Po dwóch godzinach przyjemnej podróży pociągiem bez okien (tzw. hard seat, czyli najtańsze pociągi, koszt przejazdu z BKK to 15 THB za osobę) dotarliśmy na miejsce. Wcale nie żartuję, że jest to przyjemna podróż, bo pociąg jedzie tak wolno, że można się dobrze przyjrzeć życiu, które dzieje się za oknem i w przedziale. A dzieje się nie mało. Na każdej kolejnej stacji trzeba pozdrawiać lokalną ludność, która pod wieczór wyszła gimnastykować się na peronie lub posiedzieć i popatrzeć na pociągi. W przedziale natomiast ruch. A to konduktor przejdzie, a to Pan sprawdzacz toalet/ ochroniarz zajrzy kolejny raz do klopa, a to wsiądą pasażerowie z wielką maskotką Hello Kitty, a to Pani z napojami… człowiek nie zdąży się ponudzić.
Nowa część miasta nie wyróżnia się niczym specjalnym. Jest rzeka, po której pływają statki, bary i ładna stacja kolejowa. Główną przyczyną, dla której przyjeżdżają tu turyści są pozostałości po dawnych świątyniach i pałacach. Ayutthaya w XIV wieku była potężnym miastem (liczyła sobie aż milion mieszkańców), niektórzy mówią, że w okresie największego rozkwitu była najludniejszym miastem świata. Niestety została prawie doszczętnie zniszczona przez Birmańskie wojska w XVIII wieku, dlatego obecnie możemy podziwiać tylko majestatyczne ruiny.
Oprócz ruin są także inne atrakcje: słonie i wielkie jaszczury pływające w rzece (Marcin mówi, że to warany, ale ja nie jestem przekonana). Są też i małe jaszczurki na ścianach budynków (te choć małe występują w zastraszającej liczbie).
Po mieście bardzo przyjemnie można przemieszczać się rowerem (koszt wynajęcia na 1 dzień to 30 – 50 BHT w zależności, gdzie się wypożyczy). Część zabytkowa miasta położona jest w parku więc nawet upał nie straszny.
Przyjemne miasto dla archeologów i ciekawych historii Tajlandii. Trzeba tylko uzbroić się w cierpliwość i ze spokojem znosić przybyłych w ogromnych ilościach turystów z różnych krajów… prawie jak na Forum Romanum w Rzymie (kto był, ten wie co to oznacza).
Więcej zdjęć znajdziecie w galerii
ZOBACZ TEŻ FILM