Ninety Mile Beach – piaszczysta autostrada wzdłuż fal – Nowa Zelandia

90 mile beach NZ

Ku mojemu zdziwieniu już w Australii odkryłam, że duzi chłopcy marzą o przejażdżce samochodem po plaży. Nasz współtowarzysz podróży z ogromną ekscytacją opowiadał o takiej możliwości na australijskiej Fraser Island… niestety nasze zamiary skończyły się spektakularną wpadką, o której przeczytacie tutaj.

Ślady opon na Ninety mile beach

Tym razem jednak, na wyspie północnej w Nowej Zelandii byliśmy na dobrej drodze do zrealizowania chłopięcych marzeń. Nie przeszkodził nam w tym nawet brak prawdziwego terenowego samochodu, bo 90 mile beach, która znajduje się na najbardziej wysuniętym na północ krańcu wyspy północnej, jest oficjalnie zarejestrowaną autostradą i równocześnie bardzo ładną plażą. Równa i twarda jak stół idealnie nadaje się na przejażdżkę samochodem. Wrażenia są bardzo unikalne, zwłaszcza przy otwartych szybach.

Przejażdżka po Ninety mile beach, która oficjalnie jest jedną z krajowych autostrad Nowej Zelandii.
Widoki są zachwycające.
90 mile beach

Z oczywistych przyczyn Ninety Mile Beach stała się nie lada atrakcją turystyczną, zwłaszcza po tym jak Jeremy Clarkson w jednym z odcinków Top Gear ścigał się po niej Toyotą Corollą z olimpijskim jachtem. Popularne są też turystyczne przejażdżki aż do wydm Te Paki, które słyną z sandboardingu – więcej o tym w poniższym wpisie ↓

Sandboarding, czyli zjazd na desce z wielkiej wydmy – Nowa Zelandia jest super!

My, co prawda nie dotarliśmy tą drogą do słynnych wydm, ale spędziliśmy miło dzień jeżdżąc wzdłuż wzburzonego oceanu i wylegując się na plaży.

Wydmy przy 90 mile beach

Continue Reading

Rajska wyspa Koh Rong – Kambodża

Po obejrzeniu majestatycznych i tajemniczych świątyń Angkoru, popłynęliśmy w rejs, żeby pogrzać się na białym piasku wyspy Koh Rong. Turkusowa przezroczysta woda, ławice małych rybek, długie piaszczyste plaże, chaty z drewna pokryte palmowymi liśćmi, dżungla, kolorowe łodzie, grupki białych hipisów i wyluzowani miejscowi: witamy w półdzikim raju 🙂 .

Typowa khmerska chata przy plaży.

Żeby uciec od zgiełku barów i pobyć bardziej na odludziu wybraliśmy chatkę w ‚resorcie’ (Reef on the beach) znajdującym się na plaży Long Set, czyli jakieś 30 min na piechotę plażą i przez dżunglę z głównej wioski.

Ścieżka do głównej wioski.
Zabudowania i port głównej wioski.
Port w głównej wiosce.

Jak się okazało był to bardzo dobry wybór. Chatka była skromna, ale bardzo czysta (oprócz jaszczurek, nielicznych komarów i muszek, no i raz jednego dużego pająka – na szczęście mieliśmy szczelną moskitierę nad łóżkiem – nie nawiedzały nas, żadne inne dzikie stworzenia). Zdecydowanie nie są to jednak warunki dla osób, które szukają hotelowych luksusów. Wydaje mi się, że jedynym resortem na wyspie, który spełnia hotelowe standardy jest bardzo drogi Long Set Beach, który znajdował się niedaleko naszego ośrodka (ceny dużo wyższe niż średnia europejska). Cała wyspa jest raczej rajem dla wszelkiej maści hipisów i młodzieży niż dla masowych turystów, co oczywiście bardzo nas cieszyło, bo dzięki temu zachowała jeszcze swój półdziki charakter.

Nasza chata przy plaży.
Przed komarami, muchami i innymi stworami chroniła nas moskitiera, bo ściany i podłoga nie były zbyt szczelne w naszym domku.
Zewsząd przyglądały się nam czujne oczy jaszczurek.
W nocy siedziały na dachu i skrzeczały.
Inny nieproszony gość.
Z naszej plaży do głównej wioski kilka razy dziennie pływała darmowa łódka.

Na plaży lub na ganku naszego domku mogliśmy cieszyć się ciszą i spokojem, bo w okolicy nie było głośnych barów ani tłumów turystów. Gdyby nie plastik (o problemie piszę tutaj), to byłby istny raj na ziemi.

Wyjście na taras i szpary w podłodze.
Mieliśmy widok z drugiego rzędu na morze.

W maju/ czerwcu woda osiąga tu najwyższe temperatury, dlatego wchodząc do oceanu czuliśmy się jak w ciepłych źródłach (woda musiała mieć przynajmniej 35-37 C, a przy brzegu pewnie jeszcze więcej, bo czasami odnosiło się wrażenie, że wręcz parzy).

Nawet pies wygrzewał się w wodzie…

Maj to też miesiąc pory deszczowej dlatego wyspę regularnie nawiedzały tropikalne burze. Przeżycie takiej burzy w nocy na wyspie w chatce bez prądu (normalnie mieliśmy prąd, wyłączali tylko w czasie burzy) to bardzo ciekawe doświadczenie. Człowiek leży na łóżku, słucha dudniących grzmotów, czuje krople deszczu na twarzy (nie, nie dlatego, że przeciekał nam dach, ale chatka u góry nie miała ścian tylko puste przestrzenie, żeby był przewiew, więc jak zacinało, to deszcz wpadał do środka) i nagle zdaje sobie sprawę, że oto jest zupełnie odcięty od świata i wreszcie zaczyna rozumieć dlaczego Tom Hanks w „Cast Away” mówił do piłki…

Nadciąga deszcz…

Po jednym dniu na wyspie z łatwością dostosowaliśmy się do jej trybu: kładliśmy się spać o 20:00 (bo co tu robić po ciemku) i wyspani wstawaliśmy skoro świt. Poranna kąpiel w morzu po parnej deszczowej nocy to bardzo przyjemne orzeźwienie.

Z innych atrakcji można wybrać się do tzw. wioski, żeby posiedzieć w lokalnych barach lub tych bardziej turystycznych i poprzyglądać się życiu miejscowych rybaków i hipisów lub, jeżeli pogoda na to pozwala, można wybrać się w rejs kutrem dookoła wyspy lub na nurkowanie z nurką.
Ja nie lubię nurkować więc nie opowiem Wam o wrażeniach ze ‚snorklingu’. O rejsie łódką też za wiele nie powiem, bo w dzień kiedy chcieliśmy popłynąć były za duże fale i nam się nie udało… Cieszyliśmy się plażowaniem i spacerami po dżungli. Błogosławione lenistwo było bardzo nam potrzebne!

Informacje praktyczne o wyspie znajdziecie tutaj! Kliknij!

ZOBACZ FILM

 

Continue Reading

Miasto Da Nang – złoty smok wietnamskiego wybrzeża

Razem z Marcinem zgodnie stwierdziliśmy, że jest to jedno z tych miast, w których moglibyśmy zatrzymać się na dłużej lub nawet pomieszkać parę lat.

Da Nang jest dużym i nowoczesnym ośrodkiem miejskim położonym w centralnej części Wietnamu nad morzem południowochińskim. Warto tu przyjechać nie tylko dlatego, że jest to miasto osławione przez prowadzących Top Gear (niedaleko znajduje się fragment drogi nr 1, którą Clarkson i spółka okrzyknęli najbardziej malowniczą trasą motocyklową), ale też dlatego, że znajdziemy tu bardzo ładne plaże. Jak już zwiedzimy miasto i znudzimy się wylegiwaniem na gorącym piasku, to możemy wybrać się na wycieczkę do pobliskiego zabytkowego Hoi An. (Kliknij tutaj, żeby dowiedzieć się więcej o Hoi An)

Centrum miasta ‚oddzielone’ jest od ‚części plażowej’ rzeką. Dojazd taksówką z centrum na plażę to koszt około 60 – 100 tyś VND.

Jednym z symboli miasta jest smoczy most.
Ogon smoczego mostu.

Do Da Nang można dojechać koleją. Dworzec położony jest blisko centrum i strefy, w której znajdują się hotele/hostele.

Przez pierwsze dni mieszkaliśmy w bardzo przyjemnym hoteliku w centrum (HA NOI Hotel Da Nang), który dopiero co został oddany do użytku. Spacerowaliśmy sobie po centrum nie wzbudzając zbytniej uwagi przechodniów (tzn. inni ludzie wpatrywali się w nas, ale nie próbowali nam niczego sprzedać, jak to się dzieje w bardzo turystycznych miejscach) i delektowaliśmy się kawą w lokalnych kawiarniach. Odkryliśmy też bardzo dobrą koreańską restaurację i supermarket z tanimi produktami znanych marek odzieżowych 🙂

Widok z balkonu naszego hotelu w centrum.
Koreańskie przysmaki.

Później przenieśliśmy się do hostelu bliżej plaży (Kara hostel, niedaleko kurortu Premiere Village), żeby wygrzać się trochę na piasku.

Wejście na plażę przy resorcie hotelowym Premiere Village.
Szeroka plaża w Da Nang.
Wietnamczycy i inne azjatyckie nacje mają w zwyczaju wchodzić do morza ‚tak jak stoją’ tzn. w ubraniu (nawet w jeansach), podobno wynika to ze strachu przed słońcem (kobiety chcą mieć za wszelką cenę białą skórę).

Wietnam obecnie przeżywa boom budowlany i wszędzie widać, że jest to prężnie rozwijający się kraj, zwłaszcza w miastach z tak dużym potencjałem jak Da Nang. Czasami ten wszechobecny teren budowy staje się bardzo upierdliwy, gdy za oknem od rana piłują albo wiercą dziury, lub też nie można spokojnie przejść ulicą, bo kurz dostaje się do każdego zakamarka ciała…

Przy plaży trwa nieustanna budowa nowych obiektów hotelowych.

Poraża też liczba hoteli, które powstają w bezpośrednim sąsiedztwie plaży. Jest to charakterystyczne dla całego centralnego wybrzeża. (Jak już wybudują wszystkie te molochy w  azjatyckim stylu, czyli wysoko, dużo wszystkiego, zwłaszcza złota, i bardzo ciasno, to zapewne Wietnam nie będzie już ulubioną destynacją dla szukających dzikich i czystych plaż. Na szczęście rozbudowa potrwa jeszcze jakiś czas, więc cieszmy się chwilą!) Nie wspomnę też o walorach estetycznych niektórych budynków… jednak najbardziej mnie zastanawia skąd oni wezmą tylu chętnych gości… może będą zwozić autokarami turystów z Chin…

Wysokie i wystawne hotele pod wieczór rzucają cień na plażę.

Jak na razie zagęszczenie plażowiczów jest umiarkowane, jednak w przyszłości może nastąpić zmiana na gorsze… a szkoda, bo na razie to bardzo miłe miejsce.

Ratownik w żółtej łódce upomina kąpiących się ludzi, żeby nie wypływali za daleko w morze.
Para robi sobie ślubną sesję na głównym deptaku przy plaży.

Atrakcje w okolicy:

W ramach urozmaicenia można wybrać się skuterem na wycieczkę do:

  • Sławnej, dzięki Top Gear, przełęczy (należy kierować się na północ drogą nr 1). My widzieliśmy częściowo tę drogę z pociągu dlatego tam nie pojechaliśmy.
  • Na wzgórze Quang (za darmo można obejrzeć białą statuę bogini wznoszącej się na wzgórzu wraz z kompleksem świątynnym, można też wjechać na najwyższy punk wzniesienia, o ile ma się mocny skuter…).
  • Do Hoi An (jakieś 30 min na skuterze).
  • Można też zobaczyć jaskinie w Marmurowych górach, które są w połowie drogi, jadąc wzdłuż wybrzeża z Da Nang do Hoi An. My zrezygnowaliśmy z tej atrakcji na rzecz plażowania.

Podsumowując: przy kolejnej naszej wizycie w Wietnamie, na pewno pojedziemy do Da Nang, bo bardzo nam się tu spodobało!

ZOBACZ TEŻ FILM:

Continue Reading