Quy Nhon – spokojny nadmorski kurort z ciekawą okolicą

Po dłuższym pobycie w Da Nang postanowiliśmy odwiedzić mało popularny wśród nieazjatyckich turystów kurort nadmorski Quy Nhon. Być może małe zainteresowanie tym miejscem wynika z dosyć ciężkiego dojazdu, ale zapewniam, że trudy podróży na pewno Wam się opłacą.

Plaża w Quy Nhon

My się nie zniechęciliśmy i wybraliśmy pociąg (autobus był droższy i nie mieliśmy czasu, żeby kupić odpowiednie bilety, ani sprawdzić skąd odjeżdża).

Dlaczego jest to bardziej skomplikowany sposób dojazdu?

Otóż dlatego, że pociągi na trasie Da Nang – Quy Nhon nie zatrzymują się w centrum miasta tylko w oddalonej o 10 km miejscowości Dieu Tri. Optymistyczne stwierdziliśmy, że jakoś dojedziemy do części plażowej Quy Nhon komunikacją miejską (taksówka, jak wyliczyliśmy też nie byłaby jakoś zawrotnie droga, bo pewnie w okolicach 200 000 VND czyli jakichś 35 zł, ale bilet autobusowy był w cenie 8000 VND… więc postanowiliśmy nie przepłacać…). Na google maps wyszukaliśmy przystanki autobusowe i ruszyliśmy z dworca w Dieu Tri w stronę głównej drogi. Przystanek owszem znaleźliśmy bez trudu, ale w międzyczasie musieliśmy bardzo wymownie podziękować kilku narzucającym się taksówkarzom. Jednak najbardziej wytrwały okazał się Pan, który chciał nas podwieźć na swoim skuterze (nas, którzy nie należymy do najmniejszych i jeszcze mieliśmy ze sobą dwa duże i dwa małe plecaki… ale dla Wietnamczyka to nie problem, wszak na skuterze można przewieźć nawet lodówkę…). Uparciuch nie dawał za wygraną i jechał ciągle przy nas, co i raz szturchając to mnie, to Marcina w rękę i proponując coraz atrakcyjniejszą stawkę za podwózkę (zaczął od 200 000 VND). Niestety przez to nie mogliśmy spokojnie stać na przystanku (istniała obawa, że Pan skutecznie uniemożliwi nam wejście do publicznego autobusu, bo np. powie kierowcy, żeby nas nie zabierał…). Zdecydowaliśmy więc, że idziemy w stronę miasta i tak też zrobiliśmy. Po jakimś kilometrze drogi, Pan widząc naszą determinację, w końcu dał za wygraną. A my, już po ciemku doszliśmy do przystanku, na którym zatrzymywało się znacznie więcej autobusów w stronę centrum niż przy dworcu (dla zainteresowanych: po wyjściu z dworca na główną drogę należy się kierować w prawo, a później po przejściu mostu na pierwszym dużym skrzyżowaniu skręcić w lewo. Tuż za zjazdami ze skrzyżowania jest przystanek). Wsiedliśmy do pierwszego autobusu, który się zatrzymał i dojechaliśmy w okolice centrum handlowego Big C i dworca autobusowego (!).

Nie mieliśmy zarezerwowanego noclegu więc zaczęliśmy nocne poszukiwania hostelu. Kierowaliśmy się w stronę plaży i co jakiś czas pytaliśmy o cenę pokoju. Po kilku próbach wreszcie trafiliśmy do bardzo fajnego Hotelu (Hotel nazywał się Ha Minh, tutaj znajdziecie jego stronę na facebooku. Można śmiało wysyłać zapytania po angielsku, na pewno Wam odpowiedzą. Tutaj jeszcze dodam, że rodzina prowadząca hostel była naprawdę przemiła i pomogła mi zorganizować wizytę u lekarza, której potrzebowałam z powodu zapalenia ucha. Jestem im za to naprawdę wdzięczna. Bardzo mili i pomocni ludzie).

Hotel Ha Minh i jego mili właściciele

Po krótkich negocjacjach, cena spadła do akceptowanego przez nas limitu i wylądowaliśmy w miłym, prawie zupełnie nowym, czystym pokoiku z klimatyzacją i oknem (co wcale nie jest takie oczywiste w Azji), z którego można było nawet dojrzeć skrawek morza. Uff. Mogliśmy wreszcie odpocząć i następnego dnia zając się zwiedzaniem okolicy.

Nasz przytulny i czysty pokój.
W oddali widać skrawek morza.

Część plażowa z hotelami oddalona jest od centrum miasta o jakieś 3 km (idąc ulicą przy morzu, w końcu dochodzi się do portu rybackiego, który sam w sobie może stanowić nie lada atrakcję). Wzdłuż piaszczystej plaży ciągnie się bardzo ładny deptak, który dopiero po 16:00 zaczyna tętnić lokalnym życiem. Właśnie wtedy pojawiają się na nim rodziny z dziećmi, amatorzy sportu, obwoźni sprzedawcy, zakochane pary i emeryci z przenośnymi radyjkami.

Deptak przy plaży.
W ciągu dnia jest tu prawie pusto.
Po 16:00 na deptaku można przyglądać się lokalnemu życiu Wietnamczyków.

Przy deptaku znajduje się też kilka większych hoteli (jednak nie tak duża ilość jak np. w Da Nang) i restauracji. W ciągu dnia mogliśmy więc cieszyć się praktycznie pustą plażą (temperatura i silne słońce skutecznie zniechęcają miejscowych), więc jeśli ktoś lubi się wygrzewać i pragnie poleżeć w ciszy i spokoju to polecamy. Można też ewentualnie schronić się w cieniu palm na trawie na deptaku i popatrzeć na niebieskie morze.

Kolejnego dnia wypożyczyliśmy skuter, żeby pojechać na niedaleki półwysep. Jest to bardzo fajna wycieczka, bo po drodze mija się ciekawe krajobrazy, a na samym półwyspie można odkryć lokalne rybackie wioski nieskażone masową turystyką.

Most na półwysep.
Na półwyspie.

Na początek odwiedziliśmy małą wioskę rybacką Nhon Hai. Dłuższą chwilę błądziliśmy skuterem po wąskich uliczkach wioski, aż w końcu dotarliśmy na plażę i do portu. Przybiliśmy piątkę z zainteresowanymi naszą obecnością szkolnymi dziećmi i pojechaliśmy na drugi kraniec półwyspu do zatoki Eo Gio.

Port w Nhon Hai

Po drodze musieliśmy wymienić pękniętą dętkę w skuterze. Na szczęście i dzięki rajdowym zdolnościom Marcina, udało nam się nie wywrócić na zakręcie i dzięki pomocy innych uczestników ruchu i przydrożnej sprzedawczyni napojów, która bezinteresownie zaprosiła mnie, żebym usiadła z nią na krzesełku w cieniu i poczekała aż Marcin rozwiąże problem, udało się dosyć szybko wymienić przebitą gwoździem dętkę.
Żeby wejść na teren zatoki Eo Gio należy wykupić bilet (koszt 22 000 VND/os). Sama zatoka jest zachwycająca, jednak kąpiel w niej stanowi pewne wyzwanie z powodu kamienistego brzegu (po śliskich kamieniach ciężko się wydostać na brzeg, a później rozgrzane palą w stopy więc trzeba poruszać się po nich w mokrych klapkach, co grozi niespodziewanym poślizgnięciem i upadkiem. Wiem, co mówię, bo wypróbowałam na własnej skórze). Wielkim plusem była bardzo mała liczba odwiedzających. Przez godzinę mogliśmy kąpać się w turkusowej wodzie praktycznie sami (cały czas spod skały obserwowały nas czujne oczy ratownika).

Wejście na teren zatoki.

Ta okolica również słynie z restauracji ze świeżymi owocami morza. My spróbowaliśmy sałatki z meduz i ryżu z mieszanką morskich stworzeń. Jedzenie było dobre, ale nie powalające.

Sałatka z meduz.

Z powodu przygody ze skuterem i dużych odległości do pokonania, nie mieliśmy już zbyt wiele czasu na dalsze zwiedzanie, dlatego jeszcze tylko na chwilę zagłębiliśmy się w plątaninę ulic okolicznej wioski rybackiej i wróciliśmy do hotelu.

Wąskie uliczki wioski rybackiej.

Nie zdążyliśmy już zobaczyć innych ciekawych miejsc w okolicy, ale z pewnością polecamy miasto Quy Nhon tym, którzy nie szukają hotelowego zgiełku, kiczowatych atrakcji przy plaży i głośnych imprez. Tutaj znajdziecie lokalne wioski rybackie, puste szerokie plaże, zatoki o turkusowej wodzie bez tłumów turystów i przyjrzycie się w spokoju lokalnemu życiu miasta.

Plaża w Quy Nhon.

Zobacz film o nadmorskich miastach Wietnamu! Kliknij!

You may also like