Outback – fascynujące australijskie bezdroża

Jakie miejsce zrobiło na nas największe wrażenie w Australii? Wcale nie, tak jak pewnie podejrzewacie, surfer’skie plaże zachodniego wybrzeża, ani też liczne wodospady… był to pustynny australijski Outback. Dlaczego? Bo pięknych wodospadów i piaszczystych plaż na świecie jest wiele (w Australii ładniejsze plaże od tych z osławionego Gold Coast są chociażby na zimnym południu), a Outback zafascynował nas swoją odmiennością. Może jakbyśmy wcześniej poznali azjatyckie stepy lub pustynne bezdroża USA, to nie bylibyśmy pod wrażeniem australijskiego Outbacku. Może… Jednak w tamtym momencie było to dla nas pierwsze takie doświadczenie bezkresnych pustkowi, niekończących się dróg donikąd, braku oznak jakikolwiek życia… zdecydowanie było to dla nas fascynujące miejsce.

Ruch na australijskim Outbacku jest znikomy. Proste drogi ciągną się przez setki kilometrów. Krajobraz jest raczej monotonny.

 

Pierwszy raz poczułam się tak odizolowana od jakichkolwiek oznak cywilizacji (z brakiem zasięgu telefonicznego włącznie). W Azji wszędzie są ludzie (nawet dżungla jest stosunkowo gęsto zamieszkana), tutaj człowiek może liczyć tylko na to, że raz na kilka godzin zobaczy samochód jakiegoś turysty lub pociąg drogowy, który bardziej wywołuje strach niż radosne odczucia. Dlaczego strach? Bo taki pociąg nie hamuje, jest bardzo długi i jedzie dosyć szybko wzbijając wokół siebie kłęby kurzu, dlatego wyprzedzanie go stanowi duże wyzwanie…

Mimo niewielkiego ruchu ciężko jest wyprzedzić pociąg drogowy…

Największe wrażenie pociągi drogowe robią w nocy, gdy oświetlone kolorowymi lampkami, mkną przez bezdroża Outbacku, siejąc spustoszenie wśród licznej populacji lokalnych kangurów. Widok martwych zwierząt przy drodze nie jest rzadki, zresztą pierwszy kangur jakiego zobaczyłam w Australii to właśnie był taki martwy duży okaz przy drodze. Ze względu na duże ryzyko zderzenia się ze zwierzętami podróżowanie po zmierzchu samochodami osobowymi po Outbacku jest zabronione.

Pociąg drogowy.
Miejsce zbrodni?

Należy więc dobrze zaplanować sobie trasę przejazdu poszczególnych odcinków, żeby zawsze przed zmrokiem zdążyć dojechać na jakiś bezpieczny przydrożny kemping/ miejsce postojowe. Swoją drogą, jeśli traficie na taki kemping przy drodze, gdzie pociągi robią sobie postój w nocy, to raczej spokojnie nie pośpicie, bo w tych pojazdach nie opłaca się wyłączać silnika w czasie postoju więc robią straszny hałas zwłaszcza jak zbierze się ich kilka…

Po prawej miejsce postojowe dla pociągów drogowych.
Darmowy kemping trochę dalej od drogi.
Kempingowa sztuka.

Inną atrakcją na przydrożnych outbackowych kempingach po zmroku są krwiożercze muchy. Jednego takiego wieczora zaraz po pięknym zachodzie słońca zrozumiałam po co w sklepach w Darwin sprzedają siatki ochronne na głowę. Otóż muchy w ogromnych ilościach atakują właśnie głowę, a w szczególności okolice oczu. Człowiek bez siatki na głowie nie jest w stanie wytrzymać na zewnątrz ani chwili… Wtedy też poczułam wielkie współczucie dla krów, które widzieliśmy na farmach i które miały wygryzioną skórę wokół oczu aż do krwi przez te okropne muszyska…

Piękne zachody słońca… niestety oznaczają też atak krwiożerczych much.

W Australii o życiu na Outbacku pisze się książki, które cieszą się dużą popularnością. Są to zazwyczaj opowieści o ciężkim życiu farmerów, którzy mimo niesprzyjających warunków hodują na tych terenach bydło. Należy tutaj wspomnieć, że taka jedna farma może mieć wielkość podobną do terytorium Polski (wcale nie przesadzam) i żeby móc ją nadzorować właściciel powinien mieć helikopter lub inny samolot śmigłowy. Owe sławne stations, jak je się tutaj nazywa, przeważnie należą do bogatych rodów australijskich, czyli potomków odważnych pionierów, którzy nie bali się wyzwań samotnego życia na Outbacku.

Na australijskim Outbacku można też zobaczyć wielbłąda.

Dobrym miejscem, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o trudnej i czasem krwawej historii Outbacku jest znany na całą Australię pub The Daly Waters Pub, który w początkowej fazie swojego istnienia był świadkiem licznych morderstw i zatargów lokalnych właścicieli ziemskich. Miejsce z pewnością warte jest zatrzymania, chociażby na kawę. Można tu poczuć atmosferę dzikiego australijskiego zachodu.

Już prawie pod koniec naszej drogi przez Outback (do celu, miasta Cairns, zostało nam jakieś 800 km) okazało się, że tylne opony w naszym samochodzie, delikatnie mówiąc, nie zniosły najlepiej tych przejechanych przez nas 2 tysięcy kilometrów i były zdarte aż do metalowego wzmocnienia. Nasz kolega, właściciel samochodu, oczywiście wpadł w panikę i zakomunikował, że dalej nie jedzie. Bardzo mnie to rozbawiło, bo znajdowaliśmy się pośrodku niczego i właściwie to nie bardzo było wiadomo, jak inaczej moglibyśmy się stamtąd wydostać. Niestety była tez niedziela i jedyny zakład z oponami jaki znaleźliśmy w pobliżu był zamknięty. Co prawda właściciel przez telefon powiedział, że może po południu przyjedzie jeżeli bardzo potrzebujemy, ale cena jaką powiedział zamknęła naszemu Francuzowi usta i sprawiła, że zaczął intensywnie myśleć.

W razie awarii samochodu, trzeba wytrwale czekać na pomoc i liczyć na cud. Warto mieć zapas wody, żeby przetrwać najgorętsze chwile dnia.
Numer naszych zniszczonych opon…

Po naszych, właściwie bardziej Marcina, zapewnieniach, że te opony mimo wszystko wytrzymają te 800 km do Cairns i dłuższej chwili zastanowienia, nasz kolega jednak zmienił zdanie i oznajmił, że musimy dojechać do jakiegoś większego miasta, żeby było taniej. Odetchnęliśmy z ulgą. Na noc zatrzymaliśmy się w uroczym Richmond, w którym pasjonaci ery dinozaurów znajdą w miejscowym muzeum liczne skamieliny i pozostałości po tych wymarłych stworzeniach.

W Richmond wymieniliśmy jedną, tę bardziej zniszczoną oponę na zapasową i ruszyliśmy w drogę.

Nazajutrz wyruszyliśmy najkrótszą drogą do Cairns. Niestety nie obyło się bez niespodzianek. Jeżeli zjeżdżacie w Australii z głównej drogi (przeważnie jest tylko jedna właściwa), to musicie się liczyć z tym, że nawet te większe drogi oznaczone na mapie jako krajowe, okażą się w pewnym momencie drogami żwirowymi. Tak też się stało w czasie naszej jazdy po drodze krajowej nr 62, na której dopiero trwały prace i właśnie zaczynano kłaść asfalt. Ku rozpaczy Francuza i naszej, czekało nas do pokonania ta nieutwardzoną drogą jakieś 80 km. Ominęliśmy nawet jeden z parków, które były wymienione w Lonely Plnet jako warte odwiedzenia, co oznaczało, że nasz kolega był bardzo przejęty, bo nigdy mu się wcześniej nie zdarzyło zlekceważyć zalecenia jego świętego przewodnika.

Australijska droga krajowa nr 62, w 2017 r w większości jeszcze nieutwardzona…

My i opony jakoś przerwaliśmy tę męczącą podróż i po 8 godzinach dojechaliśmy szczęśliwie na nocleg w okolice zadziwiająco zielonego Atherton. Jednak tutaj również nie udało nam się zmienić opon, bo cena była zbyt wygórowana. Dopiero w Cairns się udało, ale o tym w kolejnym wpisie 🙂

ZOBACZ FILM

You may also like