Cameron Highlands – orzeźwiający górski powiew i czerwona Rafflesia

O, na zewnątrz znowu jest chłodno! – powiedziałam, po tym jak wysiadłam z klimatyzowanego autokaru i nie odczułam, żadnej różnicy temperatur. Marcin pomruczał tylko pod nosem, że woli jak jest cieplej i ruszyliśmy szukać noclegu, który okazał się już nie tak przyjemny jak pierwsze nasze wrażenia z tego małego górskiego miasteczka. Namacalnie śmierdziało stęchlizną. Powtarzając, w myślach jak mantrę: „taki mamy klimat, cóż zrobić”, szybko otworzyłam okno, a Marcin wyszedł z misją „znalezienia czegoś ciut lepszego”.

Mimo starań niczego lepszego w rozsądnej cenie nie znaleźliśmy. Niestety, ze względu na chłodny klimat, wśród Malezyjczyków i innych turystów z regionu popularność Cameron Highlands jest ogromna. Ceny zakwaterowania również urosły stosownie do popytu. Mimo wszystko nie mogliśmy narzekać, bo malutkie Tanah Rata oferowało wszystko, czego potrzebowaliśmy: dobre jedzenie, przyjemne kawiarnie i zachwycające okoliczności przyrody.

Tanah Rata, jest niewielką górską miejscowością. W budynkach przy głównej ulicy znajduje się większość miejsc noclegowych, sklepów i kawiarni.

Jak się szybko dowiedzieliśmy, główną atrakcją regionu, tuż obok pieszych wędrówek po dżungli, wizytach na plantacji herbaty lub truskawek, były największe na świecie kwiaty: Rafflesia, które sezonowo kwitły na pobliskich wzgórzach w gęstym lesie. Akurat dopisało nam szczęście i na własne oczy mogliśmy zobacz kwitnące okazy!

Jedna z kwitnących Raflessii , które odnaleźliśmy w dżungli. 

A było to tak… rano przyjechała po nas terenówka, którą dojechaliśmy na obrzeża dżungli, później grupa Indian z maczetami zabrała nas na 3 godzinną wędrówkę… no cóż… trochę zagalopowałam się z tymi marzeniami! Tak powinno być, ale rzeczywistość niestety pozbawiona jest wszelkich romantycznych ozdobników.

Ścieżka w dżungli.

Jak było naprawdę? Rano przyjechał po nas samochód terenowy wysłany przez biuro turystyczne, w którym dzień wcześniej wykupiliśmy całodniową wycieczkę zorganizowaną, która obejmowała m.in. znalezienie  Rafflesi w dżungli, strzelanie z indiańskiej broni i zwiedzanie plantacji herbaty. Samochód był już prawie pełny, więc usadowiliśmy się w bagażniku i ruszyliśmy w drogę z 5 innymi uczestnikami wyprawy.

Marcin w bagażniku Land Rover’a w drodze do dżungli 

Po 1 godzinie jazdy dojechaliśmy do miejsca, w którym zaczynał się nasz szlak przez dżunglę. I tu kolejne zderzenie z rzeczywistością: ingerencja człowieka w otaczający nas krajobraz była bardzo widoczna. Pan przewodnik uprzejmie nam wyjaśnił, że jeszcze kilka lat temu na tym terenie owszem żyły dzikie zwierzęta i była dżungla, ale musiały ustąpić człowiekowi i wszechobecnym plantacjom pomidorów.

Nasza wędrówka w dżungli zaczęła się…
…przy plantacjach pomidorów

Po przejściu kilkuset metrów weszliśmy do tropikalnego lasu, który niestety też nosił brzemię plantacji: plastikowe rury irygacyjne, które doprowadzały wodę z górskich strumieni do setek sadzonek pomidorów, wyściełały naszą ścieżkę w głąb dżungli. Częściowo z ich winy, a częściowo przez grząskie błoto i strome podejścia droga do Rafflesii nie okazała się łatwa. Mimo ciut niższej temperatury, jaka panowała na wzgórzach, chodzenie po dżungli zawsze jest bardziej wymagające niż spacerowanie po zwykłym europejskim lesie. Przede wszystkim jest duszno. Gęsta roślinność skutecznie zatrzymuje silniejsze powiewy wiatru, a przy tym znacząco zwiększa się wilgotność (w końcu jest to tak zwany „las deszczowy”).

Grunt przygotowany pod plantacje
Droga do dżungli
Cameron
Błotnista ścieżka w głąb dżungli wzdłuż rur irygacyjnych
Gęsty bambusowy las jest jak pułapka: bez maczety ciężko się z niego wydostać.
Z każdym krokiem las stawał się coraz gęstszy i duszniejszy

Po 1 godzinie męczącego trekkingu doszliśmy do pierwszej kwitnącej Rafflesi lub, jeżeli ktoś woli polską nazwę, do Bukietnicy Arnolda. Intensywnie czerwona błyszczała wśród zarośli. Z bliska miała widocznie porowatą skórkę i mięsiste liście. Wokół wejścia do kielicha latało sporo małych muszek, które kwiat wabił jakąś toksyczną substancją. Nie czuliśmy żadnego specyficznego zapachu. Niektórzy mówili że te kwiaty śmierdzą jak zepsute mięso, żeby zwabić jak najwięcej owadów, ale przewodnik powiedział, że malezyjskie okazy nie wydają żadnej woni.

Pierwsza kwitnąca Rafflesia, którą znaleźliśmy w lesie. Obok większy okaz, ale już przekwitły
Rafflesia z bliska
W kolejce do zdjęcia

Gdy już wszyscy zrobili sobie upragnione zdjęcie, ruszyliśmy w drogę do następnego kwiatka. Po 30 min wędrówki doszliśmy do celu. Ttym razem musieliśmy pokonać rwącą rzekę i brodziliśmy po kolana w wodzie. Z tego powodu ciężkie buty trekingowe na spacer po dżungli są zupełnie niewskazane, bo gdy nasiąkną wodą to ciężko później w nich iść. Zwykłe obuwie z grubszą podeszwą w zupełności wystarczy. Boże broń, żebyście wpadli na „wspaniały” pomysł i założyli sandały. Zostawicie je w grząskim błocie już po przejściu kilku metrów w dżungli.

Marcin pokonuje rwącą rzekę

Drugi okaz był większy ale miał mniej intensywny kolor. Ponoć był już bliżej przekwitnięcia. Niedaleko niego znajdował się przykład „obumarłego” kwiatu i zarodka nowego.

Druga, większa, Rafflesia, którą znaleźliśmy w lesie.
Obumarła Rafflesia i gdzieś widoczny nowy zarodek…

W ciągu następnej 1,5 godziny wróciliśmy brudni i zmęczeni do samochodu, ale wciąż czekała na nas moc atrakcji.

Długa bambusowa rurka do polowania
Tradycyjna malajska chata

Po krótkim strzelaniu „zatrutymi strzałkami” z długiej bambusowej rurki w stronę tarczy (żyjąc jak indianie ja z Marcinem chodzilibyśmy ciągle głodni, bo z celnością u nas krucho), odwiedziliśmy plantację herbaty. Trzeba tu nadmienić, że było zachwycająco ładnie. Zieleń herbacianych krzewów jest rzeczywiście soczysta. Niestety na tarasie widokowym było bardzo tłoczno i z Marcinem musieliśmy wysiorbać naszą herbatkę w ścisku, usiłując nacieszyć się widokiem herbacianych wzgórz.

Wzgórza herbaciane.
Soczysta zieleń  herbacianych krzewów. 
Malowniczo położona herbaciarnia…
…niestety bardzo zatłoczona
Żeby wypić „herbatkę z widokiem” trzeba mieć siłę przebicia…
…nam jej zabrakło.

Z powodu ulewnego deszczu wpadliśmy tylko na krótką wizytę do „Omszonego Lasu” (Mossy Forest), jednego z najstarszych zachowanych fragmentów „lasu deszczowego w tym regionie.

Mossy Forest

Mossy Forest

Plantacja truskawek, oprócz oczywistych walorów smakowych, nie była już tak ciekawa i na widok naszego braku zainteresowania przewodnik zabrał nas jeszcze na farmę motyli i innych małych zwierzątek.

Największa atrakcja na plantacji truskawek – kiczowate zdjęcie.
Na farmie motyli

Wróciliśmy zmęczeni, ale bardzo zadowoleni!

W trakcie następnych dni leniwie delektowaliśmy się każdą chwilą. Zachwycała nas zieleń tropikalnych lasów i mgliste widoki okolicznych wzgórz. Wybraliśmy się jeszcze sami na pieszą wędrówkę na jeden z licznych szlaków, które zaczynają się w miasteczku, żeby nacieszyć się przyrodą.

Jeden z pieszych szlaków, które zaczynają się w miasteczku
Szlaki są dosyć dobrze oznaczone

Popołudniami buszowaliśmy na lokalnym targu, który otwierał się z okazji Ramadanu i oferował pyszne lokalne przysmaki w bardzo niskich cenach (jedyną niedogodnością było to, że nie mogliśmy pożreć wszystkiego na miejscu, bo zgodnie ze zwyczajem w trakcie Ramadanu można jeść dopiero po zachodzie słońca więc szukaliśmy jakiegoś ustronnego miejsca, żeby spałaszować zakupione jedzenie).

 Targ Ramadanowy z pysznym jedzeniem pod namiotami przy głównej ulicy w Tenah Rata

Cameron Highlands z pewnością wpiszę na listę moich ulubionych miejsc w Malezji. Niestety, podobnie jak Zakopane, w weekendy i wakacje cały region przeżywa prawdziwe oblężenie i traci swój błogi spokój (jedna z ciemnych stron turystyki, obok rosnącej infrastruktury, która niszczy dziką przyrodę).

KRÓTKIE INFORMACJE PRAKTYCZNE

Tenath Ratha to bardzo mała miejscowość: wszystko znajduje się przy jednej ulicy, więc poruszanie się po mieście na piechotę nie stanowi problemu.
Liczne biura podróży oferują wycieczki o ujednoliconym charakterze. Folder jednego z touroperatorów. Przed wykupieniem wycieczki z oglądaniem Rafflesii najpierw należy 10 razy upewnić się czy jakiś kwiat akurat kwitnie (nie jest to wcale oczywiste), najlepiej u kilku przedstawicieli różnych biur.

Ulotka informacyjna z cenami jednego z biur turystycznych (ceny podlegają drobnej negocjacji)

Hoteli jest wiele, ale w czasie weekendów i świąt lepiej rezerwować miejsce wcześniej, bo wtedy wczasowiczów drastycznie przybywa.
Na dworcu autobusowym kupimy bilety na popularne połączenia autobusowe. Można też to zrobić online na portalach: www.easybook.com/en-my lub www.busonlineticket.com/ . Nie trzeba drukować biletów wystarczy mieć potwierdzenie zakupu w komórce. My tylko tak kupujemy bilety autobusowe w Malezji i jak do tej pory nie mieliśmy z nimi żadnego problemu.

ZOBACZ TEŻ FILM:

 

Continue Reading