponoć należy odwiedzić w czasie zachodu słońca, oczywiście najlepiej z butelką jakiegoś dobrego trunku w ręku.

Brisbane, Mt Cooth-tha
Mt Cooth-tha

Gold Coast

Kolejnym dużym miastem na naszej trasie było kurortowe Gold Coast. Jak sami siebie szumnie nazwali: Surferski Raj.

Szeroka plaża przy centrum Gold Coast
Gold Coast

Tym razem szklane domy i wysokie apartamentowce wznoszą się tuż nad złotą plażą, dlatego wykorzystałam tę niepowtarzaną okazję na szybką orzeźwiającą kąpiel w falach. Pogoda raczej nie sprzyjała surferom.

Plaża w Gold Coast

Po krótkim plażowaniu i przechadzce po centrum posililiśmy się jeszcze w pobliskim McDonald’sie i ruszyliśmy do nieco oddalonego od centrum Burleigh Head National Park.

Spacer z widokiem na Gold Coast

Wiało niemiłosiernie dlatego zrezygnowaliśmy z dalszego plażowania i zmęczeni udaliśmy się w poszukiwaniu jakiegoś zacisznego miejsca na nocleg. Gold Coast mimo swoich widocznych plażowych walorów nie przypadło nam do gustu, zdecydowanie wolimy mniej nadęte, przytulne mieściny z niezatłoczoną plażą i niskim zabudowaniem.

Widok na Gold Coast z Burleigh beach

Byron Bay

Ta mieścina bardziej zasługuje na miano mekki surferów niż miasto Gold Coast, przynajmniej tych bardziej hipsterskich surferów… Jest to na pewno bardzo modne miejsce wśród młodych ludzi. Tutaj też pierwszy raz na plaży Broken Head mieliśmy przyjemność obserwować surferów w akcji.

Bardzo przyjemną wycieczką jest również spacer do Cape Byron Lighthouse. Zwłaszcza kawa z takim widokiem dobrze smakuje. Mieliśmy również okazję zobaczyć kolejne wielorybie igraszki w wodzie.

Cape Byron Lighthouse

Wielorybie igraszki

 

Continue Reading

Noosa National Park – dziwne „ściany” w wodzie i nasz pierwszy koala na wolności

Do parku Noosa jechaliśmy z ogromnym zaciekawieniem, bo nasz francuski towarzysz podróży od dwóch dni powtarzał, że właśnie tam zobaczymy: wall in the sea (ściany w wodzie). Przyjęliśmy, że pewnie jest to jakiś spektakularny klif czy inna niezwykła ściana w wodzie… tymczasem nieświadomi jechaliśmy oglądać migrację wielorybów (ang. whale – wymowa tego słowa w ustach naszego kolegi była jednak bardziej zbliżona do słówka wall – ang. ściana, stąd nasze niezrozumienie).

Turyści w Noosa wypatrują wielorybów.

Park jest bardzo popularną i obleganą atrakcją w regionie dlatego trudno było nam znaleźć miejsce do zaparkowania w pobliżu wejścia. Po wielu próbach i okrążeniach w końcu wcisnęliśmy się w jakąś wolną dziurę na parkingu i ruszyliśmy oglądać wspomniane ściany 🙂

Główna ścieżka krajobrazowa w parku Noosa.
Las herbaciany w parku Noosa.

Pierwszym lokatorem parku, który przywitał nas na początku spaceru, był senny koala. Wysoko w koronie eukaliptusa dostrzegliśmy brunatne futerko. Pewnie byśmy go przeoczyli gdyby nie czujne oko azjatyckich turystów, którzy z wielkim entuzjazmem polowali na misia długimi strzelbami swoich foto-obiektywów. Senne koale nie lubią zbyt dużego zainteresowania dlatego chowają się w najwyższych partiach eukaliptusów, a że są to wysokie drzewa to bardzo trudno je wypatrzeć.

Marcin szuka koali w koronach eukaliptusów.
Znajdź koalę!

Nossa słynie też z koloni delfinów, ale akurat w miejscu gdzie miały być widoczne, wcale nie chciały się pokazać.

Chłopcy w wyznaczonym punkcie czekają na delfiny… na darmo.
Jedna z wielu plaż w parku Noosa.

Po dłuższym spacerze doszliśmy do końca cypla, który w spektakularny sposób oblewały błękitne wody oceanu. Chłopcy jeszcze postanowili wdrapać się na najwyższy punkt, a ja zostałam i podziwiałam bezkres niebieskiej wody, gdy nagle ktoś podekscytowany zawołał: wieloryb, tam! I rzeczywiście w oddali widać było rozbryzg wody i wielkie cielsko wyłaniające się z głębin. Wieloryb nie miał zamiaru szybko odpłynąć dlatego radośnie zaczęłam wołać chłopaków, żeby szybko przyszli, bo oto właśnie objawiły się nasze ściany w wodzie. Nasz Francuz w tym całym radosnym podnieceniu zostawił swoje gopro na ławce i niestety, jak już sobie o tym przypomniał, to mały aparacik wsiąkł gdzieś bezpowrotnie. Zobaczenie wieloryba na własne oczy w oceanie robi ogromne wrażenie!

Cypel – najlepsze miejsce do obserwacji delfinów i wielorybów.
Widok z cypla na diabelski kocioł i bezkresny ocean.
Rozbryzg w wodzie po wielkim cielsku wieloryba.
Kawałek bawiącego się w wodzie wieloryba 🙂

Niestety do idealnych zdjęć zabrakło mi teleskopowego obiektywu.
Jak już wieloryby odpłynęły, bo w końcu okazało się, że było ich przynajmniej 4 (matka z małym i dwie inne pojedyncze sztuki), objawiły się nam delfiny, które lubią towarzystwo i płynęły wokół motorówki.

Wokół łódki widać zarysy delfinów.

Wschodnie wybrzeże słynie z surferów. Na plaży przy kurortowym miasteczku Noosaville, już poza granicami parku, można spokojnie rozpocząć swoją przygodę z deską. Panują tu idealne warunki dla początkujących. My, po naszych niezbyt udanych doświadczeniach z Portugalii, nie zdecydowaliśmy się na pływanie na desce. Przyglądaliśmy się chwilkę dzielnym śmiałkom.

Plaża w okolicach Nooosa National Park.
Panują tu idealne warunki dla początkujących surferów.

Mimo niepowetowanej straty naszego kolegi (na szczęście miał jeszcze drugi aparat), zaliczyliśmy ten dzień do bardzo udanych. Noosa National Park, mimo tłumu turystów, jest zdecydowanie jednym z ładniejszych miejsc na australijskim wschodnim wybrzeżu.

Noosa National Park
Continue Reading

Przygoda z samochodem i zachwycająca Rainbow Beach

W czasie długiej podróży z Townsville do Sydney optymistyczny plan naszego kolegi obejmował kilkudniowy pobyt na Fraser Island. Jest to o tyle duże wyzwanie, ponieważ wyspa jest bezludna, zamieszkana tylko przez psy Dingo, i nie ma na niej normalnych dróg (ponoć jest jedna regularnie zalewana, która prowadzi do głównego obozu). W czasie odpływu, żeby zwiedzić wyspę można przemieszać się samochodem tylko po plaży.

Pies Dingo

Na wyspę można dostać się jedynie promem i z powodu panujących tam warunków należy raczej dysponować dobrym samochodem terenowym. Nasz samochód, który bardziej udawał terenowy, według moich odczuć nie był dobrą opcją, ale kolega Francuz się uparł, pomimo realnego zagrożenia, że nie dojedziemy do Sydney i utkniemy na dobre na bezludnej wyspie w towarzystwie psów Dingo. Nie wspominam tu już o dodatkowych kosztach: przeprawa i pobyt na wyspie nie są tanie (trzeba zapłacić za wjazd na teren rezerwatu i kemping, który nie oferuje żadnych udogodnień). Na szczęście postanowiliśmy najpierw przetestować możliwości samochodu na plaży Rainbow Beach, na której panują podobne warunki do Fraser Island. Po drodze odwiedziliśmy jeszcze kilka urokliwych miejsc na wschodnim wybrzeżu.

Nadszedł wreszcie sądny dzień próby. Tym razem to Marcin przejął kierownicę i ruszył w kierunku złocistego piasku Rainbow Beach. Niestety już przy wjeździe zakopaliśmy się na dobre. Czy zawiodły umiejętności mojego męża, czy samochód nie dał rady? Raczej to samochód nie był przystosowany do tak głębokiego piasku, a dzięki rozsądkowi Marcina nie utknęliśmy dużo dalej i nie zatarliśmy sprzęgła, co realnie nam groziło po tym jak nasz nerwowy kolega Francuz próbował wyjechać z potrzasku, zakopując jeszcze głębiej koła…

Narada co teraz mamy zrobić…
Nasza sytuacja nie wyglądała optymistycznie…

Ja po cichu uradowana z całej tej sytuacji (miałam duże obawy, co do naszej wycieczki na wyspę), zostawiłam rozemocjonowanych chłopców i poszłam obejrzeć piękną Rainbow Beach, która swą nazwę zawdzięcza różnokolorowemu klifowi.

Ślady kół samochodowych na Rainbow Beach. Prawdziwe samochody terenowe mogą jeździć tu po plaży.
Plaża Rainbow Beach zawdzięcza swoją nazwę klifom.

Po jakiś 40 minutach zjawił się wreszcie odpowiedni samochód (prawdziwy terenowy), który był w stanie nam pomóc i wyciągnąć nasz pojazd z piachu. Po tym wstrząsającym przeżyciu i realnej groźbie zepsucia samochodu, nasz kolega poszedł po rozum do głowy i postanowił, że już nie będziemy próbowali jeździć po plaży dlatego wycieczka na Fraser Island nie doszła do skutku.

Po udanej akcji ratunkowej, wszyscy troje mogliśmy cieszyć się plażą.

Na pocieszenie wybraliśmy się do pobliskiego rezerwatu wydm, z którego rozpościerał się przepiękny widok na klify i plażę Rainbow Beach.

Rainbow Beach
Continue Reading

Mityczny dziobak i inne zwierzaki – początek drogi z Townsville do Sydney

Po udanym pobycie na farmie, znowu porozumieliśmy się z naszym Francuskim kolegą, z którym już wcześniej podróżowaliśmy z Darwin do Cairns (początek relacji z tego odcinka drogi), i tym razem postanowiliśmy razem dojechać aż do Sydney. Po drodze oczywiście mieliśmy zaplanowane postoje we wszystkich, co bardziej interesujących miejscach, o których wspomniano w Lonely Planet. 

Czasami znajdowaliśmy też czas na zasłużony odpoczynek po obejrzeniu wszystkich wodospadów w okolicy 😉 .

Podróż nr 2 zaczęliśmy w raczej sennym Townsville, które jest urokliwym nadmorskim miasteczkiem, ale po 5 dniach mieliśmy go już trochę dosyć.

Jedna z ulic Townsville
Atrakcją turystyczną Townsville jest stary fort wojskowy Kissing Point
Plaża w Townsville. Kąpiel raczej nie wskazana ze względu na groźnie meduzy. Żeby się ochłodzić u można skorzystać z basenu miejskiego, który znajduje się zaraz przy brzegu.

Skrytym marzeniem Marcina, jeszcze z czasów dzieciństwa, było zobaczenie mitycznego dziobaka, unikalnego ssaka (połączenie kaczki z borsukiem?), który występuje tylko w Australii. Na początku wybraliśmy się w góry do Broken River, naturalnego miejsca występowania tego uroczego stworzenia. Najlepszymi porami, żeby zobaczyć to urocze, ale bardzo wstydliwe zwierzątko, jest wczesny ranek lub wieczór.

Najlepsze godziny do szukania dziobaka.

My niestety byliśmy na miejscu o 9:00. Mimo wszystko postanowiliśmy cierpliwie czekać i bardzo długo wpatrywaliśmy się w mętne wody rzeki Broken River. Ku wielkiemu rozczarowaniu Marcina nie udało nam się zobaczyć Platypus’a, a jedynie kilka żółwi.

Marcin cierpliwe szukał dziobaka…
Jak tylko coś poruszyło się w wodzie wpadaliśmy w chwilową ekscytację, ale zazwyczaj okazywało się, że to kolejny żółw.

Jacyś australijscy turyści podłamali nas jeszcze bardziej mówiąc, że poprzedniego wieczora widzieli aż dwa dziobaki i że są to bardzo szybkie zwierzątka więc trzeba dobrze się wpatrywać, najlepiej w miejscach gdzie jest zgromadzonych dużo patyków.

O tym, że jest to nadpobudliwe zwierzątko przekonaliśmy się miesiąc później, kiedy to wreszcie spełniło się marzenie Marcina i na własne oczy zobaczyliśmy dziobaka… w zoo koło Melbourne dzięki uprzejmości właścicieli drugiej farmy, na której mieliśmy okazję pracować (polecamy film o dziobaku na Facebooku).
Dla osłody, po gorzkiej porażce, następnego dnia pojechaliśmy do małego darmowego zoo w Rockhampton, gdzie z bliska mogliśmy się przyjrzeć flagowym przedstawicielom fauny australijskiej, których później mieliśmy wielokrotnie okazję oglądać na wolności.

W zoo były ciekawskie papugi.
Najładniejszy australijski koala jakiego widzieliśmy w ciągu całej podróży.
Sławny Cassuaris, którego szukaliśmy w okolicach Mission Beach
Pies Dingo
Oczywiście nie mogło też zabraknąć kangura

Niestety nasz kolejny pomysł, żeby wybrać się na najpiękniejszą plażę w Australii, nie wypalił z powodu zbyt dużych kosztów. Plaża Whiteheaven beach znajduje się na wyspie Whitsunday Island, na którą można dostać się tylko promem (chyba że ktoś decyduje się na kilkudniową wycieczkę przez busz), najlepiej w pakiecie z wykupioną ofertą w jednym z biur podróży lub w bardziej luksusowej wersji helikopterem. Wyspa Whitsunday jest ścisłym rezerwatem i za każdy dzień pobytu na niej należy wnieść opłatę, biwakowanie też nie jest tanie, tak więc nawet pobyt na własną rękę nie wyjdzie tanio zwłaszcza, że najpiękniejsza plaża, o której mowa jest dostępna tylko drogą wodną więc i tak trzeba zapłacić za wycieczkę – pozwolenia na wpływanie do najpiękniejszego fragmentu ma tylko jedno biuro więc trzeba się dokładnie dopytać przed kupnem oferty. Te tańsze na pewno tam nie płyną – w informacji w Airlie chętnie powiedzą, kto gdzie może dopłynąć. Najmniejszy koszt za 2 dniową wycieczkę za osobę był w granicach 400 AUD, co zdecydowanie przekraczało nasz budżet. Zresztą takich pięknych białych plaż w Azji widzieliśmy kilka więc jakoś nas ta atrakcja zbytnio nie zachęcała. Na pocieszenie pospacerowaliśmy przez chwilę po również bardzo drogim kurorcie Airlie Beach, z którego wypływają promy i w którym liczne biura oferują wycieczki na Whiteheaven Beach.

Basen i miejska plaża w Airlie 
Z Airlie odpływają promy na Whitsunday Island
Continue Reading

Najwyższy wodospad Australii – Wallaman Falls

W pobliżu miasteczka Ingham, gdzie umówiliśmy się, że odbierze nas właściciel farmy, na której mieliśmy pracować przez następne 2 tygodnie, znajduje się najwyższy wodospad Australii: Wallaman Falls (268 m).

Wallaman Falls

Oczywiście nie mogliśmy przegapić takiej atrakcji, w końcu w przewodniku Lonley Planet był to punkt nr 1 tego regionu. Nasz Francuz nigdy nie pozwoliłby nam nie pojechać do miejsca, które w rankingu jego ulubionego przewodnika miało tak wysoką ocenę. Skorzystaliśmy więc z okazji i po godzinie jazdy trudną górzystą i wąską drogą, która czasami przyprawiała mnie o mdłości, zwłaszcza, że nasz młody kierowca szarpał nerwowo kierownicą, dojechaliśmy do celu.

Górzyste widoki po drodze do wodospadu Wallaman Falls

Wodospad rzeczywiście okazał się imponujący. Można go podziwiać z punktów widokowych, które znajdują się niedaleko parkingu.

Wallaman Falls
Wallaman Falls
Punkty widokowe na Wallaman Falls.

Dla wytrwałych i tych, co mają dużo czasu i lubią się zmęczyć jest szlak, które prowadzi do podnóży wodospadu. W trakcie 5 godzinnej wędrówki można podziwiać imponujący kanion i widoki na górzystą okolicę. My na szczęście nie mieliśmy czasu na trekking. Na szczęście, bo pogoda w czasie dnia była prawdziwie tropikalna i jak dla mnie chodzenie po górach w takim gorącu to żadna przyjemność.

Ścieżka, która prowadzi na szlak do kanionu i do podnóży wodospadu.
Zielony kanion wodospadu Wallaman.

Po południu wróciliśmy do Ingham, rozstaliśmy się z Francuzem, jak się później okazało wcale nie na zawsze, i z niecierpliwością czekaliśmy na Johna. Wieczorem zaczęliśmy nowy etap naszej podróży po Australii: pracę na farmie.

Continue Reading

Plaże Australii – Mission Beach

Mission Beach

Prawie pod koniec naszej pierwszej wyprawy samochodowej z Francuskim kolegą, zdążyliśmy jeszcze odwiedzić jedną ze sławnych plaż wschodniego wybrzeża: Mission Beach, i najwyższy wodospad Australii: Wallaman Falls.

Mission Beach. Pierwsza plaża jaką odwiedziliśmy w Australii.

Szeroka, jeszcze tropikalna plaża, rozciąga się pomiędzy Cairns a Townsville. Rzeczywiście jest ładna, jednak kąpiele w oceanie nie są tu wskazane, zwłaszcza w pewnych okresach czasu (zazwyczaj gdy robi się cieplej), z powodu małych, ale bardzo zjadliwych meduz, których jad powoduje porażenie układu nerwowego, a w konsekwencji paraliż i nawet czasami śmierć. Dla śmiałków i amatorów kąpieli przy każdym wejściu na plaże umieszczony jest zestaw ratunkowy, który zazwyczaj zawiera jakiegoś rodzaju ocet: ponoć szybkie polanie ukąszenia octem częściowo redukuje nieprzyjemne skutki trucizny.

Tropikalna roślinność Mission Beach

Na szczęście, jak dla nas było za zimno na kąpiele, więc nie podjęliśmy ryzyka wchodzenia do wody i zadowoliliśmy się tylko ładnymi widokami.

Mission Beach
Można też podziwiać niesamowite obrazy tworzone przez kraby.
Krabowe arcydzieła.

Wzdłuż plaży znajdują się liczne kurortowe domy dla lepiej sytuowanych Australijczyków. Samo miasteczko Mission Beach zresztą też należy do tych lepszych kurortów.

Z okolicznych wzgórz też rozpościera się ładny widok na plażę Mission Beach

Plażę Mission Beach odwiedziliśmy jeszcze raz w trakcie naszego pobytu na pierwszej farmie. Nasz właściciel farmy miał w pobliskim domu kultury wystawę swoich prac, ale o tym już w następnym wpisie…
Wtedy też próbowaliśmy w pobliskim parku zobaczyć jedynego w swoim rodzaju ptaka, którego można spotkać na wolności tylko w tym regionie: Casuarius. Na nasze szczęście nie udało nam się to, później dowiedzieliśmy się, że te ogromne ptaki są bardzo agresywne i nie boją się nawet samochodów, które ponoć w nocy nawet atakują, tym bardziej nie przejmują się ludźmi. Casuariusa zobaczyliśmy w końcu na żywo w zoo w Richmond.

Znak ostrzegający przed spacerującymi Casuarius’ami.
Mission Beach, prawie jak na Karaibach 🙂
Continue Reading

Wodospady Australii – Josephine Falls

Josephine Falls

Australijski stan Queensland obfituje w malownicze wodospady. Zwłaszcza jego wschodnia część. Na terenie tegoż stanu położony jest również najwyższy wodospad całego kontynentu: Wallaman Falls.
Jednym z ciekawszych wodospadów są Josephine Falls, zwłaszcza jeżeli planujecie się w nich wykąpać. Dodatkową atrakcją jest naturalna zjeżdżalnia, która cieszy się w okolicy dużą popularnością.

Naturalna zjeżdżalnia w Josephine Falls
Można też poczuć się jak Tarzan, bo wodospady położone są w środku tropikalnego lasu.

Do wodospadów prowadzi dość długa ścieżka przez tropikalny las.

Do Josephine Falls prowadzi ścieżka przez tropikalny las.

My niestety dotarliśmy do Josephine Falls tuż przed zmrokiem, kiedy temperatura nie zachęcała już do kąpieli więc tylko popatrzyliśmy z zazdrością na pluskających się śmiałków. Mimo wszystko, jak dla mnie jest to jeden z fajniejszych australijskich wodospadów do kąpieli i zabaw w wodzie.

Chłopcy zrobili mi tylko sesję przy wodospadzie Josephine Falls (oczywiście gadali jakieś głupoty, stąd moja dziwna mina na zdjęciu 🙂 )
Continue Reading