Darwin – kilka słów o mieście na odludziu i australijskich Aborygenach

Do Darwin trafiliśmy głównie ze względu na tanie loty z Bali. Niestety nie była to do końca przemyślana decyzja z kilku względów. Po pierwsze położenie Darwin: od wszystkich większych australijskich ośrodków miejskich, w tym słynnego Gold Coast, dzieliło nas przynajmniej 3 tysiące kilometrów i więcej. Najbliżej mieliśmy do Alice Springs i Uluru (jakieś 1,5 tyś km) oraz do nadmorskiego Broom, ale paradoksalnie nie zdecydowaliśmy się tam jechać. Co ciekawe Darwin leży bliżej np. stolicy Timoru niż stolicy Australii.
Ze względu na odosobnienie w Darwin jest drożej – chodzi mi tu głównie o zakup samochodu – m.in. z tego względu nie zdecydowaliśmy się na tę opcję (więcej o kupnie samochodu i transporcie w Australii), i o noclegi – mały wybór hosteli, w drugiej części kraju był też sezon zimowy i ze względu na tropikalny klimat oraz porę suchą, akurat w Darwin panował wysoki sezon plażowy = wysokie ceny noclegów.
Inne opcje wydostania się z Darwin (loty, autobusy, wynajem samochodu) były przerażająco drogie (przynajmniej trzy razy droższe niż nasz lot z Bali do Darwin).

Jedna z głównych ulic Darwin, przy której znajduje się większość tanich hosteli.

Nie ukrywam, że nasze pierwsze bliższe spotkanie z Australią było dużym wstrząsem, zwłaszcza przeraził nas aspekt finansowy. Nasz strach potęgowały wcześniejsze ostrzeżenia ludzi, którzy już tu byli i mówili, że w krainie kangurów jest strasznie drogo, co jak się później okazało nie jest do końca prawdą, ale my przez pierwszy tydzień żyliśmy w strachu, że będziemy głodować i spać na ulicy…
Byliśmy pewni jednego: musimy jak najszybciej wydostać się z Darwin i przenieść się na wschodnie, bardziej zaludnione wybrzeże. Po kilku dniach wzmożonych poszukiwań (tu cała historia) szczęście się do nas uśmiechnęło i zaczęliśmy naszą podróż po Australii dzieląc samochód z pewnym nieznajomym Francuzem. W ten sposób mieliśmy również okazję zwiedzić dwa słynne australijskie parki narodowe Kakadu i Litchfield, które leżą w niedalekiej okolicy Darwin ( w promieniu 500 km, co jak na Australię jest bardzo bliską odległością).

Nasze pierwsze chwile w Australii.

Wróćmy jednak do samego Darwin. Jest to dosyć małe i relatywnie nowe miasto, w którym żyje duża społeczność aborygenów. Piszę relatywnie nowe, bo historia miasta jest długa i sięga aż do XVII wieku, kiedy nastąpiły pierwsze próby osiedlania się europejczyków w tej części wybrzeża, ale po tragicznym huraganie w 1974 większość starego miasta zostało zrównane z ziemią, dlatego około 70% obecnych budynków jest nowa.

Nowoczesne centrum miasta.
Osiedla w części portowej miasta.

Zwłaszcza w porze suchej (maj – wrzesień), gdy w tej bardziej zaludnionej części Australii panuje astronomiczna zima, Darwin cieszy się popularnością. Wysokie temperatury i brak opadów sprawiają, że jest to dobry czas na plażowanie i wycieczki do pobliskich parków narodowych (co nie jest możliwe w porze deszczowej, bo większość dróg jest podtopiona).

Miejska plaża w Darwin. Pływanie w oceanie jest niebezpieczne (meduzy, krokodyle, rekiny), dlatego przy brzegu budowane są sztuczne baseny (niektóre wypełnione są wodą morską). Żeby spędzić czas na prawdziwej plaży, trzeba wybrać się na wycieczkę za miasto.

W mieście można odwiedzić lokalne muzeum i zobaczyć punkty obrony militarnej, które były używane w czasie walki zbrojnej z wojskami japońskimi w czasie II wojny światowej. Dla nas europejczyków to raczej skromne eksponaty, ale wartościowe jeśli chodzi o poznawanie lokalnej historii.

Darwin jest stosunkowo małym kurortowym miastem o tropikalnym klimacie. Tu, park miejski przy linii brzegowej, w którym można odnaleźć pozostałości militarne po wojnie australijsko-japońskiej. 

Bardziej interesująca, przynajmniej z mojej perspektywy, wydawała się kwestia społeczności i kultura Aborygenów. Piszę kwestia społeczna Aborygenów, bo w aktualnej rzeczywistości Australii asymilacja Aborygenów stanowi palący problem. Widać to zresztą gołym okiem. Na ulicach w dużych grupach koczują bezrobotni i zazwyczaj mocno podchmieleni Aborygeni. Co zadziwiające, jak na tak duży odsetek ludności rdzennej, w Darwin trudno jest spotkać jej przedstawicieli w przestrzeni publicznej, mam tu na myśli pracowników w lokalnych sklepach, punktach usługowych etc. Nawet w galerii sztuki Aborygenów pracowali sami biali ekspedienci…

Oczywiście nie wszyscy aborygeni leżą na ulicy pijani. Na szczęście liczna grupa prowadzi normalne życie w mieście i specjalnych zamkniętych strefach, do których biały człowiek nie ma wstępu – trzeba zdobyć specjalną przepustkę.

Niestety Australijczycy sami sobie zapracowali na taką sytuację społeczną. Od samego początku kolonizacji biali ludzie marginalizowali i niejednokrotnie traktowali rdzenną ludność Australii gorzej niż zwierzęta. Efekt jest taki, że po rozbiciu plemiennych podstaw społecznych i odebraniu możliwości rozwoju w społeczności białych ludzi, Aborygeni stracili wszelką motywację do rozwoju i asymilacji w nowej australijskiej społeczności. Ogromna przepaść zarówno w dziedzinie edukacji jak i zdolności w poruszaniu się w nowym świecie sprawia, że mimo dobrych chęci niemożliwa jest pełna asymilacja aborygeńskiej społeczności z białym społeczeństwem. Jak ktoś słusznie powiedział potrzebne jest kolejne 100 lat, żeby Aborygeni nadrobili stracony, właściwie zabrany im przez białych ludzi, czas na rozwój.

Czy to się uda? Z wielu rozmów jakie przeprowadziłam z białymi Australijczykami na ten temat rysuje się raczej czarny scenariusz. Niestety izolowanie aborygenów w specjalnych strefach, rezerwatach, ponoć nie pomaga w asymilacji a wręcz ją uniemożliwia. Powoduje bowiem efekt błędnego koła: rząd utrzymuje i wspiera finansowo rdzenne społeczności, bo są nijako społecznie wykluczone. W rdzennej ludności powoduje to raczej brak motywacji do rozwoju, bo nie muszą się zbytnio starać, żeby przeżyć: i tak dostaną pieniądze od rządu, bo im się należą, a przecież mają od wieków wpojone, że biały człowiek jest lepszy i w rywalizacji z nim o lepsze stanowiska nie mają szans więc nie ma co się zbytnio starać… i tak koło się zamyka… Trwają więc w smutnej rzeczywistości, gdzie niestety alkohol i przemoc są na porządku dziennym.

Jeden z farmerów opowiadał mi, że system pomocy społecznej jest do tego stopnia szkodliwy, że nawet jak próbował dać pracę aborygenom i zachęcić ich do jakiegokolwiek działania (nie jest to takie powszechne zachowanie, bo aborygeni nie są cenionymi pracownikami ze względu na alkoholizm i małą wydajność), to urząd po kilku miesiącach zabronił mu ich zatrudniania, bo pozwalał im pić alkohol i nie wypłacał regularnie pensji. Tutaj należy wyjaśnić dlaczego tak robił. Otóż według jego słów większość aborygenów jest poważnie uzależniona i jak tylko dostaje pieniądze za pracę, to znika na kilka miesięcy, bo wpada w alkoholowy ciąg. Dlatego system, jaki przyjął wspomniany farmer, był taki, że zatrudniał aborygenów, którym dawał miejsce do mieszkania, jedzenie i kilka piw na dzień pod warunkiem, że wykonywali powierzone im zadania (pieniądze za pracę mieli dostać po ustalonym okresie, żeby nie zniknęli i wszystkiego od razu nie przepili). System okazał się skuteczny, niestety po kilku miesiącach opieka społeczna zakończyła projekt farmera i aborygeni wrócili na ulicę do swojego codziennego marazmu… Nie ma tu z pewnością złotego środka na rozwiązanie tej palącej społecznej sytuacji. Praca u podstaw (edukacja w zamkniętych społecznościach aborygenów) daje pierwsze efekty, ale jak na razie, zarówno rdzenna ludność jak i białe społeczeństwo ponosi konsekwencje bezmyślnych i okrutnych działań z czasów kolonizatorów.

Port w Darwin.
Główny deptak w centrum Darwin.

You may also like