Góry północnej Tajlandii – pętla Mae Hong Son

Ten post należałoby zacząć od słów piosenki Czerwonych Gitar „Płoną góry, płoną lasy…”, albo od utworu Ed’a Sheerana „I see fire”.

A dlaczego?

Okazuje się, że w marcu zaczyna się tradycyjne czyszczenie pól ryżowych, czyli ich wypalanie. Jest to również środek pory suchej więc ogień rozprzestrzenia się bardzo szybko i o pożar nie trudno.

W konsekwencji tych ludowych praktyk, nad górami i w dolinach unosi się potężny smog, który nie tylko utrudnia oddychanie, ale też uniemożliwia podziwianie pięknych górskich widoków… dlatego uważajcie: marzec i kwiecień to miesiące wypalania pól ryżowych. Mimo mniejszej ilości turystów możecie trafić na naprawdę ciężką do zniesienia i zadymioną atmosferę. Na północy sezon trwa od listopada do lutego – wtedy jest najwięcej turystów i ponoć najlepsza pogoda.

Umiarkowany smog
Mały pożar
Ogromne natężenie smogu w Mae Hong Son (tam w oddali powinny znajdować się góry) spowodowane pożarami w okolicznych lasach, których zarzewiem jest tradycyjne wypalanie pól ryżowych.

Ale do rzeczy 🙂

Pętlę Mae Hong Son najlepiej pokonać na motocyklu lub rowerze (wersja dla bardzo wytrwałych).

Trasa zaczyna się i kończy w mieście Chiang Mai i w sumie ma 610 km.

Jeżeli chcecie ją w całości przejechać na skuterze/ motorze to powinniście być przygotowani na strome i kręte drogi (raczej dla wprawionych motocyklistów).

To tylko namiastka zakrętów, prawdziwe będą na filmie…

My postanowiliśmy pokonać pętlę autobusami i lokalnymi środkami transportu. W każdym miasteczku, w którym się zatrzymywaliśmy wypożyczaliśmy skuter, żeby zwiedzać okolicę.

Etapy naszej podróży:

1. Chiang Mai – Chom Thong i Park Narodowy Doi Inthanon

(60 km, około 1,5 h jazdy miejskim autobusem).

Więcej informacji: 

Jak dojechać z Chiang Mai do Parku Narodowego Doi Inthanon, żeby zdobyć najwyższy szczyt Tajlandii?

Film – Doi Inthanon

Chiang Mai – turystyczna mekka Tajlandii

2. Chom Thong – Mae Sariang (110 km)

Jak dojechać:

Najlepiej pojechać do miasteczka Hot (30 km od Chom Thong, spod świątyni kursują tam żółte lokalne samochodo-busy). Z Hot odjeżdżają w kierunku Mae Sariang małe klimatyzowane busy (koszt przejazdu: 200 THB od osoby, czas przejazdu 2 h).

Mae Sariang:

Małe miasteczko położone niedaleko granicy z Myamar (Birmą). Pełni funkcję tranzytowo-handlową.

Samo oferuje niewiele atrakcji: można zatrzymać się w jednym z drewnianych hosteli nad rzeką i posiedzieć w hamaku sącząc jakiś trunek… jednak w porze suchej rzeka znacznie wysycha i trudno ją dojrzeć z hamaka…

Mae Sariang widok na rzekę w porze suchej

W okolicy można odwiedzić górskie plemiona, wodospad i ciepłe źródła. My wybraliśmy się do ciepłych źródeł i przy okazji odwiedziliśmy górskie wsie. Spotkaliśmy również sympatycznych skautów i krowy.

Mostek prowadzący do ciepłych źródeł w okolicy Mae Sariang
Ciepłe źródła czyli prywatna wanna z ciepła i zimną wodą (mineralna woda prosto z ziemi).
Grupa miłych skautów, która poczęstowała nas placuszkami z mango

Wodospadu pomimo szczerych chęci niestety nie znaleźliśmy. Chyba wysechł. Górskich plemion też nie szukaliśmy.

W poszukiwaniu wodospadu…
Wiejska chata

Z ciekawszych zjawisk: żyją tu kobiety o długich szyjach z plemienia Karen. Jednak traktowanie ludzi, jak zwierzęta w Zoo, nie wydaje mi się najlepszą formą wspierania tej społeczności, zwłaszcza, że kwestia kobiet o długich szyjach jest dosyć polemiczna – ponoć są to w większości uciekinierki z pobliskiej Birmy, które żeby dostać pozwolenie przebywania na terenie Tajlandii decydują się na taką formę ozdoby/okaleczenia i tym samym stają się atrakcją turystyczną.

Kwestia emigrantów z pobliskich krajów też nie wygląda za różowo: ponoć istnieją obozy dla uciekinierów poukrywane w lasach, których mieszkańcy mają ograniczone prawo poruszania się po Tajlandii – co jakiś czas na drodze znajdują się tak zwane check point’y przy których policjanci sprawdzają dowody osobiste. Biali turyści traktowani są ulgowo (kiedy jechaliśmy miejscowym żółtym samochodem wszyscy zostali wylegitymowani oprócz nas – tak działa biała skóra i mniej skośne oczy).

Z innych ciekawostek: wieczorem w miasteczku co jakiś czas wyłączany był prąd (podejrzewam, że z powodu pożarów okolicznych lasów) i dzięki temu można było podziwiać pięknie rozgwieżdżone niebo (już dawno takiego nie widziałam), miejscowi też się zbytnio nie przejmowali i wyglądali na przygotowanych na taką okoliczność (od razu wyciągali przenośne halogeny / świeczki i życie toczyło się dalej).

Mimo braku prądu miasteczko żyło normalnym życiem

3. Mae Sariang – Mae Hong Son

(163 km, około 3,5 h jazdy klimatyzowanym busem, koszt 200 THB)

Niestety z powodu ogromnego zadymienia postanowiliśmy nie zostawać na dłużej w Mae Hong Son, chociaż okolica i samo miasto wydawały się bardzo urokliwe…

4. Mae Hong Son – Pai

(107 km, około 3 h jazdy lokalnym żółtym samochodo-busem, koszt 120 THB)

Droga pomiędzy Mae Hong Son a Pai to najbardziej wymagający, ale też najładniejszy odcinek pętli. Zakręty wiją się jak jelita w brzuchu: raz wznoszą się stromo do góry, żeby zaraz potem opaść gwałtownie w dół. Jak ktoś ma chorobę lokomocyjną to lepiej nałykać się proszków przed podróżą (w trakcie naszej przejażdżki zemdliło nawet lokalne dziecko więc naprawdę jest to kręta droga).

Lokalny żółty samochodo-bus
Trzeba się dobrze trzymać bo rzuca na zakrętach…

Pai to miasteczko bardzo turystyczne. Większość turystów przyjeżdża tutaj na jedno lub parodniowe wycieczki z Chiang Mai. Kiedyś było to zagłębie przemytników narkotyków i szukających tanich narkotyków hipisów. Dzisiaj jest tu bardziej sielankowo i turystycznie. Atmosfera bardziej przypomina nasze bałtyckie kurorty lub mazurskie klimaty niż imprezowe zagłębie (przynajmniej w marcu, czyli poza sezonem).

Mimo natłoku przyjezdnych można naprawdę odpocząć i poczuć się prawie jak na działce pod Warszawą (gdyby nie te otaczające wioskę góry).

Sielankowy nastrój nad rzeką
Można zamieszkać w takim domku z widokiem na rzekę.
Wieczorem można też zrelaksować się w hamaku słuchając chłopaka z gitarą w barze z „mikrofonem dla każdego”.

Okolica oferuje liczne atrakcje. Najlepiej wypożyczyć skuter lub wybrać się na zorganizowaną wycieczkę.

My odwiedziliśmy wyschnięty wodospad, przy którym był pożar, kanion i oddaloną o 47 km jaskinię Lod (myślę, że w porze suchej to największa atrakcja).

Wyschnięty wodospad i tlący się las
Kanion w smogowym dymie
Jaskinia Lod
Po jaskini pływa się bambusową tratwą

Oczywiście atrakcją samą w sobie jest jazda skuterem po okolicy, a zwłaszcza przejazd do jaskini Lod (dobrze, że wzięliśmy mocniejszy skuter, który jakoś sobie poradził z naszym ciężarem i 360º zakrętami).

Punkt widokowy w drodze do jaskini Lod

ZOBACZ TEŻ FILM

Continue Reading

Doi Inthanon, czyli jak zdobyliśmy najwyższy szczyt Tajlandii – krótka fotorelacja

Jak zdobyliśmy najwyższy szczyt Tajlandii – wysokość 2565 m n.p.m (wyżej niż Rysy 2503 m n.p.m)

Tankowanie to wcale nie taka prosta sprawa… Automat niestety nie mówił po angielsku.
Jakoś udało nam się zatankować i ruszyliśmy w drogę: 47 km skuterem na sam szczyt, a po drodze…
… zatrzymaliśmy się przy wodospadzie Wachiratan (pierwszy po wjeździe do Parku).
Wachiratan Waterfall
Jak już dowlekliśmy się prawie na szczyt (jednak we dwoje jesteśmy trochę za ciężcy na tutejsze skutery) to zabrakło nam benzyny…
… udało nam się jednak odwiedzić jeszcze świątynie, które znajdują się 5 km przed najwyższym punktem w Tajlandii…
… zrobiliśmy kilka zdjęć…
…zjechaliśmy 8 km na dół zatankować…
… i znowu wróciliśmy w to samo miejsce…
… i w końcu zdobyliśmy najwyższą górę Tajlandii na skuterze…
…tak wygląda szczyt…
… i tak też…
W lesie można znaleźć takie listki.
Po powrocie do hostelu trochę odpoczęliśmy…
Marcin przestudiował mapę…
żeby pojechać do jeszcze jednego wodospadu (Mae Ya Waterfall)

ZOBACZ TEŻ FILM

Continue Reading

Chiang Mai – turystyczna mekka Tajlandii

Graffiti przedstawia kobietę z górskiego ludu Karen

Możemy z pewnością stwierdzić, że ze wszystkich miejsc, które do tej pory odwiedziliśmy w Tajlandii, w Chiang Mai najłatwiej spotkać innego turystę (nie byliśmy na wyspach południa więc nie mamy porównania, bo być może jedynie tam spotkalibyśmy się z większym zagęszczeniem turystów). Gdzie się nie spojrzysz tam chiński, japoński, europejski, australijski etc. turysta lub grupa wycieczkowa. Nie brakuje też Tajów, którzy zwiedzają swój kraj. Chiang Mai jest swego rodzaju „Zakopanem” północnej Tajlandii, bazą wypadową do dalszych wycieczek w góry i innych atrakcji.

Co wynika z tak dużego ruchu turystycznego?

Korzysta na tym przede wszystkim rynek usług: można tu kupić wycieczkę dosłownie wszędzie i we wszystkich opcjach (przejażdżka na słoniu, pod słoniem, za słoniem, obok słonia, zjazd na rowerze z góry, wjeżdżanie pod górę, skoki z wysokości, spływ w dmuchanym kole etc.) oczywiście jeżeli odpowiednio się za nią zapłaci.

Jakie są tego konsekwencje?

Podróżowanie na własną rękę jest tu niemile widziane. Zobrazuję to stwierdzenie na naszym przykładzie. Od samego początku wiedzieliśmy, że chcemy sami pojechać do Parku Narodowego Doi Inthanon i zdobyć najwyższy szczyt Tajlandii (no dobrze „zdobyć” to zbyt górnolotnie powiedziane: wjechać na najwyższy szczyt Tajlandii). Wynikało to z naszego okrojonego budżetu i niechęci do grupowych wycieczek zorganizowanych. Jako że nie ma zbyt wielu informacji jak dostać się samodzielnie do Doi Inthanon z Chiang Mai (zmowa milczenia panuje w całym mieście, a w internecie są jakieś szczątkowe informacje), zwiedzeni zachęcającym napisem „Tourist Information”, postanowiliśmy zaciągnąć języka u profesjonalnych doradców.

I co nas spotkało?

Pan po 2 min rozmowy obraził się, że nie chcemy od niego kupić jednodniowej wycieczki zorganizowanej, tylko próbujemy dowiedzieć się skąd odjeżdża miejski autobus w kierunku Parku… po czym odwrócił się na pięcie i sobie poszedł (to chyba właśnie jest ta sławna azjatycka duma).

Tak więc nie dajcie się nabrać: w Chaing Mai wszystkie tak zwane ‚Informacje Turystyczne’ to małe biura podróży, które sprzedają gotowe pakiety wycieczek. (Wskazówki jak dojechać do Doi Inthanon na własną rękę znajdziecie tutaj).

Co warto zobaczyć i czego doświadczyć w Chiang Mai?

  1. Odwiedzić wszystkie złote i drewniane Waty (świątynie buddyjskie), których w obrębie samego starego miasta otoczonego murem jest aż 36.
  2. Pojechać rowerem/ skuterem/ taksówką do Zoo i na górę Doi Suthep. My wybraliśmy się rowerem dlatego dotarliśmy tylko do wodospadu Huay Keaw.
    Wejście do wodospadu, które ozdabia prawdziwy kogut

    Mnisi zażywają kąmpieli w dolnej części wodospadu 
  3. Zjeść górskie smakołyki i nakupić prezentów z podróży na weekendowym nocnym targu ulicznym (W sobotę – zamykana jest ulica Wua Lai Road poza murami miasta, a w niedzielę główna ulica w obrębie murów – Ratchadamnoen Road).
    Pierożki z nadzieniem przyrządzane na parze (najlepsze te z wieprzowiną!)

    Sobotni targ uliczny (czynny od 16:00)
  4. Pójść na tajski masaż – my wybraliśmy się na świetny i niedrogi masaż do świątyni Wat Pan Whaen. Trochę bolało ale za to później człowiek jest rozciągnięty i bardzo zrelaksowany.
  5. Można też oczywiście kupić sobie wycieczkę lub wybrać się na trekking w okoliczne góry.
  6. Można też pójść na ulicę uciech lub do baru i pozwisać nogami nad przechodniami popijając Chang’a.

Chiang Mai pomimo turystycznej strony jest bardzo przyjemnym i urokliwym miastem, które nie tylko gwarantuje wszystkie możliwe rozrywki i zaspokaja wszelakie potrzeby, ale też oferuje możliwość odprężenia się Tajom, europejskim hipsterom, chińskim turystom (z góry przepraszam chińskich hipsterów) jaki i polskim podróżnikom 😉 (można się tu poczuć prawie jak w domu…).

ZOBACZ TEŻ FILM

Continue Reading

Lop Buri – miasto małpich figli

Co się dzieje, gdy małpy opanują miasto?

Po pierwsze staje się ono atrakcją turystyczną (gdyby nie małpie figle nikt prawdopodobnie by się tu nie zatrzymywał, bo nie ma tu spektakularnych ruin ani innych atrakcji turystycznych, chociaż samo miasteczko jest bardzo przyjemne).

Lop Buri centrum miasta

Po drugie trzeba mieć oczy dookoła głowy lub długi kij, żeby w każdej chwili być przygotowanym na atak (zwłaszcza, gdy ma się stragan z jedzeniem). Ja przeżyłam taki niespodziewany atak na torebkę i kark zwiedzając ruiny świątyni, w której zamieszkują małpie stada (są na tyle zorganizowane, że zawsze atakują grupowo: jedna wskakuje na torebkę lub plecak, a dwie inne na kark i ramiona. Nie wypuściłam torebki z ręki tylko dlatego, że Marcin odganiał je stick’iem od kamery, którego trochę się bały).

Małpka chowa się ze swoją skradzioną zdobyczą

Po trzecie trzeba zamykać okna i dobrze przykręcać wszystkie wystające części do samochodu/ skutera/ roweru. Małpy kradną i odrywają wszystko, co się da.

Jedna małpka próbuje oderwać antenę, a druga majstruje coś przy zderzaku (na początku obie z wielkim hukiem spadły ze znacznej wysokości na dach tego samochodu, ciekawe czy często muszą robić blacharkę…)

Po czwarte nie należy siadać pod drzewami z których może coś spaść np. sucha gałąź lub jakiś owoc/ orzech (małpy złośliwie lub nie, kto to wie, zrzucają resztki lub oderwane gałązki).

Małpka patrzy się na nas z drzewa jak siedzimy na dole w barze. W pewnym momencie drzewo opanowało całe stado i zostaliśmy zasypani gałązkami i resztkami jakichś owoców.

Po piąte należy ustalić granice. Miejscowym bardzo dobrze udało się zawęzić teren małpich igraszek do centrum miasta i okolic ruin świątyni. W dalszych dzielnicach nie zauważyliśmy żadnych małpich mordek.

Ruiny świątyni, czyli główna siedziba małpich stad

Po szóste trzeba nauczyć się żyć w symbiozie. Uliczni sprzedawcy jedzenia walczą z małpimi gangami długimi kijami, ale też dają im swego rodzaju „haracz”, czy to w postaci resztek jakie im zostają, czy to w postaci jakiegoś owocu albo ciasteczka. W końcu wielki pomnik złotej małpy jest symbolem Lop Buri, a w listopadzie organizowany jest tu wielki małpi festiwal, podczas którego wystawia się stoły zastawione jedzeniem i trwa wielka małpia uczta.

Małpka poszukuje resztek w śmietniku tuż obok stoisk z jedzeniem
Złoty pomnik małpy na dworcu w Lop Buri

Pomimo małych uciążliwości nam się bardzo podobało w małpim mieście.

Miejska dżungla

Więcej zdjęć w galerii.

ZOBACZ TEŻ FILM

Continue Reading

Ayutthaya – rady praktyczne

Po starej części Ayutthaya najlepiej przemieszczać się rowerem

Jak dojechać z Bangkoku?

Najlepiej pociągiem – tzw. hard seat, około 2h z Bangkoku z dworca Hua Lamphong, koszt 15 BTH za osobę. Można też autobusem lub minibusem, ale wtedy ceny za przejazd są droższe i stoi się w korkach.

Nocleg

My nocowaliśmy niedaleko dworca – hostel Tanrin Guesthouse (dwójka z wiatrakiem 300 BTH z bocznym widokiem na rzekę, ciepła woda, wygodne łóżko i szybki internet. Można też wynająć pokój z klimatyzacją ale już za 600 THB). Nie robiliśmy wcześniej rezerwacji – jest duży wybór więc raczej zawsze coś się znajdzie.

W miasteczku

Prom – żeby dojść do przystani należy po wyjściu z dworca przejść na drugą stronę ulicy i wejść w uliczkę naprzeciwko głównego wejścia dworca (szukając uliczki z przystanią przy głównej drodze należy kierować się w przeciwną stronę niż 7eleven i Tesco). Przepłynięcie na drugą stronę rzeki: 5 BTH.

Rower – przy dworcu można wypożyczyć rower już za 30 THB jednak trzeba go przewieźć łodzią na drugą stronę albo pedałować naokoło mostem. Po drugiej stronie rzeki rowery kosztują 50 THB za dzień.

Świątynie – wejście do jednego kompleksu ruin/ świątyń 50 THB (można kupić pakiet wtedy jest taniej).

ZOBACZ TEŻ FILM

 

Continue Reading

Ko Samet: luksusowy park narodowy

Na początku naszej podróży postanowiliśmy udać się na krótkie wakacje (sic!). Przygotowania do wyprawy życia i parodniowy pobyt w ruchliwym Bangkoku trochę nas zmęczyły, dlatego pojechaliśmy zaznać rajskiego życia na jednej z tajskich wysp. Wybraliśmy na ten cel wyspę Ko Samet (lub Koh Samed jak kto woli), która znajduje się w okolicach Bangkoku (jest oddalona od stolicy zaledwie o 300 km).

Jak dojechać z Bangkoku?

Należy udać się na dworzec Ekkamai i zakupić bilet do miasta Ban Phe, z którego odpływa na wyspę prom. Pani w okienku sprzedała nam bilet łączony (autobus+prom w dwie strony, koszt 250 THB/os). Na przystani nie ma też problemu żeby zakupić bilet na prom (koszt 50 THB w jedną stronę).

Przystań promowa w miasteczku Ban Phe
Statek na wyspę Ko Samet

Wyspa jest niewielka, bo ma tylko 13 km2. Oficjalnie jej obszar jest jednym z tajskich parków narodowych, dlatego żeby tu wypoczywać trzeba wnieść opłatę 200 THB za osobę (jak nam powiedział strażnik bilet jest ważny tylko przez 5 dni).

Nocleg na wyspie

Naiwnie liczyliśmy, że znajdziemy jakieś niskobudżetowe chatki tuż przy plaży, bez klimy i jakichś specjalnych wygód, jednak okazało się, że im ładniejsza plaża tym lepsze chatki / domki i ceny europejskie… po 2h poszukiwaniach i dzięki zdolnościom negocjacyjnym Marcina udało nam się znaleźć chatkę przy jednej z lepszych plaż za 700 THB z klimatyzacją i łazienką (chociaż łazienka w nocy żyła swoim życiem tzn. jak zapalało się światło to wszystkie żyjątka chowały się w popłochu i tylko wolne gąsienice powoli sunęły po ścianie, ale dało się przeżyć i byliśmy w pełni zadowoleni z warunków).

Nasza chatka na wyspie 

Jeśli ktoś chciałby znaleźć jeszcze tańszy nocleg, to powinien szukać w miasteczku przy porcie (tam widzieliśmy pokoje już od 300 THB), jednak wtedy trzeba dojeżdżać do lepszych plaż, ale za to będzie też tańsze jedzenie. Ceny żywności na wyspie są średnio 2 lub 3 razy wyższe niż na lądzie. Mimo wszystko wyspa nie rozczarowuje, chociaż z pewnością nie jest już zupełnie dzika. Turystyczne resorty skutecznie ją ucywilizowały. Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie: luksusy, widoki jak z pocztówek, restauracje i bary na plaży z pysznymi owocami morza lub ciszę i spokój.

Luksusowy Resort na plaży Ao Phrao

 Restauracje na dosyć gwarnej plaży Ao Wong Deuan

Pyszne i świeże owoce morza

Domki z widokiem
Przyjemne Bungalowy na dosyć spokojnej plaży Ao Thian

Różnorodność plaż zachwyca. Warto więc wypożyczyć skuter (jeden dzień w zupełności wystarczy, żeby obejrzeć całą wyspę). W miasteczku wypożyczenie jest dużo tańsze niż na oddalonych od niego plażach (u nas za wypożyczenie chcieli 500 THB za dzień, stargowaliśmy do 350 THB, co i tak pewnie było wyższą ceną niż przy porcie).

Punkt widokowy – najlepsze miejsce, żeby obejrzeć zachód słońca
Plaża Ao Phrao
Plaża Ao Wai

Plaża Ao Chao

Więcej zdjęć z wyspy znajdziecie w galerii.

ZOBACZ TEŻ FILM

Continue Reading

Bangkok: Pływający targ Thaling Chan – jak dojechać z centrum miasta.

My jechaliśmy z okolic naszego hostelu dlatego najpierw wsiedliśmy na przystanku pod Lumphini Tower w bezpłatny autobus nr 47 i wysiedliśmy przy pomniku Demokracji. Z tego samego przystanku wsiedliśmy w autobus nr 79, już płatny (14 BTH od osoby w jedna stronę). Kiedy Biletowy zapytał się gdzie jedziemy nie potrafiliśmy wymówić poprawnie nazwy targu, ale Pan od razu domyślił się, gdzie mogą jechać przyjezdni. W autobusie oprócz nas jechał dosyć spora grupa turystów.

Targ jest czynny tylko w sobotę i niedzielę od 8:00 do 16:00. Na miejscu można zjeść smakowite owoce morza lub popływać łódką po kanale. Fotorelację z naszej wizyty na targu znajdziecie tutaj.

Ceny:

Na targu w pływającej jego części zjedliśmy dużą rybę za 200 THB i wypiliśmy duże piwo Chang za 72 BTH, kupiliśmy też słodkie ciasteczka od Pani z łódki za 20 BTH (3 sztuki) i dziwny deser z lodem, też 20 THB.

ZOBACZ TEŻ FILM

Continue Reading

Bangkok: Jak poruszać się po mieście? Komunikacja miejska.

Autobusy:

Dobry (o ile nie stoi w korku) i przede wszystkim tani środek komunikacji w Bangkoku. Na początku ciężko się zorientować, gdzie i skąd dany autobus jedzie, ale wystarczy przestudiować mapę google lub popytać tubylców, tudzież obsługę hostelu, żeby znaleźć najdogodniejsze połączenie.

Ważne: Autobusy zaznaczone na niebiesko (te w najgorszym stanie i bez klimatyzacji) są za darmo. W innych pobierana jest niewielka opłata w zależności od długości trasy. W każdym jest Biletowy, który podchodzi pyta, gdzie jedziemy i zbiera opłatę, dlatego przed podróżą dobrze jest być przygotowanym i pokazać mu na mapie, gdzie się jedzie lub znać nazwę miejsca. Konduktor zapewne też powie nam, gdzie wysiąść. Przystanki są na żądanie i trzeba wcisnąć przycisk przy drzwiach wyjściowych, żeby kierowca się zatrzymał.

Uwaga: Korki w Bangkoku zdarzają się bardzo często. Czas przejazdu tej samej trasy może być więc różny w zależności od pory dnia.

Ciekawostka: w darmowym autobusie zamiast przycisku „stop” był Pan, który pytał podróżnych gdzie jadą i krzyczał do kierowcy w odpowiednim momencie, żeby się zatrzymał. Kiedy ludzie wsiadali przeganiał ich do tyłu, żeby nie robili tłoku przy wejściu (ktoś taki również przydałby się  w warszawskich autobusach!). Wszelkie przestoje w jeździe Pan wykorzystywał na pogawędki z pasażerami. Nas też zagadał skąd jesteśmy i serdecznie pozdrowił, salutując Marcinowi (elementem, który wzbudził jego największą sympatię był zegarek Marcina, który był identyczny jak jego). Jest to taki swego rodzaju kierownik autobusu.

Korek w Bangkoku

BTS:

Czyli szybka kolej naziemna. Zamiast pod ziemią wagoniki jadą na wiaduktach nad ulicami Bangkoku. Są dwie linie, które przecinają się nawzajem i zahaczają o najważniejsze dworce i punkty miasta. Jedną z linii można dojechać bezpośrednio z lotniska międzynarodowego do centrum miasta (koszt 35 THB). Żeby kupić bilet w automacie trzeba mieć monety lub rozmienić banknoty w punktach obok wejścia. Tylko na niektórych stacjach są automaty, które przyjmują banknoty. Na mapkach w kółkach obok nazw stacji podane są wartości jakie musimy zapłacić za przejazd (ceny za 1 przejazd: od 15 THB. My najwięcej zapłaciliśmy 42 THB).

Uwaga: Żeby wyjść trzeba mieć bilet, który przy wyjściu połykany jest przez bramkę. Jerzeli bramka nie chce was przepuścić oznacza to że zapłaciliście za mało za przejazd. Należy podejść do punktu obsługi i dopłacić, a obsługa doładuje nam bilet.

Schemat koleji BTS i metra w Bangkoku

Metro:

W Bangkoku jak na razie jest jedna linia (w planach jest wybudowanie kolejnych), która objeżdża miasto po półkolu. Na kilku stacjach metra można przesiąść się bezpośrednio na kolejki BTS. Bilet na jeden przejazd kosztuje od 21 THB.

Uwaga: Należy pilnować żetonu, który dostajemy na przejazd, bo bez niego nie przejdziemy przez bramki wyjściowe. Zarówno przy wejściach do metra, jak i kolejki stoją ochroniarze, którzy sprawdzają podróżnych. Trzeba zdjąć okulary i nakrycie głowy, czasem też pokazać zawartość torby/ plecaka do kontroli.

Łodzie:

Są wygodnym sposobem przemieszczania się po centrum miasta: można pływać wzdłuż brzegu od jednej atrakcji do drugiej lub podziwiać widoki z wody. Łodzie oznaczone są kolorami (nie wszystkie zatrzymują się na wszystkich przystaniach). Najdroższa łódź oznaczona jest niebieską flagą (jest to łódź turystyczna). My wsiedliśmy na łódź oznaczoną pomarańczową flagą, która była dosyć zatłoczona i wolna (zatrzymuje się praktycznie na każdym przystanku), ale kosztowała tylko 15 THB za przejazd. Najlepiej wiedzieć gdzie się chce popłynąć i jaką łodzią, bo przy przystani turyści nakłaniani są do kupna droższych biletów lub zorganizowanych wycieczek.

Mnich oczekuje na przystani na łódź

Taksówki:

Są bardzo tanie pod warunkiem, że jedziemy z włączonym taksometrem. Nigdy nie należy umawiać się z góry na ustaloną kwotę, bo zapłacimy zapewne 3x więcej. Na taksometrze powinno wyświetlać się początkowo 35 THB za tzw. trzaśnięcie drzwiami. My przejechaliśmy pół miasta (spod Pałacu Królewskiego do Hostelu) o 24:00 w nocy i zapłaciliśmy 75 THB (jakieś 9 zł).

Tuktuki:

Popularna, zwłaszcza wśród turystów, forma przemieszczania się po mieście. My jej osobiście nie wypróbowaliśmy więc nie mamy informacji z pierwszej ręki jak się nimi jeździ i za ile. Na pewno trzeba się targować przed kursem, bo ceny dla turystów są zawyżane.

ZOBACZ TEŻ FILM

Continue Reading

Bangkok: Gdzie spać? Tani nocleg.

W głębi wejście do hostelu

Bangkok, jak każda duża stolica, ma szeroką ofertę noclegową. Jeżeli nie chce się tracić czasu na szukanie na miejscu (jest duży wybór więc ze znalezieniem nie powinno być problemów). My zarezerwowaliśmy wcześniej przez internet i spaliśmy w niskobudżetowym (około 50 zł za noc za pokój 2 os z wiatrakiem i wspólną łazienką) hostelu: Sala Thai Daily Mansion położonym w dzielnicy Sathorn tuż obok metra, parku Lumphini i nowoczesnych dzielnic Bangkoku (na tej samej ulicy znajduje się również wiele innych tanich hosteli). Mieliśmy bardzo dobry dojazd do wszystkich części miasta. W okolicy jest wiele barów i sklepów nie ma więc problemu z jedzeniem. Dla osób, które nie chcą stołować się w ulicznych garkuchniach, w sąsiedztwie znajdują się też restauracje prowadzone przez Europejczyków i Domino’s pizza. Jeżeli ktoś nie wymaga zbytnich luksusów to polecamy.

 

 

Continue Reading

Bangkok: miasto koszmar czy raj dla ciekawych świata?

Subiektywna lista rzeczy, które mogą Cię zaskoczyć w tajskiej stolicy: nasze pierwsze wrażenia.

1. Duchota

Trzeba przyznać, że jest dosyć ciepło. Jednak po pierwszym dniu organizm się przyzwyczaja i człowiek docenia to, że nie musi nosić ciepłych ubrań (co dziwne dzisiaj w galerii handlowej widziałam ciepłe czapki i szaliki, chyba na wypadek gdyby jakiś Taj chciał pojechać do zimnych krajów). Można też spokojnie spać na ulicy, na ławce w parku lub w domu bez okien (nie są tu zupełnie potrzebne, w razie deszczu zamyka się tylko okiennice). Ciepło sprzyja również międzyludzkiej integracji: drzwi często nie ma i można sobie zajrzeć do czyjegoś mieszkania lub zagadać sąsiada siedząc u siebie na kanapie. Ulice tętnią życiem. Pomimo licznych ostrzeżeń na blogach i w przewodnich na temat ‚mrożącej krew w żyłach’ klimatyzacji muszę przyznać, że w pełni rozumiem skłonność Tajów do jak najzimniejszych pomieszczeń: po takiej przejażdżce metrem człowiek wychodzi orzeźwiony i czuje się jak nowo narodzony (nie mówiąc już o tym, że odczuwa ulgę, że w końcu może już wyjść na zewnątrz i się ogrzać).

Odpoczynek na ławce w parku

2. Ruch uliczny

Nie dość że obowiązuje tu ruch lewostronny (przynajmniej teoretycznie, bo nam się wydaje że nie dotyczy to wszechobecnych skuterów, które jeżdżą jak i gdzie chcą) to na dodatek powszechnie panuje zasada, że większy ma zawsze pierwszeństwo. Dlaczego jest to ważna zasada? Otóż nie przy wszystkich ulicach znajdziemy chodnik lub przynajmniej szerokie pobocze. Jak to wygląda w praktyce?

Na ulicach panuje harmonijny nieład. Wszyscy uczestnicy ruchu chaotycznie i o dziwo bezpiecznie jadą do celu. A piesi? Pieszy zawsze musi zachować czujność żeby w odpowiednim momencie zareagować i przykleić się do pobliskiego muru lub uskoczyć na pobocze. Umiejętność szybkiego przebiegania przez jezdnię też jest tutaj bardzo przydatna. Jednak bez obaw, tubylcy jak tylko zobaczą, że nie masz odwagi przejść na drugą stronę, chętnie pomagają i machnięciem reki dają znak zdezorientowanym turystom, że można już bezpiecznie przebiec.

Za chodnik służy rynsztok
Korki w godzinach szczytu, które trwają przez większość dnia

3. Kable

Jak widać na poniższym obrazku Tajowie nie zawracają sobie głowy wkopywaniem instalacji elektrycznych w ziemię.

Wszędzie kable, można komuś odciąć prąd…

4. Zdejmowanie butów

Zwyczaj dobrze nam znany z polskich domów z tą różnicą, że tutaj nikt nie proponuje kapci, chodzi się na boso. Buty obowiązkowo należy zdjąć przed wejściem do świątyń (co ciekawe nad stojakami na buty wiszą ostrzeżenia, żeby uważać bo zdarzają się kradzieże. Chyba najlepszym wyjściem jest nosić stare obuwie lub chować je do torby. My zostawiamy, licząc na to, że nie będzie nam dane wracać boso do hostelu) . Zdarza się, że trzeba zdjąć buty również przed wejściem do niektórych punktów usługowych, restauracyjek na łódkach (w których siedzi się na podłodze na matach) lub małych sklepików (np. do fryzjera, sklepu z ryżem etc.), które prowadzone są w przestrzeni przydomowej.

Przed wejściem do świątyni trzeba zostawić buty.

5. Wsiadanie do metra / szybkiej kolei BTS

Po pierwsze na peronie należy patrzeć na strzałki narysowane na podłodze i ustawiać się w kolejce za żółtą linią. Strzałki skośnie wskazują, gdzie mają stać wsiadający a strzałki pionowe miejsce dla wysiadających. Po drugie trzeba ustawić się w kolejce i się nie przepychać. Tajowie są bardzo kulturalni i jak tylko widzieli, że wsiadamy do zatłoczonego wagonu z wielkimi plecakami to od razu wskazywali nam dogodne miejsce do ich postawienia. Po trzecie: zawsze pilnuj zakupionego biletu/ żetonu, bo bez niego nie przejdziesz przez bramki (bilety/ żetony są wielokrotnego użytku. Bardzo praktyczne rozwiązanie).

Kolejka do wejścia do pociągu BTS
Strzałki na peronie metra

6. Wielobarwne świątynie

Świątynie oprócz wrażeń wizualnych gwarantują zmęczonemu turyście chwilę wytchnienia i wyciszenia. Jak dla mnie to najlepsze miejsca na krótki odpoczynek. Pamiętajcie jednak żeby zawsze siadać ze stopami skierowanymi do wejścia, nigdy w kierunku Buddy. Dla Tajów stopy to nieczysta część ciała i nie należy nikomu pokazywać podeszwy stóp, bo jest to dla nich obraźliwe. Nie można również nadepnąć na próg świątyni, bo przynosi to nieszczęście.

Można posiedzieć, odpocząć i przy okazji przyjrzeć się buddyjskim rytuałom

7. Uliczne stoiska z jedzeniem

Jest to na pewno ogromna zaleta Bangkoku (oczywiście jeżeli ktoś nie ma nadwrażliwego żołądka). Pyszności na każdym rogu za niską cenę. Kupić można dosłownie wszystko (może oprócz ogórków kiszonych i śledzi w śmietanie). Prawdziwy raj dla wielbicieli świeżych owoców i innych smażonych lub gotowanych specjałów. Na pewno nie będziesz tu głodny!

Orzeźwiające mleczko kokosowe
Kawałki grillowanego boczku w słodkiej polewie na patyku i coś w rodzaju kotleta mielonego. Bardzo dobre!
Słodki naleśnik z parówką lub sadzonym jajkiem
Kurki na smaczny rosół

8. Różnorodność, czyli dla każdego coś ciekawego

Koniecznie przyjedź do Bangkoku:

Jeśli lubisz nowoczesne miasta i drogie galerie z super samochodami (musisz jednak omijać stare miasto i Chinatown).

Plac Siam, nowoczesne i drogie galerie handlowe…
… a w nich super samochody
Nowoczesne dzielnice miasta

lub

Jeśli lubisz gwar, ciasnotę, stylowe i niekoniecznie wyremontowane kamienice, uliczne bary, dziwne smaki i zapachy, leniwe koty i psy.

Khao San Road najbardziej turystyczna ulica miasta
Chinatown
Osiedlowy targ

Jedno jest pewne: Tutaj na pewno nie będziesz się nudził!

Ps. Można też się zrelaksować…

Masaż stóp i drzemka

ZOBACZ TEŻ FILM

Continue Reading