Mt Cook – najwyższa góra Nowej Zelandii – Wyspa Południowa

Mt Cook

29 maja 1953 roku Nowozelandczyk Edmund Hillary i nepalski Szerpa Tenzing Norgay jako pierwsi ludzie zdobyli najwyższy szczyt świata Mt Everest. Ponoć było to możliwe dzięki ogromnemu podobieństwu nowozelandzkich alp, na które wspinał się Hillary, do najwyższych gór świata. Ten skromny pszczelarz, dzięki swojej ogromnej determinacji, stał się bohaterem narodowym Nowej Zelandii i do dziś dumnie spogląda na nas z tutejszych dolarów.

Monument ku czci tragicznie zmarłych wspinaczy w parku narodowym Mt Cook
Masyw Mt Cook pokryty jest w dużej części pokrywą lodową, co ponoć przypomina warunki panujące w Himalajach.

Najwyższa góra Nowej Zelandii Mt Cook ma tylko 3724 m.n.p.m, jednak charakteryzuje się zdradliwą ścianą lodowcową, która ciągnie się aż do szczytu przez 2500 metrów.
Dla zwykłych śmiertelników, którzy nie są przygotowani do zdobywania szczytów w alpejskim stylu, pozostaje bardzo przyjemna wędrówka doliną Hooker (ok 10 km) do popielatego jeziora polodowcowego nad którym wznosi się Mt Cook. Po drodze widoki zapierają dech w piersiach.

Dolina Hooker, a za chmurami Mt Cook
Jeden z 3 wiszących mostów na trasie do jeziora Hooker

Jezioro polodowcowe Hooker u podnóży Mt Cook
Hooker Lake

W Parku Narodowym Cooka spędziliśmy noc, co bardzo polecam zrobić, bo poranna kawa z takimi widokami jest doświadczeniem niezapomnianym, zwłaszcza gdy nieświadomie obserwujesz ogromną lawinę myśląc, że to wodospad… na szczęście mój mąż przytonie zauważył, że przecież na takiej wysokości i w takim kolorze to nie może być woda… 

Przepiękne górskie widoki przy porannej kawie.
Główny budynek kempingu z ogólnodostępną kuchnią i toaletami w środku (uwaga: nie ma pryszniców).
Części goście na kempingu
Dolina Cooka

Spragnieni poszukiwacze dłuższych górskich wędrówek mogą również wybrać się na 2 dniową wyprawę do chatki Mueller. My ograniczyliśmy się do podziwiania górskich szczytów z pobliskiego tarasu widokowego przy Kea Point.

Droga do Kea Point na tle schodzącej lawiny.
Widok na Mt Cook z Kea Lookout
Mt Cook widziany z Kea Point

Następnego dnia wybraliśmy się podziwiać szczyt Mt Cook z drugiej strony. Przy okazji nacieszyliśmy oczy przepięknym widokiem jeziora i lodowca Tasmana.

Jezioro i lodowiec Tasmana
Tasman Lake

Jeśli ktoś ma chęć to może podziwiać lodowiec Tasmana z zupełnie bliska podpływając do niego szybką łodzią.

Wycieczka po jeziorze szybką łodzią

Można też wybrać się helikopterem nad najwyższy szczyt Nowej Zelandii. Jak ma się wystarczający budżet to można szaleć. Przy naszym umiarkowanym wystarczyły dobre buty i trochę siły, bo żeby podziwiać jezioro i lodowiec Tasmana trzeba troszkę się spocić i wspiąć na niewielkie wzniesienie. Warto, bo z każdej strony krajobraz zachwyca.

Punkt widokowy na jezioro i lodowiec Tasmana.
Do punktu widokowego prowadzi stroma ścieżka…
… ale warto się spocić.

Po drugiej stronie rozpościera się równie malownicza dolina Tasmana.

W drodze powrotnej wzdłuż jeziora Pukaki, oszołomił nas kolejny nieziemski widok…

Pukaki Lake
Jezioro Pukaki żegna nas wspaniałymi widokami Mt Cook’a.

 

 

 

Continue Reading

Gejzery, bulgocące bagna i szampańskie jezioro – Waiotapu i Rotoura

Zrobiliście kiedyś mini gejzer ze znanego napoju musującego i dropsa? Dobra zabawa prawda? My wybraliśmy się na pokaz wybuchu ciut większego gejzeru, ale również sprowokowany przez działanie człowieka, bo skoro można zwykłymi płatkami mydlanymi wywołać wybuch to czemu by na tym nie zarabiać… Tak to właśnie się odbywa w geotermalnym parku Wai-O-Tapu.

Gejzer Knox Lady

Raz dziennie po specjalnym wstępie w dwóch językach, maorysku i angielsku, hostessy sypią mydliny do gejzeru Knox Lady, żeby zgromadzona licznie publiczność mogła oglądać spektakularny wybuch.
Robi wrażenie, ale jednak atmosfera atrakcji turystycznej i sztuczna oprawa sprawiają, że całość zatraca swój naturalny charakter.

Wstęp do wybuchu gejzeru: dwie hostessy opowiadają legendę o Lady Knox po maorysku i angielsku.

I płatki mydlane lądują w środku… teraz wszyscy z niecierpliwością czekają na wybuch…

Po kilku minutach coś się zaczyna dziać…
Aż wreszcie jest! Można zacząć sesję zdjęciową na tle gejzeru.

Na mnie osobiście oglądanie na żywo bulgocącego bagna zrobiło większe wrażenie. Sądzę też, że samo zwiedzanie parku Wai-O-Tapu jest o wiele atrakcyjniejsze niż pokaz gejzeru, ale zawsze warto samemu zobaczyć i ocenić.

Fascynujące bulgocące bagno.

Wai-O-Tapu – park geotermalny

Wejście do geotermalnego parku Wai-o-Tapu

Fluorescencyjne jeziora i silny zapach siarki na każdym kroku przypominają jak bardzo aktywny wulkanicznie jest ten teren. Ciarki przechodzą po plecach. Zwłaszcza gdy stoi się obok szampańskiego jeziora rozgrzanego do temperatury wrzenia, tak że para skutecznie zakłóca pole widzenia.

Park geotermalny Wai-o-tapu
Szampańskie jezioro. Uwaga: śmiertelnie niebezpieczne, mimo że bardzo piękne i kolorowe.

Gorąca para zasłania szampańskie jezioro, gdy zawieje wiatr.
Champanhe pool znajduje się w środku 700 letniego krateru wulkanicznego.
Szampańskie jezioro (Champanhe pool).

Idę i zastanawiam się czy ziemia się pode mną nie zapadnie. Dobrze, że wytyczyli bezpieczne szlaki dla turystów… ale i tak w razie jakiegoś trzęsienia lub innej erupcji nie wiadomo gdzie pojawi się kolejna dziura… to jeden z najbardziej aktywnych wulkanicznie terenów na ziemi. Prawdziwie piekielna atmosfera 🙂

Bezpiecznie wytyczone szlaki…

Do wulkanicznych atrakcji należą też różnokolorowe jeziora. Największe wrażenie robi to fluorescencyjne.

Fluorescencyjne jezioro.

Szmaragdowe jezioro.

Cały region wokół jeziora Rotoura słynie właśnie z takich wulkanicznych/geotermalnych atrakcji, jak również z pokazowych maoryskich wiosek, za wstęp do których należy słono zapłacić. Nam wystarczył widok maoryskich rodzin w Mcdonalds, który bardzo dobrze obrazował w jaki sposób ich dawne tradycje przenikają się ze współczesną kulturą. Wojownicze wymalowane twarze i amulety z nowozelandzkiego zielonego kamienia na szyjach wyraźnie zaznaczają ich etniczną przynależność i hierarchię w rodzie. W mieście Rotoura można znaleźć wiele sklepów z maoryskim rękodziełem.  Jest to również najważniejszy ośrodek kultury maoryskiej. Tu znajduje się jedyny w Nowej Zelandii maoryski teatr.

Połączenie maoryskiej i zachodniej kultury.
Jezioro Rotoura
Continue Reading

Znikające lodowce i świetliki – Franz Josef Glacier – Fox Glacier

Zdążyliśmy je zobaczyć! Niestety nowozelandzkie lodowce na wyspie południowej również podlegają ogólnoświatowym procesom cieplarnianym i powoli się roztapiają.
Franz Josef Glacier leży w malowniczej dolinie nowozelandzkich Alp Południowych. Po krótkim trekkingu wśród wodospadów i skał, dociera się do ogólnodostępnego punktu widokowego.

Początek trasy do lodowca prowadzi przez typowy nowozelandzki las…
który następnie przemiana się w malowniczą dolinę.

Dostęp do samego lodowca jest ograniczony z powodu szybko zmieniających się warunków – masy lodowe cały czas mocno pracują –  jak również, dlatego żeby uchronić to, co jeszcze się zachowało. Dlatego jedyną opcją, aby podziwiać lodowiec z naprawdę bliska, jest wykupienie lotu helikopterem. Chętnych zresztą nie brakuje i ciszę nad doliną co chwilę zakłóca warkot śmigła.

Warkot helikopterów zakłóca ciszę w dolinie lodowca Franz Josef

Na ten moment lodowiec rozciąga się na obszarze około 12 km, jednak jak szacują naukowcy do 2100 roku straci 38% swojej długości, czyli jakieś 5 km. Zostało więc jeszcze trochę czasu, żeby go zobaczyć, chyba że coś się zmieni i zamiast spektakularnego ocieplenia jednak nastanie kolejna epoka lodowcowa. Kto dożyje ten się dowie…

Franz Josef Glacier
Punkt widokowy, z którego najbliżej można podziwiać lodowiec Franz Josef. (Zagadka: który Pan na zdjęciu jest z kartonu?)
Kontempluję Franza Josefa z uwagą, żeby zachować ten widok w pamięci zanim zniknie.

Wracając warto zboczyć ze szlaku i nacieszyć się spektakularnym wodospadem, którego zimna woda świetnie chłodzi w gorący dzień.

Wodospady na szlaku do lodowca Franz Jozef

Fox Glacier

Fox Galcier

Oddalony jest od swojego ‚kolegi’ Franza o jakieś 20 km. Tym razem wędrówka do lodowca odbywa się w iście księżycowych/ polodowcowych warunkach. Trzeba również ciut więcej się wysilić i wdrapać się na niewielkie wzniesienie

Dolina, na końcu której znajduje się Fox Glacier

Fox Glacier
Odcinek, na którym należy uważać na spadające głazy i można trochę się spocić…

Punkt widokowy na Fox Glacier.
Fox Glacier

Fox Glacier ma 13 km długości i nosi nazwę na cześć XIX wiecznego premiera Nowej Zelandii Sir Williama Foxa. Tu można wybrać się na zorganizowany trekking po lodowcu lub również obejrzeć go z helikoptera

Lodowiec Fox Glacier wciąż otwarty jest dla zorganizowanych wycieczek, ale trekking ściśle związany jest z obecnie panującymi warunkami na lodowcu.
O aktualnych warunkach informuje tablica na początku szlaku.

Podsumowując: są to dwa łatwo dostępne dla turystów lodowce, jednak przed wycieczką zorganizowaną w głąb lodowca trzeba wziąć pod uwagę, że jest to bardzo niestabilny teren i że zdarzały się wypadki osunięcia lodu wraz z turystami. Była również i katastrofa lotnicza. Zdarzają się też nagłe powodzie. Wezbrana woda z głębi lodowca zalewa wtedy większość doliny i wszystkie szlaki zostają zamknięte, nawet te do punktów widokowych.


Nas nic strasznego nie spotkało i bezpiecznie mogliśmy podziwiać z punktu widokowego majestatyczne bryły lodu.

Najlepszą bazą wypadową, żeby odwiedzić lodowce jest jeden z kempingów/ hosteli w miasteczku Fox Glacier. Jest to bardzo urokliwa miejscowość, która oprócz lodowców ma do zaoferowania też inne atrakcje. Można tu na przykład obejrzeć wylęgarnie ptaków kiwi – praktycznie jest niemożliwe zobaczyć te zwierzęta na wolności – lub wybrać się na nocny spacer w poszukiwaniu świetlików.
Poszliśmy na nocny spacer i w środku nowozelandzkiego lata poczuliśmy bożonarodzeniowy klimat. Tysiące świetlików ozdabiało liście krzewów i pnie drzew. Jakby ktoś włączył świąteczne lampki w środku lasu. Magiczne doświadczenie, niestety było zbyt ciemno na zdjęcia więc musicie uwierzyć nam na słowo, albo sami zobaczyć…

Franz Josef Glacier

 

Continue Reading

Tongariro Albine Crossing – w krainie wulkanów – Red Crater

Tongariro Albine Crossing

Czwarta nad ranem. Ulewny deszcz wali w okna naszego samochodowego domu. Jeszcze z zamkniętymi oczami myślę sobie, że mogłoby się okazać, że to tylko sen, bo za chwilę musimy wstać i przyszykować się do długiej wędrówki. Tak już jest, że to co wartościowe wymaga wyrzeczeń. Od początku było dla mnie jednak jasne, że ten trekking będzie wymagający i zarazem zachwycający. Tak też na szczęście było, bo żadna deszczowa chmura nie zakłóciła nam podziwiania widoku czerwonego wulkanu Red Crater (1886 m n.p.m) i nieziemsko zielono-żółtych wulkanicznych jezior. I tym razem, mimo niekorzystnych prognoz pogody, mieliśmy dużo szczęścia.

Stożek wulkanu Red Crater
Red Crater
Jedno z wulkanicznych jezior na szlaku Tongariro Crossing

Jak zwykle w ostatniej chwili zdecydowaliśmy, że idziemy. Dzień wcześniej na łeb na szyję obdzwanialiśmy lokalnych przewoźników, żeby dopisali nas jeszcze do listy pasażerów i zawieźli na początek trasy. W końcu kupiłam 2 bilety przez internet, ale nie dostałam potwierdzenia. Na szczęście recepcjonista z kempingu znała właściciela autobusu i dała nam do niego numer. „Na gębę” potwierdził, że nas zabierze. Stawiliśmy się więc o 5:30 w Ketetahi car park , żeby zostawić samochód i podjechać autobusem na początek trasy. Wszystko poszło gładko i załapaliśmy się na podwózkę w pierwszej turze. Trekking cieszy się tak dużą popularnością, że należy rezerwować miejsca wcześniej. O 6:30 wyruszaliśmy już na szlak z Mangatepopo Car Park. Na tablicy widnieje informacja, że czeka nas przynajmniej 6 godzin 20 min wędrówki, żeby pokonać całą trasę.

Ruszamy w drogę.

Deszczowe chmury przewiał wiatr i zza wierzchołków gór ukazał nam się wschód słońca.

Ukazały się też zaśnieżone szczyty.

Początkowy płaski odcinek pozwala rozgrzać się przed wymagającą wspinaczką na zbocza krateru.

Początkowy, stosunkowo płaski odcinek trekkingu.

Im wyżej tym lepsze widoki.
Krajobraz robi się coraz bardziej księżycowy…
… i jest coraz bardziej stromo.

Po kilku godzinach docieramy do celu. Warto się spocić bo widoki są księżycowe.

Dno krateru.

Chwila odpoczynku, żeby odbudować siły przed kolejną wspinaczką i nacieszyć oczy widokiem majestatycznego wulkanicznego stożka Red Crater.

I znowu wymagająca wędrówka w górę.
Widoki rekompensują trudy wspinaczki

Żeby zobaczyć jeziora trzeba jeszcze troszkę pocierpieć. Osuwający się wulkaniczny żwir nie ułatwia trekkingu. Grzęzną w nim stopy i zamiast do przodu zsuwamy się po zboczu. Schodzenie też nie jest łatwe w takich warunkach. Marcin jest już wprawiony po zdobyciu indonezyjskiego wulkanu Rinjani (relacja tu), ja jakoś sobie radzę. Nadciągają chmury, ale jeszcze przez chwilę z daleka możemy podziwiać taflę trzeciego jeziora, które spowije mgła jak już do niego dojdziemy. Tymczasem pozostałe dwa wulkaniczne oczka wodne wzorowo pozują nam do zdjęć.

W oddali turkusowe jezioro, które niestety schowało nam się w chmurach, gdy do niego doszliśmy.
Wulkaniczny żwir nie ułatwia wędrówki.

Piekielna atmosfera. Czuć. że pod ziemią wulkan wciąż jest aktywny.

Tongariro Albine Crossing

Red Crater. Tongariro Albine Crossing.

Schodzenie ze szlaku, niestety już głównie we mgle, zajmuje nam kolejne godziny. W dole majaczy jezioro Taupo, przy którym spędzimy noc, ale wcześniej zmęczeni musimy odnaleźć na parkingu nasz samochodowy dom i zregenerować siły przed dalszą podróżą. Trekking przez Tongariro Crossing z pewnością jest warty wysiłku!

W dole jezioro Taupo.

 

 

Continue Reading

Ninety Mile Beach – piaszczysta autostrada wzdłuż fal – Nowa Zelandia

90 mile beach NZ

Ku mojemu zdziwieniu już w Australii odkryłam, że duzi chłopcy marzą o przejażdżce samochodem po plaży. Nasz współtowarzysz podróży z ogromną ekscytacją opowiadał o takiej możliwości na australijskiej Fraser Island… niestety nasze zamiary skończyły się spektakularną wpadką, o której przeczytacie tutaj.

Ślady opon na Ninety mile beach

Tym razem jednak, na wyspie północnej w Nowej Zelandii byliśmy na dobrej drodze do zrealizowania chłopięcych marzeń. Nie przeszkodził nam w tym nawet brak prawdziwego terenowego samochodu, bo 90 mile beach, która znajduje się na najbardziej wysuniętym na północ krańcu wyspy północnej, jest oficjalnie zarejestrowaną autostradą i równocześnie bardzo ładną plażą. Równa i twarda jak stół idealnie nadaje się na przejażdżkę samochodem. Wrażenia są bardzo unikalne, zwłaszcza przy otwartych szybach.

Przejażdżka po Ninety mile beach, która oficjalnie jest jedną z krajowych autostrad Nowej Zelandii.
Widoki są zachwycające.
90 mile beach

Z oczywistych przyczyn Ninety Mile Beach stała się nie lada atrakcją turystyczną, zwłaszcza po tym jak Jeremy Clarkson w jednym z odcinków Top Gear ścigał się po niej Toyotą Corollą z olimpijskim jachtem. Popularne są też turystyczne przejażdżki aż do wydm Te Paki, które słyną z sandboardingu – więcej o tym w poniższym wpisie ↓

Sandboarding, czyli zjazd na desce z wielkiej wydmy – Nowa Zelandia jest super!

My, co prawda nie dotarliśmy tą drogą do słynnych wydm, ale spędziliśmy miło dzień jeżdżąc wzdłuż wzburzonego oceanu i wylegując się na plaży.

Wydmy przy 90 mile beach

Continue Reading

Magiczny Sylwester w Zatoce Duchów (Spirits Bay) – Nowa Zelandia

Zbliżał się koniec 2017 roku a nas otaczały święte wzgórza Maorysów, po których biegały stadami dzikie konie. Prawie idylliczny krajobraz mimo dość sporej grupy kampingowiczów, którzy również postanowili spędzić Sylwestra na tym najdalej wysuniętym na północ krańcu Nowej Zelandii – w Zatoce Duchów. Tym razem również, żeby się tu dostać, pokonaliśmy bardzo długi odcinek szutrowej krętej drogi, który na szczęście nie pozostawił zbyt wielu śladów na karoserii naszego przytulnego i niezastąpionego domu na kółkach. Po długich poszukiwaniach odpowiedniego miejsca na zatłoczonym kempingu, wreszcie znaleźliśmy zaciszny zakątek z widokiem na góry i ruszyliśmy na plażę. W końcu Sylwester w Nowej Zelandii to środek wakacji więc pogoda sprzyjała plażowaniu.

Nasz cichy zakątek z widokiem na świętą górę Maorysów.

Po kilkunastu minutach spaceru wydmami, naszym oczom ukazała się przepiękna zatoka: różowy piasek i szmaragdowa woda.

Plaża w Spirits Bay

Zatoka Duchów jest zachwycająca!

Ja oczywiście pognałam do wody a Marcin został wygrzewać się na słońcu.

Spirits Bay

W porze obiadu czuć już było sylwestrowy nastrój. Gdzieś po drugiej stronie kempingu rozkręcała się maoryska impreza w hawajskich strojach, w innych miejscach słychać było subtelne tony muzyki, które umilały nam ostatni w 2017 roku obiad. Na zachód słońca wybraliśmy sobie zaciszne miejsce na wydmach. Romantyczny purpurowy zachód słońca rozświetlił ostatni raz w starym roku Spirits Bay.

Zabawa zaczęła się na dobre. O północy znowu wybraliśmy się na plażę, żeby podziwiać zadziwiająco długi pokaz sztucznych ogni, które jak się okazało w dużych ilościach przywieźli ze sobą lokalsi.

To była magiczna i niezapominania sylwestrowa noc w Zatoce Duchów!!!

Continue Reading

Boże Narodzenie na końcu świata – dzika plaża, kaczki, krowy i choinka z patyków – Nowa Zelandia

W Nowej Zelandii byliśmy już drugi miesiąc i nieuchronnie zbliżał się ten czas: święta Bożego Narodzenia, czyli długie letnie wakacje w kraju Hobbita. Niestety jest to trudny czas na znalezienie tanich i atrakcyjnie położonych miejsc kempingowych, zwłaszcza że wyspa Północna jest gęściej zaludniona i ma mniej dzikich, darmowych miejsc postojowych dla kamperowiczów.

Świąteczny nastrój zapanował również w naszym domu na kółkach.

Mimo zatroskanych ostrzeżeń jednej z właścicielek kempingu, na którym się zatrzymaliśmy na noc, że trzeba zarezerwować miejsce wcześniej, bo to w Nowej Zelandii są popularne wakacje, które każdy chce spędzić na łonie natury, postanowiliśmy iść na żywioł i pojechać w ciemno. Z sieci wielu państwowych DOC campistes (Departament of Conservation Campsites) i prywatnych kempingów wybraliśmy odludny, duży i trudno dostępny kemping DOC w zatoce Port Jackson na półwyspie Coromandel. Parę dni przed Wigilią, dobrze zaopatrzeni, optymistycznie wyruszyliśmy znaleźć jakieś miłe miejsce na kilkudniowy postój.

Droga, jeszcze asfaltowa, na półwyspie Coromandel.
Malownicze widoki na półwyspie Coromandel.

Po długiej i bardzo malowniczej acz krętej asfaltowej drodze, przyszedł czas na ten bardziej wymagający kawałek: około 20 kilometrów nieutwardzonej, bardzo wąskiej i czasami podmokłej szutrowej ścieżki, na której trzeba było się mocno nagłowić jak się wyminąć z samochodem jadącym z naprzeciwka. Po jednej stronie piętrzyły się strome grzbiety górskie, po drugiej iskrzyła się niebieska toń oceanu, która z każdym kilometrem niebezpiecznie się oddalała. Nasz biedny, wcale nieterenowy samochód dzielnie walczył na stromych podjazdach i wybojach. W duchu modliłam się cicho, żeby tylko nic się nam nie zepsuło, bo mimo świątecznego wzmożonego ruchu znajdowaliśmy się na odludziu i może raz na godzinę wymijaliśmy jakiś samochód, albo widzieliśmy ludzi.

Szutrowa droga najpierw wiła się tuż przy plaży…
… pod koniec zaczęła wznosić się ostro w górę…
czasami tuż nad błękitną przepaścią.

Na szczęście pogoda nam sprzyjała – parę tygodni później z powodu ulewnych deszczy i silnego wiatru, półwysep Coromadel został odcięty od świata, bo większość dróg, po których jechaliśmy, nawet tych asfaltowych, zniknęła całkowicie pod naporem wody i silnych wiatrów. Po kilku godzinach dojechaliśmy do celu. Z duszą na ramieniu poszłam zarejestrować nasz przyjazd do strażników parku, którzy opiekowali się kempingiem. Miałam nadzieję, że jednak nam nie odmówią świątecznego pobytu. Przyjęli nas bardzo miło i mimo że widziałam lekkie wahanie w ich oczach jak powiedziałam, że nie mamy rezerwacji, to zaraz usłyszałam wesołą odpowiedź, że raczej znajdzie się dla nas miejsce, ale w bardziej oddalonej części kempingu. Dla mnie była to świetna wiadomość, zwłaszcza, że ta oddalona część kempingu, głównie od centralnej kuchni, była mniej zaludniona i miała wszystkie potrzebne nam wygody: widok na ocean, budkę z zimnym prysznicem i drewniany wychodek.

Byliśmy w siódmym niebie!

Szczęśliwi i gotowi na Święta Bożego Narodzenia na półwyspie Coromandel w Jackson Bay.

Mimo ostrzeżeń, że miejsca bliżej wody są mniej osłonięte od wiatru, postanowiliśmy ustawić się na nieosłoniętym wzgórzu, które jednak gwarantowało nam piękne widoki.

Zatoka Jackson Bay na półwyspie Coromandel.

Znaleźliśmy się w błogim zawieszeniu. Dookoła nas strome wzgórza, na których niczym rozsypany mak pasły się czarne krowy. Przed nami rozpościerała się długa piaszczysta plaża… tak to był nasz mały osobisty raj, który tylko czasem zakłócały ludzkie odgłosy lub zbyt głośno puszczona muzyka z sąsiedniego kampera.

Nasz mały osobisty raj.
Plaża w Jackson Bay.
Nasze sąsiadki na okolicznych wzgórzach.

W Wigilię, żeby podkreślić świąteczny nastrój, Marcin zbudował choinkę z tego, co znalazł na plaży, a ja przygotowałam symboliczną wieczerzę. Przy kolacji towarzyszyło nam stado kaczek, które jednak nie przemówiły ludzkim głosem.

Marcin buduje choinkę z tego, co znalazł na plaży.
Ja przygotowałam posiłek Wigilijny w zachodnim stylu: czyli same rarytasy no i oczywiście jajka…
Kacza rodzina.
W Wigilię zdarzył się cud i ujrzeliśmy takie oto słońce otoczone tęczą…

Czas w Jackson Bay upływał nam na orzeźwiających kąpielach, męczących wypadach na pobliskie wzgórza i miłym wylegiwaniu się na słońcu.

Żeby zobaczyć zatokę z góry trzeba było wdrapać się na strome wzgórza.

Po kilku dniach tej błogiej sielanki postanowiliśmy ruszyć dalej i opuścić malowniczy półwysep Coromandel. Mimo kolejnej groźby braku miejsc, bo tym razem zbliżał się Sylwester, ruszyliśmy na najdalej wysunięty punkt wyspy Północnej: Cape Reinga. Naszym celem była Zatoka Duchów!

Błoga sielanka w Jackson Bay.
Continue Reading

Dom na kółkach – O tym jak kupić samochód w Nowej Zelandii

Dobry samochód w Nowej Zelandii to podstawa, zwłaszcza dla tych, którzy planują zwiedzać ten kraj w stylu backpackerskim, czyli zamierzają w nim spać, jeść i przemieszczać się.

Nasz wspaniały dom na kółkach.

Zakup samochodu w Nowej Zelandii jest dziecinnie łatwy: Dogadujecie się ze sprzedającym, przynosicie gotówkę, idziecie na pocztę, wypełniacie druk i wnosicie opłatę transferową, która wynosi kilka dolarów i załatwione! Żeby wszędzie było to takie proste!

Kupowanie samochodu w Nowej Zelandii sprowadza się do wypełnienia druku na Poczcie i kilku dolarowej opłaty manipulacyjnej. Dziecinnie proste!

Co innego wybranie odpowiedniego egzemplarza, takiego, który przejedzie kilka tysięcy kilometrów, niekoniecznie po asfaltowych drogach, i się nie popsuje, a jednocześnie nie będzie zbytnio zdezelowany.

Czasami drogi w Nowej Zelandi są wąskie i szutrowe, dlatego samochód musi być wytrzymały.

Na co zwrócić uwagę przy kupnie samochodu?

1. Czy samochód ma ważny przegląd i do kiedy – oszczędzi to Wam niepotrzebnych wizyt u mechaników, którzy w Nowej Zelandii są kosmicznie drodzy, nawet drobna usterka musi być naprawiona przed przeglądem).
2. Czy ma ważne ubezpieczenie drogowe i do kiedy.

3. Czy jest sprawny technicznie – mimo wszystko najlepiej omijać samochody po backpackerach, bo nie dość, że osiągają zawrotne ceny, to zazwyczaj są w opłakanym stanie. Jedyny ich plus jest taki, że są przystosowane do mieszkania. Jeżeli macie jakieś pojęcie o mechanice to zawsze warto zajrzeć pod maskę i sprawdzić silnik (Marcin na szczęście trochę zna się na samochodach więc uniknęliśmy najgorszego: zepsutego samochodu i naprawy).

Jeden z oglądanych przez nas i bardzo popularnych wśród backpackerów modeli samochodów. Na szczęście nie spodobał nam się podejrzany pisk przy hamowaniu więc go nie kupiliśmy.

4. Czy jest odpowiednio duży  – dla mnie była to kluczowa kwestia, bo mam klaustrofobię a do tego prawie 1,80 m wzrostu, więc podstawowym kryterium było to, czy będę mogła swobodnie usiąść, kiedy ogarnie mnie atak paniki (oczywiście ważne też były boczne drzwi, żebym mogła szybko się wydostać). Marcin ma ponad 1,90 m wzrostu więc nasze łóżko musiało mieć przynajmniej 1,95 długości, co wykluczało już na wstępie wiele modeli samochodów (chociaż w Australii udało nam się przerobić Toyotę Corrolę na kamper 🙂 ). Weźcie też pod uwagę, że np. w razie złej pogody będziecie musieli w nim przeczekać najgorsze ulewy, zimno lub atak komarów. 

Nasze łóżko było wyjątkowo duże (jesteśmy wysocy), niektórzy, ci nieco mniejsi, mogą sobie pozwolić nawet na wbudowanie z tyłu szafy. My rzeczy trzymaliśmy głównie pod łóżkiem.

5. Czy ma odpowiednie wyposażenie – montowanie łóżka, kupowanie materaca i innych przyborów kempingowych to zawsze czas i dodatkowe koszty.

Nasz samochód był już przystosowany do mieszkania i życia w nim więc oszczędziliśmy wile czasu i pieniędzy.

6. Czy po przejechaniu zaplanowanej przez Was trasy wciąż będzie atrakcyjny dla potencjalnych kupców – czy opony są w dobrym stanie, czy klocki hamulcowe nie piszczą etc. Sprzedaż i odzyskanie zainwestowanych środków też jest ważne, zwłaszcza jeżeli podróżuje się po wielu krajach. Chyba, że możecie sobie pozwolić na straty.

Nasz nowozelandzki super samochód / dom na kółkach.

Wybór i kupno dobrego samochodu był zdecydowanie dla nas najtrudniejszym etapem w trakcie naszej podróży po kraju Hobbita, zwłaszcza że ceny noclegów w hostelach w Nowej Zelandii są wysokie więc każdy kolejny dzień niepewności przyprawiał nas o finansowy zawrót głowy. Niestety byliśmy też na trochę przegranej pozycji, bo pierwszym miastem, do którego trafiliśmy, było nieco odizolowane od reszty świata Christchurch na wyspie południowej. To oznaczało, że wybór mamy mocno ograniczony i ceny wyższe niż na wyspie północnej. Marcin już pierwszego dnia zabrał się do pracy i umówił nas na kilka spotkań z backpackersami i ich zdezelowanymi samochodami. Po trzecim takim spotkaniu stwierdziliśmy, że musimy poszukać jakiegoś samochodu od lokalnego sprzedawcy, jeżeli chcemy kupić coś porządnego i w rozsądnej cenie. Nasz budżet wynosił od 2500 do 4000 NZD. W tej niższej półce cenowej mieściły się samochody zazwyczaj starsze i mniejsze, dlatego po tygodniu poszukiwań, gdy tylko Marcin znalazł duży, stosunkowo nowy i wyposażony samochód, nie mieliśmy wątpliwości, że wolimy zapłacić za niego wyższą cenę niż oszczędzać na jakości i później mieć problemy z lokalnymi mechanikami. Właściciel auta okazał się przemiłym człowiekiem, nie backpackerem, Czechem z pochodzenia, dlatego szybko przeszliśmy na j. polski i w miłej atmosferze dobiliśmy targu.

Samochód przez cały pobyt sprawdzał się świetnie i był bezawaryjny.

Uwaga: Bądźcie przygotowani na wyjęcie dużej ilości gotówki, zwłaszcza jeżeli chcecie kupować samochód od lokalsów, a nie od backpackerów. Rozliczenie się przelewem jest raczej niemiło widziane. Przy wyjmowaniu gotówki weźcie pod uwagę prowizje i limity, zarówno te wasze w banku jak i w lokalnych bankomatach, dlatego wyjmowanie gotówki najlepiej sobie rozłożyć np. na kilka dni, żeby w panice nie jeździć po całym mieście.

Nasz samochód miał same plusy: był duży, miał długie łóżko, stół, był stosunkowo nowy (z 2002 roku), miał automatyczną skrzynię biegów, radio, suwane drzwi, firanki – słowem idealny dom na spędzenie w nim prawie 3 miesięcy życia! Bardzo się z nim zżyłam, bo zapewniał nam komfort i idealne poczucie wolności. Mogliśmy każdego dnia budzić się i zasypiać z innym wspaniałym widokiem za oknem. Wspaniały sposób na podróżowanie!

Okazał się też bezawaryjny (po górskich drogach wyspy południowej musieliśmy tylko wymienić klocki hamulcowe). Bardzo trudno było nam się z nim rozstać, zwłaszcza mnie, ale trafił w dobre ręce i na pewno dzielnie służy kolejnym backpackerom z całego świata. Taką mam nadzieję.


Sprzedaż samochodu: wygląda podobnie do kupna. Wypełnia się druk na poczcie, który podpisują obie strony i wysyła się go do odpowiedniego organu. Tu trzeba pamiętać, że na sprzedającym wisi tylko obowiązek zgłoszenia sprzedaży i wyrejestrowania samochodu – załatwia to jeden świstek na poczcie.

Druk, żeby wyrejestrować samochód.
Jeszcze tylko trzeba go wysłać i załatwione!

Ubezpieczenie OC: w Nowej Zelandii obowiązkowe jest tylko podstawowe ubezpieczenie drogowe, jeżeli spowodujecie wypadek i nie jesteście dodatkowo ubezpieczeni to wy pokrywacie ewentualne szkody drugiej strony. Dlatego zdecydowaliśmy się na zakup ubezpieczenia, które pokrywałoby szkody spowodowane przez nas. Poszliśmy do AA Insurance i wykupiliśmy najtańszą opcję za 138 NZD na 12 miesięcy. Po sprzedaży samochodu zadzwoniliśmy do nich, żeby to zgłosić i tu czekała nas miła niespodzianka: zwrócono nam nadwyżkę za niewykorzystane miesiące ubezpieczenia! Świetna dbałość o klienta! Dlatego też Nowa Zelandia jest super!

Koszty i warianty różnych ubezpieczeń w AA Insurance.
Kontakt do AA Insurance

Spodobał Ci się wpis? Polub nas na FB! Dziękujemy!

Continue Reading

Sandboarding, czyli zjazd na desce z wielkiej wydmy – Nowa Zelandia jest super!

Jedną z atrakcji wyspy północnej jest Giant Te Paki Sand Dunes, czyli ogromne piaszczyste wydmy nieopodal najbardziej wysuniętego na północ punktu Nowej Zelandii Cape Reinga.
Na miejscu można wypożyczyć deskę za 10 NZD od miłego Maorysa, który przed wyruszeniem na wydmę, jak już zbierze się kilka chętnych osób, robi krótkie szkolenie o tym jak trzymać deskę i jakie zachować zasady bezpieczeństwa. Niestety bezmyślnie zasugerowaliśmy się resztą grupy i zostawiliśmy w wypożyczalni buty, jak się później boleśnie przekonaliśmy, był to wielki błąd. Nagrzany do granic naszej wytrzymałości piasek mocno parzył nas w stopy. Nie było niestety od niego ucieczki. Na własnym ciele doświadczyliśmy jak bardzo sadystyczne i okrutne było karanie skazanych, których wypuszczano boso na pustynię. Prawdziwa tortura! Następnego dnia całe stopy miałam w małych pęcherzach, ale mimo wszystko warto było je odparzyć!

Sandboarding na Giant Te Puki Sand Dune
Wydmy są na prawdę ogromne.
Mimo upału, dużych odległości, stromych podejść i bolących stóp, widoki zapierały nam dech w piersiach.

Sandboarding jest niezwykle emocjonujący, zwłaszcza gdy wydmy są ogromne i bardzo strome. Trzeba też bardzo uważać, żeby nie ześlizgnąć się z deski, bo kontakt z szorstkim piaskiem przy dużej prędkości nie jest wcale przyjemny. Drugim zagrożeniem przy zjeździe są nierówności. Jeżeli źle wybierzemy trasę i przy pełnej prędkości uderzymy w jakąś nierówność, to jest to takie uczucie jakbyście zderzyli się z kamieniem, albo z jakąś betonową barierą. Nic przyjemnego.

Wydmy były na prawdę strome. Za pierwszym razem miałam spore obawy przed zjechaniem w przepaść.

Oczywiście za pierwszym razem miałam niezłego pietra, ale jakoś przeżyłam i bardzo mi się spodobało. Pewnie spędzilibyśmy na wydmie cały dzień, gdyby nie to, że nasze stopy płonęły i po każdym zjeździe musieliśmy wspiąć się na wysoką i stromą wydmę, co wcale nie jest łatwe, gdy przy każdym kroku osuwa się piasek spod nóg. Nie wzięliśmy też wody, więc po godzinie zabawy szybko zbiegaliśmy na dół, żeby ochłodzić stopy w pobliskim strumieniu.

Zjeżdżanie na desce z wydmy to świetna zabawa!
Palące morze piasku.

Koniecznie spróbujcie zjazdu na desce z wydmy! Zabawa gwarantowana!

Continue Reading

Nowa Zelandia – Kilka powodów, dla których warto, choć raz w życiu, zobaczyć kraj Hobbita

Nowa Zelandia zachwyciła nas, wręcz oszołomiła swoim pięknem i świeżym powietrzem. Jeżeli chcesz zobaczyć najpiękniejsze krajobrazy świata to koniecznie odwiedź ten kraj na końcu świata! Naprawdę jak dla mnie nie ma w tym stwierdzeniu ani odrobiny przesady.

Oto kilka powodów, za które tak bardzo cenimy Aotearoa, czyli po maorysku: Kraj Długiej Białej Chmury:

1. Krajobrazy

Czuliście się kiedyś jak w bajce? Błękitno-niebieskie strumienie, ośnieżone szczyty górskie, magiczne wulkany, gejzery, zielone pagórki, szare skały i szafirowa woda, tak to wszystko znajdziecie w niewielkiej Nowej Zelandii. Do tej pory jak zamykam oczy to chce mi się płakać jak sobie przypomnę jak tam jest pięknie. Jeżeli nawet znajdziecie się w jakimś nieciekawym miejscu (zazwyczaj są to okolice dużych miast, lub same miasta) to wystarczy odjechać kilka kilometrów, żeby krajobraz przypominał znowu ten z krainy elfów z Władcy Pierścieni.

2. Czysta natura

Piękne krajobrazy to nie wszystko. Niestety w dużej większości krajów, które odwiedziliśmy zanieczyszczenie powietrza i naturalnego środowiska skutecznie uprzykrza podziwianie naturalnego piękna przyrody. W jeszcze prawie dziewiczej (mam tu na myśli zwłaszcza mniej zaludnioną wyspę południową) Nowej Zelandii powietrze jest krystaliczne dlatego widoki są takie doskonałe (np. w Nepalu smog skutecznie zasłania pejzaż Himalajów, a szary kurz na drzewach i budynkach sprawia, że wszystko wydaje się przybrudzone), a na plażach nie ujrzycie stosów plastikowych butelek, co nierzadko zdarza się na rajskich plażach w Azji (zobacz: plastik – palący problem). Naturalnie piękne kolory Nowej Zelandii przy dobrym słonecznym świetle zwalają z nóg.

Przy zachmurzonym niebie też jest pięknie i magicznie.

3. Wolność – styl życia

W Nowej Zelandii żyje stosunkowo mało osób. Znaleźć tu można jeszcze takie miejsca, o których zapomniała reszta świata i to dosłownie (już niedługo wpis o miejscu, które nazywa się Forgotten World). Czasami człowiek czuje lekki dreszcz na samą myśl, że znajduje się gdzieś na końcu świata i w razie potrzeby najbliższy dom oddalony jest o jakieś 70 km-100 km, a do tego dzielą go od Was strome góry i gęsty jak dżungla las. Człowiek tutaj musi być samowystarczalny i to właśnie jest ta wolność. Państwo za bardzo nie wtrąca się w twoje życie, ale ty masz respektować innych, być odpowiedzialny i radzić sobie w czasami trudnych lub spartańskich warunkach. Życie w samochodzie też daje poczucie swobody, a w Nowej Zelandii ten sposób podróżowania jest niezwykle łatwy i przyjemny.

Życie w samochodzie w Nowej Zelandii daje prawdziwą wolność: można 24h przebywać z naturą i w każdej chwili pojechać. gdzie tylko dusza zapragnie. Jest to popularny sposób życia w Nowej Zelandii, dlatego istnieje dużo udogodnień dla backpackersów i kamperowiczów 🙂
Gęsty unikalny las w Nowej Zelandii, który przypomina tropikalną dżunglę.

4. Przygoda

Nowa Zelandia to raj dla osób szukających ekstremalnych przygód. Trekking na lodowiec, skok na bungee nad lazurowym potokiem, rafting, nurkowanie z delfinami, do wyboru do koloru. Oczywiście trzeba zabrać ze sobą trochę gotówki, jeżeli zamierza się skorzystać z większości proponowanych aktywności. Dla tych, którzy szukają mniej ekstremalnych doświadczeń, zwykły trekking pod lodowiec, spacer z widokiem na tutejsze fiordy, przejażdżka samochodem po plaży albo zjazd na desce z wydmy w zupełności wystarczą, żeby zaspokoić głód przygód i pięknej przyrody.

Rafting czy skok na bungee?
Przejażdżka samochodem po plaży? Tak na 99 Mile Beach!

5. Dziewicze plaże

W zatłoczonej Azji ciężko jest znaleźć plaże na których nie ma innych ludzi oprócz Was. W Nowej Zelandii nie jest to takie trudne nawet w sezonie, wystarczy omijać te najpopularniejsze turystyczne miejsca i można delektować się mistyczną samotnością.

Różowa plaża na końcu świata w Zatoce Duchów.

6. Cuda natury i ciekawe miasteczka

W Nowej Zelandii nie trudno znaleźć coś niezwykłego, np. dziwne formacje skalne, gejzery błotne, fluorescencyjne jeziora, unikalną roślinność, wesołe delfiny, które przy brzegu dają pokazy akrobatyczne… Brakuje tylko różnorodności zwierząt, właściwie poza stworzeniami morskimi to można tu podziwiać tylko ptaki. Jedynymi nieprzyjemnymi przedstawicielami natury są tu żarłoczne meszki, które czasami skutecznie utrudniają podziwianie krajobrazów. Są też oczywiście zapomniane, klimatyczne miasteczka, które czasami przypominają te z dzikiego amerykańskiego zachodu lub luksusowe kurorty. Jednak w miastach i miasteczkach najciekawsi są zawsze ludzie i lokalne społeczności, dlatego warto wybrać się na jakiś lokalny jarmark lub inne wydarzenie i chwilę porozmawiać o życiu na końcu świata (chociaż z tutejszej perspektywy to jest centrum wszystkiego). 

Kiwi bardzo trudno jest zobaczyć na wolności, bo to bardzo szybki ptak, który żeruje nocą. My widzieliśmy go tylko w lokalnym zoo.

Podobał Ci się artykuł? Polub nas na Facebooku, bo już niedługo ciąg dalszy ciekawych wpisów! 

 

Continue Reading