Litchfield National Park – w krainie wodospadów

Litchfield National Park

Znalazłeś się w Darwin w porze suchej i zastanawiasz się gdzie w okolicy można miło spędzić czas i przy okazji zaznać odrobiny ochłody?

Odpowiedź jest prosta: odwiedź Litchfield National Park!

Po wizycie w raczej gorącym i wysuszonym parku Kakadu, Litchfield National Park, mimo pory suchej, okazał się przyjemną krainą orzeźwiających wodospadów, w których przeważnie można się kąpać (znów zagrożenie stanowią krwiożercze krokodyle). Drugą atrakcję parku stanowią liczne termitiery o różnym kształcie i wielkości. Na tablicach informacyjnych przy punktach widokowych można dokładnie obejrzeć jak wygląda taka termitiera w środku i na czym polega życie termitów. Bardzo ciekawa lektura.

Bardzo wysoka termitiera
Można prześledzić ciekawe życie termitów.
W Litchfield National Park można podziwiać las termitier tzw. Magnetic Termite Mounds.

W odróżnieniu od Kakadu, w Litchfield większość dróg do głównych atrakcji jest asfaltowa. Odległości do pokonania są też ciut mniejsze. Bramą wjazdową do parku jest miasteczko Batchelor, w którym, uwaga, obowiązuje całkowita prohibicja (tak samo jest na terenie parku). My na wjeździe do miasteczka mieliśmy przyjemność dmuchać w balonik i musieliśmy również otworzyć bagażnik, żeby pan policjant miał pewność, że nie wwozimy żadnych napojów wyskokowych. Chociaż Litchfield jest mniejsze od Kakadu, również i tu należy mieć ze sobą zapas wody i paliwa (o jedzeniu też trzeba pamiętać). Warto też zatankować w Batchelor mimo wysokiej ceny paliwa. W małym punkcie informacyjnym można wziąć sobie mapę parku, z zaznaczonymi atrakcjami.

Główna droga w parku.

Florence Falls

Po obejrzeniu fascynujących termitier udaliśmy się na kemping przy Florence Falls. Na nasze szczęście byliśmy tam dosyć wcześnie i udało nam się znaleźć kawałek wolnego miejsca. Kemping jest dosyć mały i w sezonie zapełnia się bardzo szybko. Małą ilość miejsc wynagradza nowo wybudowany budynek sanitarny, w którym jest bieżąca woda i można wziąć prysznic – oczywiście tylko zimny, ale w porównaniu z warunkami w Kakadu to był prawdziwy luksus!

Kemping przy Florence Falls jest dosyć mały i w sezonie zapełnia się bardzo szybko.

Na noc nieopatrznie zostawiliśmy przy samochodzie siatkę z pustymi butelkami po wodzie. Niby nie ma zapachu a jednak zwabiła ciekawskiego stwora… Tej nocy naprawdę miałam stracha. O jakiejś 2 w nocy obudziło mnie tupanie i szeleszczenie. Od razu pomyślałam: jesteśmy tak blisko wody, to musi być krokodyl! Złapałam Marcina za rękę i kazałam mu nasłuchiwać. Przerażeni słuchaliśmy odgłosów rozszarpywanych siatek i zastanawialiśmy się co zrobimy jak stwór zacznie dobierać się nam do namiotu… na szczęście kroki okrążyły tylko nasz namiot i się oddaliły. Z wrażenia musiałam bardzo zrobić siku i cała w strachu wychyliłam się z namiotu. Poświeciłam dookoła latarką i w odległości jakiś 2 metrów ode mnie, w krzakach zobaczyłam smukłą psią sylwetkę, trochę mi ulżyło, że to był tylko pies Dingo, ale i tak z duszą na ramieniu i mocno tupiąc ruszyłam biegiem w stronę toalety. Dzikie zwierzęta na szczęście zazwyczaj mają jedną dobrą cechę wspólną: unikają ludzi i światła, atakują przeważnie tylko wtedy, gdy czują się zagrożone. Reszta nocy upłynęła nam już w błogim spokoju.

W jednej z restauracji nieopodal Darwin można oglądać zabalsamowany okaz największego jak do tej pory zabitego na tym terenie krokodyla.

Następnego dnia poszliśmy wykąpać się we Florence Falls, do których z kempingu prowadziła oznaczona ścieżka przez busz. Miejsce okazało się bardzo urokliwe, chociaż mocno zacienione i z bardzo zimną wodą. Mnie też od kąpieli odstraszały duże czarne ryby, które pływały ławicami w krystalicznej wodzie (jedni mają arachnofobię, ja mam rybofobię – wpadam w panikę jak coś śliskiego dotknie mnie w wodzie). Marcin i nasz francuski kolega wskoczyli do wody bez wahania. Po kilku minutach i licznych namowach, ja też weszłam do lodowatej wody. Było warto! Dzięki wczesnej porze wokół nie było ludzi i mogliśmy sami cieszyć się naturalnym spa w buszu. Ostrzegam jednak, że pływanie przy wodospadach jest niezwykle męczące i wymaga dobrych umiejętności pływackich. Po pierwsze baseny przy wodospadach są bardzo głębokie, po drugie występują bardzo silne prądy i trzeba mieć dużo siły zarówno żeby podpłynąć pod wodospad, jak i odpłynąć od niego…

Droga przez busz do Florence Falls
Florence Falls widziane z góry.
Florence Falls w Litchfield National Park
Kąpiel w Florence Falls w Litchfield National Park

Wangi Falls

Kolejnymi wodospadami, które odwiedziliśmy były Wangi Falls. Tutaj mimo większego zagrożenia krokodylowego niż we Florence Falls również odbyliśmy kąpiel. I tym razem nie obyło się bez strachu. Wangi Falls są dosyć pokaźnymi wodospadami, które otacza duży basen wodny. Żeby dopłynąć pod wodospady z miejsca gdzie można wejść do basenu, trzeba mieć dużo siły i przynajmniej 5 min czasu. Jak już byliśmy prawie pod wodospadem usłyszeliśmy przeraźliwe krzyki dziewczynki, która kąpała się przy brzegu. Pierwsza myśl: o cholera krokodyl i co teraz?! My tu na środku głębokiego jeziora, wokół do brzegów daleko, zresztą wyjście na brzeg w nieoznaczonym miejscu graniczyłoby z cudem, bo busz gęsty i nie wiadomo co tam siedzi… sytuacja patowa. Na szczęście po chwili nasłuchiwania rozmowy dziewczynki z jej opiekunami, zrozumieliśmy, że wpadła w panikę bo zaplątała się w jakieś glony… uff, jednak niepewność została już zasiana i przebywanie w wodzie, mimo niezwykłych uroków Wangi Falls, wiązało się z lekkim dyskomfortem.

Przy wejściu do Wangi Falls można przeczytać takie oto ostrzeżenie…
Wangi Falls to najpopularniejsze wodospady w Litchfield National Park
Żeby dopłynąć pod wodospady trzeba pokonać duży basen, który bogaty jest we wszelkiego rodzaju faunę i florę…
Pod wodospadem ciężko zrobić dobre zdjęcie…

Po ekscytującej kąpieli chłopaki postanowili zrobić jeszcze szybki hikking na szczyt wodospadu. Ja zdecydowała się posiedzieć na dole i dzięki temu zobaczyłam największego pająka w moim życiu, podobno był też niebezpiecznie trujący… niestety bateria w aparacie mi się wyczerpała dlatego nie zamieszczę tu jego zdjęcia. Wycieczka chłopaków okazała się nie warta wysiłku, bo widok z góry rozczarowywał…

Greenant Creek

Kolejnymi wodospadami na naszej trasie były wodospady na Greenant Creek, do których prowadzi malownicza ścieżka przez busz i czasami dosyć strome skałki, bo basen kąpielowy położony jest dosyć wysoko dzięki czemu z wody można podziwiać panoramę parku. Sam basen do kąpieli jak i wodospad są raczej skromne, ale za to można zrobić sobie nieumyślny rafting wodospadem w dół gdy przypadkiem staniesz zbyt blisko krawędzi wodospadu i twoja stopa ześliźnie się z mokrej skały…

Basen kąpielowy jest na szczycie wodospadu, jak źle postawi się stopę to można odbyć nieumyślny rafting…

Kolejne udane zdjęcie pod wodospadem 🙂
Widok na Litchfield Park ze wzgórza Greenant Creek

Walker Creek

Ostatnią kąpiel w Litchfield odbyliśmy w chyba najprzyjemniejszym miejscu w tym parku: w wodospadach Walker Creek. Żeby do nich dojść trzeba odbyć 3 km wędrówkę przez busz i skałki, ale warto się pomęczyć. Mimo śliskich skał, które utrudniały wejście/ wyjście i mrożącej krew w żyłach temperatury wody, jak dla mnie było to najładniejsze i zarazem najprzyjemniejsze miejsce do kąpieli w Litchfield National Park.

Droga do Walker Creek jest męcząca z powodu upału i odległości.
Przy drodze można wypatrzeć takie znaleziska jak skóra węża… daje do myślenia.
Końcowy odcinek drogi do wodospadów wiedzie przez skałki.
wodospady Walker Creek
Po wędrówce w upale, mrożąca krew w żyłach woda skutecznie nas ochłodziła…

Warto też przejść się trochę dalej i obejrzeć imponujący kanion Walker Creek.

Tolmer Falls

Na koniec wycieczki do Litchfield National Park obejrzeliśmy imponujący Tolmer Falls, w którym niestety nie można się kąpać…

Widok na Tolmer Falls.
Ścieżki krajoznawcze wokół kanionu Tolmer Falls
Widok na park z Tolmer Falls.

Wymoczeni i orzeźwieni wyruszyliśmy w dalszą fascynującą podróż po pustynnym australijskim Outbacku. CDN 🙂

You may also like