Po kilkudniowym pobycie na wyspie Koh Rong, niczego nieświadomi wróciliśmy na stały ląd a tam czekała nas niespodzianka… wszystkie pokoje zajęte! Totalne zero, ani jednego wolnego miejsca, co jak na standardy azjatyckie jest zjawiskiem bardzo zadziwiającym. Po 2 h szukania w obrębie miasta Sihanoukville (ja gorączkowo próbowałam znaleźć coś w internecie, a Marcin biegał po mieście), postanowiliśmy, rzutem na taśmę, zarezerwować ostatnią wolną chatkę przy plaży Otres, czyli jakieś 6 km od centrum miasta. Przez pośpiech nie zauważyłam, że „recepcja” wspomnianej chatki funkcjonuje tylko do 18:00, a była już 18:05… Po ustaleniu ceny za przejazd z kierowcą tuktuka, popędziliśmy przed siebie w ciemną noc. Droga wiodła przez puste pola i gęsty las. Pan kierowca zanim nas zostawił jeszcze trzy razy się zapytał czy na pewno chcemy wysiąść… bo rzeczywiście sytuacja nie wyglądała najlepiej: ciemno, mokro, my nie mieliśmy pojęcia gdzie szukać naszej zarezerwowanej chatki, a w innych ośrodkach wszyscy mówili nam, że mają już pełne obłożenie…
Po 20 min znaleźliśmy wspomnianą chatkę, ale nie było nikogo z właścicieli. Ja byłam już bliska załamania nerwowego (wizja spania pod chmurką w szczerym polu i jeszcze moje złe samopoczucie, spowodowane comiesięcznymi kobiecymi dolegliwościami, skutecznie mnie przerażały). Na szczęście z jednej z chatek wyszła para młodych ludzi, których spytałam czy przypadkiem nie znają właścicielki. Okazało się, że owszem znali i właśnie szli na nocny targ, gdzie powinna być i sprzedawać serniki. Marcin poszedł na zwiad, a ja zostałam z bagażami i innymi żywymi towarzyszami na ciemnym ganku jednej z chatek. Po 30 min Marcin wrócił na skuterze w towarzystwie jakiegoś wyluzowanego białego gościa, który zaproponował, że mnie podwiezie do nowego lokum, bo w tym, pomimo rezerwacji, już nie ma miejsc. Tym sposobem spędziliśmy dwie noce w domku gościnnym jednej z koleżanek właścicielki chatek.
Żadna z Pań, jak się okazało, nie była z Kambodży. W ogóle okazało się, że wioska przy plaży Otres jest zamieszkana głównie przez białych hipisów w różnym wieku i różnych narodowości. Dziewczyna, u której spaliśmy była pół-Angielką pół-Egipcjanką, która sama wybudowała sobie dom i mieszkała w nim już od 7 lat. Dowiedzieliśmy się też, że w Kambodży obcokrajowcy wciąż stosunkowo łatwo i tanio mogą dzierżawić ziemię i dzięki temu powstała ta specyficzna wioska.
Nasza gospodyni wyjaśniła nam, że problem ze znalezieniem kwatery spowodowany był urodzinami króla i ostatnim długim majowym weekendem, który Khmerowie tłumnie chcieli wykorzystać na krótki wypad nad morze. Następnego dnia z ciekawością obserwowaliśmy jak wygląda kambodżański długi weekend… wbrew pozorom rozrywki nie odbiegały od dobrze nam znanych: wspólne grillowanie, wylegiwanie się na plaży, morskie kąpiele…
Jednak mieliśmy wrażenie, że pomimo tłumów i rozluźnionej atmosfery wszystko przebiega w dużo przyjaźniejszej atmosferze niż w Polsce. Skąd takie wrażenie? Otóż Azjaci generalnie są bardziej rodzinni niż my Europejczycy, a w Kambodży to zjawisko występuje jeszcze silniej: tutaj liczy się przede wszystkim dobro grupy/ społeczności / rodziny, a nie dobro indywidualne. Oni umieją przebywać ze sobą w dużej grupie bez kłótni i napięć, a przy tym bardzo cieszą się dziećmi. Jakoś mam takie wrażenie, że w Polsce przy takim tłumie na plaży nie obyło by się bez rodzinnych sprzeczek, pokrzykiwań na dzieci i innych ekscesów… oczywiście, żeby obraz nie był taki idealny, to spokojną atmosferę na plaży zakłócała co jakiś czas skrzekliwa muzyka z głośników (Azjaci bardzo lubią muzykę i karaoke).
Podsumowując: jeżeli lubisz hippisowskie klimaty, plażę i wysokie temperatury, to koniecznie odwiedź kambodżańską wioskę Otres, a może zostaniesz tu na dłużej… 🙂
Informacje praktyczne o Sihanoukville i Otres Beach znajdziesz tutaj. Kliknij!
ZOBACZ FILM