W pobliżu miasteczka Ingham, gdzie umówiliśmy się, że odbierze nas właściciel farmy, na której mieliśmy pracować przez następne 2 tygodnie, znajduje się najwyższy wodospad Australii: Wallaman Falls (268 m).
Oczywiście nie mogliśmy przegapić takiej atrakcji, w końcu w przewodniku Lonley Planet był to punkt nr 1 tego regionu. Nasz Francuz nigdy nie pozwoliłby nam nie pojechać do miejsca, które w rankingu jego ulubionego przewodnika miało tak wysoką ocenę. Skorzystaliśmy więc z okazji i po godzinie jazdy trudną górzystą i wąską drogą, która czasami przyprawiała mnie o mdłości, zwłaszcza, że nasz młody kierowca szarpał nerwowo kierownicą, dojechaliśmy do celu.
Wodospad rzeczywiście okazał się imponujący. Można go podziwiać z punktów widokowych, które znajdują się niedaleko parkingu.
Dla wytrwałych i tych, co mają dużo czasu i lubią się zmęczyć jest szlak, które prowadzi do podnóży wodospadu. W trakcie 5 godzinnej wędrówki można podziwiać imponujący kanion i widoki na górzystą okolicę. My na szczęście nie mieliśmy czasu na trekking. Na szczęście, bo pogoda w czasie dnia była prawdziwie tropikalna i jak dla mnie chodzenie po górach w takim gorącu to żadna przyjemność.
Po południu wróciliśmy do Ingham, rozstaliśmy się z Francuzem, jak się później okazało wcale nie na zawsze, i z niecierpliwością czekaliśmy na Johna. Wieczorem zaczęliśmy nowy etap naszej podróży po Australii: pracę na farmie.