Sihanoukville i Otres Beach – informacje praktyczne

Dojazd do Sihanoukville:

Autobus z Phnom Penh do Sihanoukville jedzie około 6 – 7 h w zależności od warunków na drodze. My jechaliśmy tam z przewoźnikiem Capitol (więcej informacji i ceny tutaj). Dworzec i przystanek Capitolu znajdują się około 3 km od głównego deptaku i przystani promowej (najlepiej podjechać tuktukiem, cena nie powinna przekroczyć 3 USD).

Ulica w Sihanoukville.

Nocleg w Sihanoukville:

My szczególnie polecamy hostel Don Bosco, bo jest to najtańszy pokój z klimatyzacją w mieście, a oprócz tego jest bardzo czysto i pracuje tam bardzo miła obsługa. Jest to również inicjatywa z duszą (wykluczona młodzież szkoli się tutaj do zawodu). Może lokalizacja hostelu nie jest zupełnie centralna, ale na miejscu można wypożyczyć skuter, a poza tym można przyjrzeć się z bliska normalnemu życiu kambodżańskiej ulicy i pograć z miejscowymi dziećmi w lotkę (taką niby lotkę zakończoną płaską gumą odbija się jak piłkę nogami). Polecamy! Kliknij, żeby zobaczyć gdzie jest Don Bosco Guesthouse!

Centralne rondo i symbol Sihanoukville.

Samo miasto jak dla mnie nie wydało się dość atrakcyjne, żeby spędzać w nim urlop nad morzem. Można tu raczej zatrzymać się na parę dni przed podróżą na jedną z wysp lub w głąb lądu. Miłośnicy barów i kasyn powinni zatrzymać się w pobliżu przystani, z której odpływają promy. Na plażę raczej należy wybrać się do Otres Village lub ewentualnie codziennie dojeżdżać skuterem.

Tzw. Pier, z którego odpływają szybkie łodzie na wyspę Koh Rong.
Plaża przy przystani.

Jak dostać się na wyspę Koh Rong: kliknij!

Plaża i wioska Otres

Opis wioski i zdjęcia z plaży znajdziecie w tym poście.

Jak dojechać?

Z Sihanoukville do Otres Village jest 6 km. Tuktuk z przystani (Pier) kosztował nas 6 USD (polecane jest targowanie).

Gdzie spać?

Jeżeli akurat nie traficie na urodziny króla to wybór ośrodków jest ogromny. Jednak nie nastawiajcie się na luksusowe warunki (ceny od 10 USD za pokój 2 os): w większości są to proste chaty z drewna (lub bambusowe lub murowane) pokryte liśćmi palmowymi, bez klimatyzacji i ciepłej wody, ale za to z wieloma nieproszonymi lokatorami… w Kambodży na prawdę można poczuć co to znaczy obcować z naturą i jak to jest gdy wilgotność powietrza wynosi 99% 🙂 Bardzo fajne doświadczenia!

ZOBACZ FILM

Continue Reading

Urodziny króla, wioska hipisów i wielka jaszczurka, czyli o tym, że w czasie kambodżańskiej majówki też trudno znaleźć nocleg nad morzem…

Po kilkudniowym pobycie na wyspie Koh Rong, niczego nieświadomi wróciliśmy na stały ląd a tam czekała nas niespodzianka… wszystkie pokoje zajęte! Totalne zero, ani jednego wolnego miejsca, co jak na standardy azjatyckie jest zjawiskiem bardzo zadziwiającym. Po 2 h szukania w obrębie miasta Sihanoukville (ja gorączkowo próbowałam znaleźć coś w internecie, a Marcin biegał po mieście), postanowiliśmy, rzutem na taśmę, zarezerwować ostatnią wolną chatkę przy plaży Otres, czyli jakieś 6 km od centrum miasta. Przez pośpiech nie zauważyłam, że „recepcja” wspomnianej chatki funkcjonuje tylko do 18:00, a była już 18:05… Po ustaleniu ceny za przejazd z kierowcą tuktuka, popędziliśmy przed siebie w ciemną noc. Droga wiodła przez puste pola i gęsty las. Pan kierowca zanim nas zostawił jeszcze trzy razy się zapytał czy na pewno chcemy wysiąść… bo rzeczywiście sytuacja nie wyglądała najlepiej: ciemno, mokro, my nie mieliśmy pojęcia gdzie szukać naszej zarezerwowanej chatki, a w innych ośrodkach wszyscy mówili nam, że mają już pełne obłożenie…

Nowa droga w wiosce Otres.
Nowa droga na pewno usprawni komunikację w czasie pory deszczowej.

Po 20 min znaleźliśmy wspomnianą chatkę, ale nie było nikogo z właścicieli. Ja byłam już bliska załamania nerwowego (wizja spania pod chmurką w szczerym polu i jeszcze moje złe samopoczucie, spowodowane comiesięcznymi kobiecymi dolegliwościami, skutecznie mnie przerażały). Na szczęście z jednej z chatek wyszła para młodych ludzi, których spytałam czy przypadkiem nie znają właścicielki. Okazało się, że owszem znali i właśnie szli na nocny targ, gdzie powinna być i sprzedawać serniki. Marcin poszedł na zwiad, a ja zostałam z bagażami i innymi żywymi towarzyszami na ciemnym ganku jednej z chatek. Po 30 min Marcin wrócił na skuterze w towarzystwie jakiegoś wyluzowanego białego gościa, który zaproponował, że mnie podwiezie do nowego lokum, bo w tym, pomimo rezerwacji, już nie ma miejsc. Tym sposobem spędziliśmy dwie noce w domku gościnnym jednej z koleżanek właścicielki chatek.

Nasz domek w Otres jak na panujące standardy był dosyć luksusowy, bo murowany, jednak brakowało w nim moskitiery i dlatego trzeba było się przyzwyczaić do obecności innych stworzeń…
Na przykład do wielkiej jaszczurki, która o mało nie przyprawiła mnie o zawał serca… Będąc w Kambodży na co dzień obcuje się z dziką naturą, a klimatyzacja to raczej nie spotykane zjawisko w małych miejscowościach i wioskach…

Żadna z Pań, jak się okazało, nie była z Kambodży. W ogóle okazało się, że wioska przy plaży Otres jest  zamieszkana głównie przez białych hipisów w różnym wieku i różnych narodowości. Dziewczyna, u której spaliśmy była pół-Angielką pół-Egipcjanką, która sama wybudowała sobie dom i mieszkała w nim już od 7 lat. Dowiedzieliśmy się też, że w Kambodży obcokrajowcy wciąż stosunkowo łatwo i tanio mogą dzierżawić ziemię i dzięki temu powstała ta specyficzna wioska.

Domy w Otres Village zazwyczaj budowane są przez swoich właścicieli z ekologicznych materiałów.
Kto może i ma dobry pomysł obok swojego domku otwiera jakiś interes (kawiarnię, sklep etc.)
Droga na plażę.

Nasza gospodyni wyjaśniła nam, że problem ze znalezieniem kwatery spowodowany był urodzinami króla i ostatnim długim majowym weekendem, który Khmerowie tłumnie chcieli wykorzystać na krótki wypad nad morze. Następnego dnia z ciekawością obserwowaliśmy jak wygląda kambodżański długi weekend… wbrew pozorom rozrywki nie odbiegały od dobrze nam znanych: wspólne grillowanie, wylegiwanie się na plaży, morskie kąpiele…

Kambodżańska majówka na plaży.

Jednak mieliśmy wrażenie, że pomimo tłumów i rozluźnionej atmosfery wszystko przebiega w dużo przyjaźniejszej atmosferze niż w Polsce. Skąd takie wrażenie? Otóż Azjaci generalnie są bardziej rodzinni niż my Europejczycy, a w Kambodży to zjawisko występuje jeszcze silniej: tutaj liczy się przede wszystkim dobro grupy/ społeczności / rodziny, a nie dobro indywidualne. Oni umieją przebywać ze sobą w dużej grupie bez kłótni i napięć, a przy tym bardzo cieszą się dziećmi. Jakoś mam takie wrażenie, że w Polsce przy takim tłumie na plaży nie obyło by się bez rodzinnych sprzeczek, pokrzykiwań na dzieci i innych ekscesów… oczywiście, żeby obraz nie był taki idealny, to spokojną atmosferę na plaży zakłócała co jakiś czas skrzekliwa muzyka z głośników (Azjaci bardzo lubią muzykę i karaoke).

Tak dla ścisłości: przy plaży Otres stoją również bardziej luksusowe hotele i są też bary / restauracje dla bardziej wymagającej klienteli (nie tylko hippisi zamieszkują te tereny).

Podsumowując: jeżeli lubisz hippisowskie klimaty, plażę i wysokie temperatury, to koniecznie odwiedź kambodżańską wioskę Otres, a może zostaniesz tu na dłużej… 🙂

Informacje praktyczne o Sihanoukville i Otres Beach znajdziesz tutaj. Kliknij!

ZOBACZ FILM

Continue Reading

Palący problem – biały piasek i plastikowe butelki

Oficjalnie przeklinam plastik i tego, co wymyślił jednorazowe naczynia, kubeczki, butelki!
Przez ten wynalazek dzikie wyspy na końcu świata i rajskie plaże toną w śmieciach! Bardzo smutny widok. Niestety po każdym sztormie na plażach, których nie ma kto sprzątać (bo nie są przy popularnych resortach w turystycznej okolicy) zamiast muszelek można znaleźć tysiące plastikowych butelek, kubeczków, pojemników na jedzenie i innych różności. Nie zdziwcie się jeżeli w krystalicznie lazurowej wodzie nagle zaatakuje was brudna plastikowa torebka…
Oczywiście u podstaw problemu leży też brak edukacji lub niechęć lokalnej społeczności do dbania o czystość miejsca, w którym żyje. W biedniejszych krajach są zwykle ważniejsze problemy do rozwiązania i bardzo mała wiedza o szkodliwości plastiku, ludzie nie wiedzą, że nie rozkłada się on tak szybko i nieinwazyjnie jak np. liście bananowca, w które jeszcze do niedawna pakowali jedzenie i swobodnie wyrzucali do morza… Turyści też oczywiście nie są bez winy, no i dodatkowo wyspy mają to do siebie, że to, co przypłynie to raczej już na nich zostaje na dłużej …

Plastikowe butelki zamiast muszelek.
To, co przypłynie na wyspę, zazwyczaj już na niej zostaje…
Po każdym sztormie przypływają nowe znaleziska.
Ukryte w dżungli nielegalne wysypisko…


W tym poście znajdziecie więcej informacji o rajskiej wyspie Koh Rong, ale już od jej lepszej strony.

Continue Reading

Wyspa Koh Rong – przydatne informacje

Jak dostać się na wyspę:

Po pierwsze należy dojechać do popularnego nadmorskiego kurortu na lądzie: Sihanoukville.
My jechaliśmy tam cały dzień z Siem Reap (z przesiadką w Phnom Penh). Ponoć są jakieś bezpośrednie nocne autobusy, ale mają bardzo złą opinię więc zdecydowaliśmy się na sprawdzonego przewoźnika „Capitol” i całodzienną podróż, która w gruncie rzeczy nie była aż tak bardzo męcząca. W Phnom Penh mieliśmy 1,5 h na obiad i odpoczynek. Obydwa odcinki jechaliśmy po jakieś 6h, a w sumie całość podróży trwała od 6:30 do 20:30, bo niestety zaliczyliśmy dłuższy postój niedaleko Sihanoukville z powodu drobnej usterki autobusu, którą kierowca własnymi rękami naprawił w 30 min.
Następnego dnia wybraliśmy się na przystań promową (nie do portu tylko na tzw. Pier), skąd zazwyczaj 3x w ciągu dnia odpływają tzw. „speed ferry” na wyspę. Wybór przewoźników jest duży, ale my zdecydowaliśmy się na Angkor Speed Boat, bo miał bezpośrednie połączenie z plażą, na którą chcieliśmy się dostać (long set beach). Inni przewoźnicy pływają tylko do portu w głównej wiosce, z której musielibyśmy iść 30 min na piechotę. Za rejs w dwie strony zapłaciliśmy 20 USD za osobę.

Szybka łódka na wyspę.

Noclegi:

Ogólnie wyspa nie jest tania, jeżeli chcemy spać w przyzwoitej chatce przy plaży. Najtańsza opcja to wynajęcie pokoju lub łóżka w jednym z domów w głównej wiosce. Na klimatyzację oczywiście nie ma co liczyć (dobrze jak wiatrak działa, bo jak wyłączają prąd to niestety człowiek siedzi w zaduchu). My mieliśmy szczęście i za nasz domek w drugim rzędzie od morza zapłaciliśmy 16 usd za noc, co jak na standard i czystość, które dostaliśmy było dobrą ceną. Więcej informacji o naszej chatce znajdziecie w tym poście. 

Zabudowania i port głównej wioski.

Jedzenie:

Najtańsze i największy wybór jedzenia znajdziecie oczywiście w głównej wiosce (na jednym ze starych pomostów są lokalne bary, które serwują bardzo dobre jedzenie w cenach jak na ladzie). Cena porządnego posiłku to około 3 USD. Za dużą pizzę zapłacimy około 8-10 USD. Za piwo w puszce od 1 do 2 USD. W resortowych restauracjach na plaży „long set” musimy liczyć się z troszkę wyższymi cenami (np. duże śniadanie z kawą to około 5 USD).

Jeden z pomostów przy głównej wiosce.

Atrakcje:

Całodzienny rejs łódką z grillem i innymi atrakcjami to koszt 20 – 25 USD za os. Widzieliśmy też trochę tańsze opcje od 10 USD w górę, ale pewnie cena zależała od ilości osób i zdolności negocjacyjnych.
Przepłynięcie na wyspę obok Koh Samloen to koszt 5 USD (z głównego portu odpływa codzienny prom)
Można też wypożyczyć rowery lub skuter (uwaga: wyspa jest górzysta i drogi/ ścieżki są wciąż w kiepskim stanie, chociaż trwają prace i już niedługo będzie ładna betonowa ścieżka przez dżunglę, która umożliwi łatwiejsze przejechanie na drugą stronę wyspy).

Na razie najlepszym sposobem przemieszczania się z jednego końca wyspy na drugi są łodzie.
Uwaga na meszki. Po jednym dniu na plaży moje nogi boleśnie ucierpiały.
Continue Reading

Rajska wyspa Koh Rong – Kambodża

Po obejrzeniu majestatycznych i tajemniczych świątyń Angkoru, popłynęliśmy w rejs, żeby pogrzać się na białym piasku wyspy Koh Rong. Turkusowa przezroczysta woda, ławice małych rybek, długie piaszczyste plaże, chaty z drewna pokryte palmowymi liśćmi, dżungla, kolorowe łodzie, grupki białych hipisów i wyluzowani miejscowi: witamy w półdzikim raju 🙂 .

Typowa khmerska chata przy plaży.

Żeby uciec od zgiełku barów i pobyć bardziej na odludziu wybraliśmy chatkę w ‚resorcie’ (Reef on the beach) znajdującym się na plaży Long Set, czyli jakieś 30 min na piechotę plażą i przez dżunglę z głównej wioski.

Ścieżka do głównej wioski.
Zabudowania i port głównej wioski.
Port w głównej wiosce.

Jak się okazało był to bardzo dobry wybór. Chatka była skromna, ale bardzo czysta (oprócz jaszczurek, nielicznych komarów i muszek, no i raz jednego dużego pająka – na szczęście mieliśmy szczelną moskitierę nad łóżkiem – nie nawiedzały nas, żadne inne dzikie stworzenia). Zdecydowanie nie są to jednak warunki dla osób, które szukają hotelowych luksusów. Wydaje mi się, że jedynym resortem na wyspie, który spełnia hotelowe standardy jest bardzo drogi Long Set Beach, który znajdował się niedaleko naszego ośrodka (ceny dużo wyższe niż średnia europejska). Cała wyspa jest raczej rajem dla wszelkiej maści hipisów i młodzieży niż dla masowych turystów, co oczywiście bardzo nas cieszyło, bo dzięki temu zachowała jeszcze swój półdziki charakter.

Nasza chata przy plaży.
Przed komarami, muchami i innymi stworami chroniła nas moskitiera, bo ściany i podłoga nie były zbyt szczelne w naszym domku.
Zewsząd przyglądały się nam czujne oczy jaszczurek.
W nocy siedziały na dachu i skrzeczały.
Inny nieproszony gość.
Z naszej plaży do głównej wioski kilka razy dziennie pływała darmowa łódka.

Na plaży lub na ganku naszego domku mogliśmy cieszyć się ciszą i spokojem, bo w okolicy nie było głośnych barów ani tłumów turystów. Gdyby nie plastik (o problemie piszę tutaj), to byłby istny raj na ziemi.

Wyjście na taras i szpary w podłodze.
Mieliśmy widok z drugiego rzędu na morze.

W maju/ czerwcu woda osiąga tu najwyższe temperatury, dlatego wchodząc do oceanu czuliśmy się jak w ciepłych źródłach (woda musiała mieć przynajmniej 35-37 C, a przy brzegu pewnie jeszcze więcej, bo czasami odnosiło się wrażenie, że wręcz parzy).

Nawet pies wygrzewał się w wodzie…

Maj to też miesiąc pory deszczowej dlatego wyspę regularnie nawiedzały tropikalne burze. Przeżycie takiej burzy w nocy na wyspie w chatce bez prądu (normalnie mieliśmy prąd, wyłączali tylko w czasie burzy) to bardzo ciekawe doświadczenie. Człowiek leży na łóżku, słucha dudniących grzmotów, czuje krople deszczu na twarzy (nie, nie dlatego, że przeciekał nam dach, ale chatka u góry nie miała ścian tylko puste przestrzenie, żeby był przewiew, więc jak zacinało, to deszcz wpadał do środka) i nagle zdaje sobie sprawę, że oto jest zupełnie odcięty od świata i wreszcie zaczyna rozumieć dlaczego Tom Hanks w „Cast Away” mówił do piłki…

Nadciąga deszcz…

Po jednym dniu na wyspie z łatwością dostosowaliśmy się do jej trybu: kładliśmy się spać o 20:00 (bo co tu robić po ciemku) i wyspani wstawaliśmy skoro świt. Poranna kąpiel w morzu po parnej deszczowej nocy to bardzo przyjemne orzeźwienie.

Z innych atrakcji można wybrać się do tzw. wioski, żeby posiedzieć w lokalnych barach lub tych bardziej turystycznych i poprzyglądać się życiu miejscowych rybaków i hipisów lub, jeżeli pogoda na to pozwala, można wybrać się w rejs kutrem dookoła wyspy lub na nurkowanie z nurką.
Ja nie lubię nurkować więc nie opowiem Wam o wrażeniach ze ‚snorklingu’. O rejsie łódką też za wiele nie powiem, bo w dzień kiedy chcieliśmy popłynąć były za duże fale i nam się nie udało… Cieszyliśmy się plażowaniem i spacerami po dżungli. Błogosławione lenistwo było bardzo nam potrzebne!

Informacje praktyczne o wyspie znajdziecie tutaj! Kliknij!

ZOBACZ FILM

 

Continue Reading

Siem Reap i świątynie Angkoru – Kambodża

Dojazd:

Z Phnom Penh do Siem Reap pojechaliśmy autobusem firmy Capitol (główne biuro Capitolu spod którego odjeżdżają autobusy znajduje się niedaleko Orussey Market, na street 111). W trakcie całego naszego pobytu w Kambodży przemieszczaliśmy się tylko autobusami tej firmy ponieważ mają rozsądne ceny (normalny autobus /nie Vip/ jest 2 x tańszy niż popularne wśród turystów Ibis i Mekong) i oferują przyzwoity standard i bezpieczeństwo. W Siem Reap dworzec autobusowy Capitolu znajduje się w niewielkiej odległości od centrum (trzeba dojechać tuk tukiem).

Przykładowe ceny biletów autobusowych firmy Capitol.

Nocleg:

My wybraliśmy hotel położony dalej od centrum za to z basenem i w bardzo przystępnej cenie (Hotel Day Day Inn), który oferował darmowy „pick up” z dworca. Polecamy, bo jakość była naprawdę dobra, a basem był bardzo miłym dodatkiem w upalne dni.
Okolica hotelu też nie była najgorsza. Przy głównej drodze można było znaleźć lokalne bary z dobrym i niedrogim jedzeniem.

Widok na basen z naszego pokoju.

Angkor – zwiedzanie:

Postanowiliśmy skorzystać z hotelowej oferty i wybraliśmy się tuk tukiem na zwiedzanie Angkoru (koszt za 1 dzień – mała pętla – 15 USD za tuk tuka do 4 os, wschód lub zachód słońca dopłata 3 USD). Oczywiście była też możliwość wypożyczenia rowerów (gorsze za 3 USD, lepsze za 6 USD), ale odległość (trzeba by było łącznie przejechać około 50 km) i upał skutecznie nas do tego pomysłu zniechęciły. I bardzo dobrze! Samo zwiedzanie 6 świątyń małej pętli i tak jest dużym fizycznym wyzwaniem w parnej dżungli w ciągu dnia.
Do 15 USD za tuk tuka należy doliczyć niemały koszt biletu wstępu na teren Angkoru.
Bilet 1 dniowy – 37 USD, 3 dniowy – 62 USD, 7 dniowy – 72 USD.

Bilet jest imienny i ma zdjęcie posiadacza, które robione jest przy kasie.

Kasy biletowe znajdują się w połowie drogi z centrum Siem Raep do głównej bramy wjazdowej na teren świątyń (należy o tym pamiętać, żeby później niepotrzebnie się nie wracać).
Bilet jednodniowy zakupiony po południu na następny dzień ponoć upoważnia jeszcze tego samego dnia do obejrzenia zachodu słońca przy głównym pałacu (nie próbowaliśmy więc nie możemy potwierdzić).
Ważne: należy ubrać się stosownie tzn. w podkoszulek z rękawkami (nie na ramiączka) i spodnie/ spódnicę przynajmniej do kolan (najlepiej za kolano). Jeżeli będziesz w zbyt krótkich szortach lub z odkrytymi ramionami strażnicy Angkoru albo cię nie wpuszczą, albo każą się zakryć – bardzo tego pilnują. Ja 2 x widziałam jak kazali założyć sweter/ okryć się dziewczynom w sukienkach bez rękawów).

Etykieta na terenie kompleksu Angkor.

Na terenie Angkoru jest wiele punktów gastronomicznych / sprzedawców, u których można kupić coś do picia lub zjeść obiad (ceny nie są bardzo wygórowane, my nawet kupiliśmy tańszy i lepszy koktajl owocowy niż w mieście). Lepiej oczywiście zapatrzeć się wcześniej w wodę (żeby nie tracić czasu na szukanie sprzedawców).

Wschód słońca (którego nie było):

Z powodu pogody (maj – pora deszczowa) i zachmurzonego nieba postanowiliśmy nie zrywać się o 4:00 rano na wschód słońca, który był bardzo niepewny. Wyjechaliśmy z hotelu o 8:00 rano i byliśmy przy głównym pałacu około 9:00. W pałacu natknęliśmy się co prawda na tłumy zwiedzających (przez ogromną kolejkę nie weszliśmy na wieże), ale już przy następnych świątyniach mieliśmy umiarkowane towarzystwo (im dalej od głównej świątyni, tym mniej zwiedzających).

Tłumy zwiedzających w głównym pałacu Angkoru.

Pomimo tego, że w Angkorze spędziliśmy tylko 7 godzin i nie zrobiliśmy dużej pętli to i tak byliśmy pod wrażeniem (zwłaszcza świątyń ukrytych w dżungli).
Zobacz zdjęcia. Kliknij!

Siem Reap:

Centrum Siem Reap jest bardzo turystyczne: ma dzielnicę barów, targ z pamiątkami i bardzo rozbudowaną bazę hotelowo – hostelową. My nie szukaliśmy barowych rozrywek dlatego byliśmy bardzo zadowoleni z naszego hotelu z basenem poza miastem 🙂 .

Dzielnica barowa w Siem Reap.
Plan miasta i kompleksu Angkor.

ZOBACZ TEŻ FILM

Continue Reading

Da Lat – wietnamskie miasto zakochanych

O Da Lat  pierwszy raz usłyszeliśmy w Hanoi od pewnego miłego wietnamskiego nastolatka, który chciał z nami porozmawiać po angielsku. Wśród miejsc, które warto odwiedzić wymienił właśnie to górskie miasto. Podkreślił przy tym, że trzeba tam koniecznie pojechać z ukochanym/ukochaną, bo to miejsce, które sprzyja związkom i miłości. Może kwiaty mają taki korzystny wpływ na uczuciowe relacje. Koniec końców postanowiliśmy spędzić właśnie tam naszą dziesiątą rocznicę ślubu no bo przecież wciąż jesteśmy zakochani… 😉

Kawiarnia z widokiem przy kolejce linowej w Da Lat.

Da Lat okazało się dla nas mało egzotycznym miejscem, ale po 2 miesiącach podróżowania po Azji było miłą odmianą przypominającą europejskie górskie miasta. Trzeba przyznać, że dla mieszkańców dusznego Sajgonu jest to nie lada odmiana: zielone iglaste lasy, umiarkowana temperatura, góry, jeziora i kwiaty. Nam krajobraz najbardziej przypominał naszą polską Szwajcarię Kaszubską, dlatego w rocznicę ślubu poczuliśmy się prawie jak w domu 🙂 .

Wietnamczycy słyną z bardzo przydatnej umiejętności robienia atrakcji turystycznej z niczego. W Da lat, co prawda nie musieli się zbytnio wysilać, bo samo miejsce jest już wystarczająco atrakcyjne, ale i tak błysnęli pomysłowością: po sztucznym jeziorze w centrum miasteczka można popływać plastikowym łabędziem, albo przejechać się wokół karocą Kopciuszka zaprzężoną w kare konie. Jest też park tematyczny dla zakochanych, park kwiatów, zwariowany dom, kolejka linowa i inne liczne parki. Jeżeli do tego dodamy naturalne piękno przyrody, liczne wodospady i kolonialną architekturę to mamy murowany hit turystyczny.

Jezioro w centrum miasta.
Domy wokół jeziora.
Park kwiatów.

Park kwiatowy w deszczu.
‚Crazy House’ czyli szalony dom.
Widok z szalonego domu.
Inny widok z szalonego domu.
Idealne miejsce do robienia selfie.
Warto pojeździć skuterem po okolicy. Wszędzie pełno jest warzywnych i kwiatowych szklarni.
Tzw. ‚Golden Valley’ czyli złota dolina. Dla nas bardziej zielona niż złota…
Złota dolina.
Złota dolina.
Mikro wodospad w złotej dolinie.
Kolejka linowa znajduje się niedaleko głównej stacji autobusowej.

Czy warto odwiedzić Da Lat?

Nam się podobało, bo była to chwilowa odmiana po 2 miesiącach podróży po gorącej Azji, ale jeżeli przylecicie tu na chwilę z Europy w poszukiwaniu egzotyki, to jej tu nie znajdziecie (być może wodospady stanowią największą atrakcję, ale nie możemy tego osobiście powiedzieć, bo po 2 miesiącach w północnej Tajlandii, Laosie i Wietnamie wodospadów widzieliśmy wiele i nie mieliśmy już siły oglądać następnych). Dla mieszkańców dusznych tropikalnych rejonów świata, wizyta w Da Lat z pewnością będzie miłą i odświeżającą odmianą.
Polecamy nie zatrzymywać się w samym centrum, ponieważ Da Lat jest dość dużym i ruchliwym miastem. Najprzyjemniejsze willowe dzielnice znajdują się w okolicach tzw. „zwariowanego domu” i stacji autobusowej (ale tutaj już trzeba mieć skuter, żeby dojechać do centrum i innych atrakcji).

Ruchliwe ulice w centrum.
Sielankowy dom niedaleko ‚Crazy House’.

ZOBACZ FILM

Okoliczne atrakcje (słaba jakość zdjęć, ale coś dojrzeć można)

 

Continue Reading

Nha Trang – krokodyla skóra i cekiny – nadmorskie miasta Wietnam cd.

Jest to jeden z bardziej popularnych kurortów nadmorskich Wietnamu. Owszem są tu ładne plaże i masa turystycznych atrakcji, ale… no właśnie, ale z pewnością nie jest to wymarzone miejsce na spokojny relaks na złocistym piasku z widokiem na turkusową wodę (przynajmniej w mojej subiektywnej ocenie). Jak już uda Ci się zająć jakiś wolny leżak (co wcale nie jest oczywistością, chociaż wszystkie są płatne), to za chwilę twój spokój zmącą wędrowni sprzedawcy, głośna muzyka z pobliskiego baru albo skaczące w wodnym parku dzieci… Jeżeli lubisz gwar, głośną zabawę w stylu disco przy basenie/ na plaży, wesołe miasteczka sklepy z pamiątkami, luksusowe hotele przy plaży, przepych i zatłoczone turystami ulice to przyjeżdżaj do Nha Trang.

Hotele przy plaży.
Plażowi sprzedawcy.
Dmuchany aquapark dla dzieci.

Nam pomimo pewnego uroku, ten kurort zupełnie nie przypadł do gustu. Było zbyt głośno i tłoczno. A luksusowe hotele i bary przy plaży to zbyteczny z naszego punktu widzenia dodatek do pięknej (już co prawda mocno tutaj wyeksploatowanej) natury.

Deptak i plaża.
To idealne miejsce do spędzania czasu w barze lub plażowej dyskotece.
Wieża widokowa w centralnym punkcie przy deptaku.
Pusta ‚prywatna’ plaża przy luksusowym hotelu (pan ochroniarz zakazał nam robienia zdjęć hotelu).

Z ciekawostek należy jeszcze dodać, że jest to jedna z ulubionych wakacyjnych destynacji Rosjan, dlatego na ulicach, w barach i sklepach spotkamy się z cyrylicą, a lokalni naganiacze na widok bladej twarzy zaczynają wykrzykiwać coś po rosyjsku… Wśród pamiątek królują wyroby z krokodylej skóry, można też skosztować krokodylego mięsa.

Na plaży większość turystów jest z Rosji (lata tu wiele czarterów bezpośrednio z Moskwy).
Szyldy sklepów w j. rosyjskim nie są rzadkością.
Krokodyl z rusztu.

Do większych atrakcji można zaliczyć wesołe miasteczko, które znajduje się na wyspie ‚Vinpearl’ i do którego prowadzi podwieszona nad morzem kolejka linowa (nie byliśmy więc nie opowiemy Wam o naszych wrażeniach).

W oddali kolejka linowa (słupy kolejki w kształcie wież Eiffela stoją w wodzie) na wyspę Vinpearl.

Do Nha Trang dostać się można dosyć łatwo: autobusy kursują tu z każdego większego miasta, a pociągi zatrzymują się praktycznie w samym centrum (stacja kolejowa oddalona jest od wybrzeża o jakiś 20 min marszu piechotą).

Budżetowego noclegu przy plaży należy szukać w okolicy usytuowanej bliżej lotniska.

Zaciszna uliczka, przy której znajdował się nasz hotel.

Zobacz film o nadmorskich miastach Wietnamu! Kliknij!

Continue Reading

Quy Nhon – spokojny nadmorski kurort z ciekawą okolicą

Po dłuższym pobycie w Da Nang postanowiliśmy odwiedzić mało popularny wśród nieazjatyckich turystów kurort nadmorski Quy Nhon. Być może małe zainteresowanie tym miejscem wynika z dosyć ciężkiego dojazdu, ale zapewniam, że trudy podróży na pewno Wam się opłacą.

Plaża w Quy Nhon

My się nie zniechęciliśmy i wybraliśmy pociąg (autobus był droższy i nie mieliśmy czasu, żeby kupić odpowiednie bilety, ani sprawdzić skąd odjeżdża).

Dlaczego jest to bardziej skomplikowany sposób dojazdu?

Otóż dlatego, że pociągi na trasie Da Nang – Quy Nhon nie zatrzymują się w centrum miasta tylko w oddalonej o 10 km miejscowości Dieu Tri. Optymistyczne stwierdziliśmy, że jakoś dojedziemy do części plażowej Quy Nhon komunikacją miejską (taksówka, jak wyliczyliśmy też nie byłaby jakoś zawrotnie droga, bo pewnie w okolicach 200 000 VND czyli jakichś 35 zł, ale bilet autobusowy był w cenie 8000 VND… więc postanowiliśmy nie przepłacać…). Na google maps wyszukaliśmy przystanki autobusowe i ruszyliśmy z dworca w Dieu Tri w stronę głównej drogi. Przystanek owszem znaleźliśmy bez trudu, ale w międzyczasie musieliśmy bardzo wymownie podziękować kilku narzucającym się taksówkarzom. Jednak najbardziej wytrwały okazał się Pan, który chciał nas podwieźć na swoim skuterze (nas, którzy nie należymy do najmniejszych i jeszcze mieliśmy ze sobą dwa duże i dwa małe plecaki… ale dla Wietnamczyka to nie problem, wszak na skuterze można przewieźć nawet lodówkę…). Uparciuch nie dawał za wygraną i jechał ciągle przy nas, co i raz szturchając to mnie, to Marcina w rękę i proponując coraz atrakcyjniejszą stawkę za podwózkę (zaczął od 200 000 VND). Niestety przez to nie mogliśmy spokojnie stać na przystanku (istniała obawa, że Pan skutecznie uniemożliwi nam wejście do publicznego autobusu, bo np. powie kierowcy, żeby nas nie zabierał…). Zdecydowaliśmy więc, że idziemy w stronę miasta i tak też zrobiliśmy. Po jakimś kilometrze drogi, Pan widząc naszą determinację, w końcu dał za wygraną. A my, już po ciemku doszliśmy do przystanku, na którym zatrzymywało się znacznie więcej autobusów w stronę centrum niż przy dworcu (dla zainteresowanych: po wyjściu z dworca na główną drogę należy się kierować w prawo, a później po przejściu mostu na pierwszym dużym skrzyżowaniu skręcić w lewo. Tuż za zjazdami ze skrzyżowania jest przystanek). Wsiedliśmy do pierwszego autobusu, który się zatrzymał i dojechaliśmy w okolice centrum handlowego Big C i dworca autobusowego (!).

Nie mieliśmy zarezerwowanego noclegu więc zaczęliśmy nocne poszukiwania hostelu. Kierowaliśmy się w stronę plaży i co jakiś czas pytaliśmy o cenę pokoju. Po kilku próbach wreszcie trafiliśmy do bardzo fajnego Hotelu (Hotel nazywał się Ha Minh, tutaj znajdziecie jego stronę na facebooku. Można śmiało wysyłać zapytania po angielsku, na pewno Wam odpowiedzą. Tutaj jeszcze dodam, że rodzina prowadząca hostel była naprawdę przemiła i pomogła mi zorganizować wizytę u lekarza, której potrzebowałam z powodu zapalenia ucha. Jestem im za to naprawdę wdzięczna. Bardzo mili i pomocni ludzie).

Hotel Ha Minh i jego mili właściciele

Po krótkich negocjacjach, cena spadła do akceptowanego przez nas limitu i wylądowaliśmy w miłym, prawie zupełnie nowym, czystym pokoiku z klimatyzacją i oknem (co wcale nie jest takie oczywiste w Azji), z którego można było nawet dojrzeć skrawek morza. Uff. Mogliśmy wreszcie odpocząć i następnego dnia zając się zwiedzaniem okolicy.

Nasz przytulny i czysty pokój.
W oddali widać skrawek morza.

Część plażowa z hotelami oddalona jest od centrum miasta o jakieś 3 km (idąc ulicą przy morzu, w końcu dochodzi się do portu rybackiego, który sam w sobie może stanowić nie lada atrakcję). Wzdłuż piaszczystej plaży ciągnie się bardzo ładny deptak, który dopiero po 16:00 zaczyna tętnić lokalnym życiem. Właśnie wtedy pojawiają się na nim rodziny z dziećmi, amatorzy sportu, obwoźni sprzedawcy, zakochane pary i emeryci z przenośnymi radyjkami.

Deptak przy plaży.
W ciągu dnia jest tu prawie pusto.
Po 16:00 na deptaku można przyglądać się lokalnemu życiu Wietnamczyków.

Przy deptaku znajduje się też kilka większych hoteli (jednak nie tak duża ilość jak np. w Da Nang) i restauracji. W ciągu dnia mogliśmy więc cieszyć się praktycznie pustą plażą (temperatura i silne słońce skutecznie zniechęcają miejscowych), więc jeśli ktoś lubi się wygrzewać i pragnie poleżeć w ciszy i spokoju to polecamy. Można też ewentualnie schronić się w cieniu palm na trawie na deptaku i popatrzeć na niebieskie morze.

Kolejnego dnia wypożyczyliśmy skuter, żeby pojechać na niedaleki półwysep. Jest to bardzo fajna wycieczka, bo po drodze mija się ciekawe krajobrazy, a na samym półwyspie można odkryć lokalne rybackie wioski nieskażone masową turystyką.

Most na półwysep.
Na półwyspie.

Na początek odwiedziliśmy małą wioskę rybacką Nhon Hai. Dłuższą chwilę błądziliśmy skuterem po wąskich uliczkach wioski, aż w końcu dotarliśmy na plażę i do portu. Przybiliśmy piątkę z zainteresowanymi naszą obecnością szkolnymi dziećmi i pojechaliśmy na drugi kraniec półwyspu do zatoki Eo Gio.

Port w Nhon Hai

Po drodze musieliśmy wymienić pękniętą dętkę w skuterze. Na szczęście i dzięki rajdowym zdolnościom Marcina, udało nam się nie wywrócić na zakręcie i dzięki pomocy innych uczestników ruchu i przydrożnej sprzedawczyni napojów, która bezinteresownie zaprosiła mnie, żebym usiadła z nią na krzesełku w cieniu i poczekała aż Marcin rozwiąże problem, udało się dosyć szybko wymienić przebitą gwoździem dętkę.
Żeby wejść na teren zatoki Eo Gio należy wykupić bilet (koszt 22 000 VND/os). Sama zatoka jest zachwycająca, jednak kąpiel w niej stanowi pewne wyzwanie z powodu kamienistego brzegu (po śliskich kamieniach ciężko się wydostać na brzeg, a później rozgrzane palą w stopy więc trzeba poruszać się po nich w mokrych klapkach, co grozi niespodziewanym poślizgnięciem i upadkiem. Wiem, co mówię, bo wypróbowałam na własnej skórze). Wielkim plusem była bardzo mała liczba odwiedzających. Przez godzinę mogliśmy kąpać się w turkusowej wodzie praktycznie sami (cały czas spod skały obserwowały nas czujne oczy ratownika).

Wejście na teren zatoki.

Ta okolica również słynie z restauracji ze świeżymi owocami morza. My spróbowaliśmy sałatki z meduz i ryżu z mieszanką morskich stworzeń. Jedzenie było dobre, ale nie powalające.

Sałatka z meduz.

Z powodu przygody ze skuterem i dużych odległości do pokonania, nie mieliśmy już zbyt wiele czasu na dalsze zwiedzanie, dlatego jeszcze tylko na chwilę zagłębiliśmy się w plątaninę ulic okolicznej wioski rybackiej i wróciliśmy do hotelu.

Wąskie uliczki wioski rybackiej.

Nie zdążyliśmy już zobaczyć innych ciekawych miejsc w okolicy, ale z pewnością polecamy miasto Quy Nhon tym, którzy nie szukają hotelowego zgiełku, kiczowatych atrakcji przy plaży i głośnych imprez. Tutaj znajdziecie lokalne wioski rybackie, puste szerokie plaże, zatoki o turkusowej wodzie bez tłumów turystów i przyjrzycie się w spokoju lokalnemu życiu miasta.

Plaża w Quy Nhon.

Zobacz film o nadmorskich miastach Wietnamu! Kliknij!

Continue Reading