Frenetyczna pocztówka z Hanoi

Ciepłe sobotnie popołudnie. Słychać przytłumiony gwar miasta. Dzieci grają w badmintona, jeżdżą na rolkach, skaczą przez bambusowe kijki, śmieją się i głośno przekomarzają. Dorośli powoli przechadzają się dookoła jeziora Hoan Kiem. Nachalna przekupka próbuje wcisnąć nam w rękę pączka. Pan z siwą brodą maluje portret dystyngowanej Pani w kapeluszu. Młodzi chłopcy na chodniku dają pokaz tańca. Muzyka wibruje nam w uszach. Trochę dalej uliczny teatr. Licznie zgromadzeni gapie wybuchają rytmicznym śmiechem. Jakaś dziewczynka krzyczy do nas wesoło „Hello!”. Modnie ubrana para pozuje do kolejnego ‚selfie’. Skulony policjant gra na ulicy w jakąś tajemniczą grę z ładną szatynką.

Jeszcze tylko przepchniemy się przez tłum i wreszcie jesteśmy na czerwonym moście, z którego rozpościera się widok na jezioro.

Żeby wejść na wyspę trzeba kupić bilet. Wracamy na ląd. Zagłębiamy się w gąszcz uliczek starego miasta. Skutery mijają nas ze wszystkich stron. Trąbią. Nie zwracamy uwagi. Idziemy jak najszybciej przed siebie. Znajdujemy kawałek wolnego miejsca na chodniku, resztę zajmują uliczne stragany z jedzeniem, plastikowe mebelki, domowe warsztaty i skutery. Jacyś mężczyźni wołają nas, żebyśmy napili się z nimi piwa. Ignorujemy ich z uśmiechem na twarzy. Przed nami  do nieba wznosi się szara bryła katedry. Na placu przed kościołem czujemy powiew europejskiego miasta. Siadamy w ulicznej garkuchni na Bun z wołowiny i makaron ryżowy z warzywami.
Cieszymy się chwilą wytchnienia.

Znowu zagłębiamy się w poplątaną sieć miejskich ulic. Obserwujemy ukrytą w nich codzienność. Z bramy patrzy na nas biała gęś. W powietrzu zaczyna unosić się wilgotny zapach wodorostów. Zbliżamy się do Czerwonej rzeki. Przed nami chwiejna i pordzewiała konstrukcja mostu Long Bien. Idę powoli trzymając się balustrady. Z niepokojem spoglądam w dół przez dziury w betonowych płytach. Z góry patrzymy na zielone bananowce i pordzewiałe statki.


Wracamy. Szeroką i zieloną aleją dochodzimy do Mauzoleum Ho Chi Mina. Po drodze pozdrawiamy Lenina. Na wielkim placu panuje atmosfera socjalistycznej powagi i dostojeństwa. Żółta linia oddziela nas od miejsca pochówku najświętszego wodza.

W zadumie udajemy się w stronę jeziora Ho Tay. Fotografujemy symbol Wietnamu: kolumnową pagodę Tran Quoc. Przebiegamy przez ruchliwą ulicę i wkraczamy do dzielnicy apartamentowców. Na trawniku gdaczą kury zamknięte w klatkach. Czarny pies przywiązany do drzewa łańcuchem próbuje się uwolnić. Głośno szczeka. Przed nami miejskie targowisko. Dużo wszystkiego: ludzi, surowego mięsa, warzyw, śmieci…

Zmęczeni wchodzimy na 4 piętro naszego hostelu i z góry patrzymy na ulotne chwile miejskiego życia.

ZOBACZ TEŻ FILM

You may also like